poniedziałek, 5 października 2015

Rozdział XXIII

Mała brunetka naburmuszyła się kiedy wcisnęli ją w różową sukienkę z kokardkami. Włoski zapletli w dwa warkocze które opadały jej na ramionka. Tłuste rączki założyła sobie na piersiach. Usta zacisnęła w cienką linię, a brwi ściągnęła tworząc zmarszczę po między nimi. Piątki zaciśnięte. Na szyi srebrny łańcuszek. Rodzice zachęcali ją miłymi słowami by podeszła do chłopczyka który był od niej prawie rok starszy. Włosy ciemne przylizane i zaczesane idealnie grzebieniem. Widać było w tym rękę ojca. Zmrużyła pistacjowe oczka mierząc go wzrokiem jakby myślała czy zasługuje w ogóle na to by się z nią bawić. Koło chłopca stała trochę starsza dziewczyna która uśmiechała się miło do brunetki. Dziewczynka nie odwzajemniła uśmiechu ale schowała się za nogami swojej mamy. Ta tylko roześmiała się radośnie i spojrzała na swojego męża. Mężczyzna spojrzał na rodzinę chłopczyka.
 - Ellie to jest Nathan. Od dziś będziecie się przyjaźnić. –Powiedziała mama i odwróciła się do dziewczynki, która uniosła tylko dłonie. To nie ona chciała się z nim przyjaźnić tylko jej rodzice. Nie przypadł jej do gustu. Już wolała się bawić z jego siostrą niż  z nim. Zaprzeczyła potrząsając główką. –Skąd wiesz Ellie? Nawet go nie znasz ale już go słońce oceniasz. Nathan to jest Ellie. Ellie przywitaj się ładnie. Przecież masz dziku język, w tej małej gąbce.
 - Cześć. –powiedziała tym wysokim głosikiem jaki to mają małe dzieci. Podeszła do chłopczyka i wyciągnęła małą pulchną dłoń. Chłopiec chwycił ją i odpowiedział tymi samymi słowami. –Chodź ze mną do piaskownicy. Babki będziemy robić. Chodź Nathan, chodź! No chodź.
Chwyciła go za rączkę i zaczęła go ciągnąć na tył domu gdzie znajdowała się piaskownica, huśtawki, zjeżdżalnia i wszystkie inne rzeczy potrzebne do szczęścia czterolatki. Rodzice dzieci roześmiali się widząc jak Eleanore uparcie ciągnie chłopczyka do piaskownicy nie zwracając na to że już parę razy prawie się przewrócił. Starsza siostra chłopczyka pobiegła za nimi i była jako pierwsza na tyle domu Ellie. Zajęła huśtawkę a dwójka maluszków piaskownicę. Brunetka nie zwracała uwagi na to że jest w pantofelkach i w białych rajtuzach. Ważne było robienie teraz babek. Wzięła różową foremkę w kształcie dinozaura i fioletową łopatką zaczęła nakładać do środka jasny piasek. Nathan za to rączkami robił wielki kopiec. Po chwili jednak stwierdził że nie ma okienek i wyrwał dziewczynce łopatkę. Dziewczynka rozpłakałaby się gdyby nie to że już miała idealnie nałożony piasek. Odwróciła babkę kładąc ją na piasku. Chwyciła grabki i zaczęła nimi uderzać mówiąc znany wierszyk „Babko, babko udaj się, jak się nie udasz co cię zjem”. Po czym szybko wzięła foremkę i zobaczyła pięknego dinozaura. Do ich dwójki podszedł mężczyzna. Trochę starszy od jej ojca z aparatem fotograficznym.  Już miał im robić zdjęcie kiedy Nathan ze złowieszczym uśmieszkiem pociągnął ją za warkoczyk. Zrobiła podkówkę i ze złości rozwaliła jego kopiec. Po rumianych pulchnych policzkach zaczęły spływać łezki. Wydęła małe ustka i wybiegła z piaskownicy zanosząc się płaczem. Podbiegła do taty i wyciągnęła ku niemu rączki. Mężczyzna wziął ją na ręce. Miała idealny widok na zadowolonego z siebie Nathana. Jego szczęście jednak nie trwało wiecznie. Matka chwyciła go za ucho i odciągnęła od wszystkich. Ellie skrzywiła się. Nigdy jej nie uderzyli, nawet kiedy urządziła histerię stulecia. Znowu w jej oczkach pojawiły się łzy. W jej młodym umyśle pojawiła się myśl Fakt, że to przez nią Nathan zostanie zbity. Spojrzała na tatę. Swoimi oczkami podobnymi do niego. Dotknęła jego polczka. Nachyliła się tak by tylko on słyszał i szepnęła łamiącym się głosem.
- To moja wina tato. –poczuła jego dłoń na swojej główce. Głaskał ją i mówił ciepłe słowa. Nagle zapomniała o tym. Ciepłe słowa podziałały na nią jak zaklęcie zapomnienia. Chłopiec przyszedł do nich dopiero po chwili. Miał całe zaczerwienione oczy i czerwone od łez policzki. Spojrzała na niego po czym kazała tacie siebie opuścić. Stanęła naprzeciwko niego. –Tańcz Nathan. Tata puść muzykę.
 Nagle słychać było w tle The Chordetts- Mr Sadmone. Dziewczyna uwielbiała tą melodie i zaczęła do niej tańczyć. Chwyciła chłopca za rączki i razem z nim zaczęli się kręcić w kółeczko. Zapomniała nagle o tym że ciągał ją za warkoczyki. Ważna była dla niej ta chwila która może przecież zaraz się skończyć. Swoimi zielonymi oczami spojrzała na rodziców który stali koło siebie i trzymali się za ręce. Ten widok był piękny. Wszystko było piękne w oczach 4 letniej Ellie. Świat był piękny. Kolory były piękne. Zwierzątka były piękne. Nagle w połowie utworu wszystko się zadziało bardzo szybko. Parę czarnych obłoków pojawiło się obok państwa O’Collmelanów i  Freyów. Dzieciaki nie wiedziały o co chodzi. Nie rozumiały strachu w oczach ich matek i spokoju w oczach ich ojców. Mała Ellie chwyciła za małą rączkę Nathana. Niepokój. Ta emocja ogarnęła całe jej ciało. Z czarnych obłoków zaczęły wychodzić postacie. Ubrane w czerń. Większość nie znała chodź jedną osobę z twarzy poznała. To był Czarny pan. Puściła się nagle chłopczyka i podbiegła do mamy. W tle nadal brzmiała piosenka którą puścili minutkę wcześniej. Felix Fray podszedł wraz z ojcem Nathana do czarnego pana. Mama dziewczynki jakby wiedziała co ma zrobić. Wycofała się do domu wraz z panią O’Collmelan i jej dziećmi. Córka chciała zostać ale bała się gniewu matki i posłusznie za nią ruszyła. Weszli od strony tarasu wprost do kuchnio salonu. Dzieciaki od razu rzuciły się na kanapę. Mała Ellie spojrzała na mamę i podbiegła do kaset z bajkami i filmami poszukując tej jednej bajki. Zakochanego Kundla. Podała ją swojej mamie po czym wygodnie usadowiła się na kanapie tuż obok dziewczynki która oddzielała ją od Nathaniela.  Szybko zrzuciła pantofle i podciągnęła kolana prawie pod sam nos. Otoczyła je rękoma i tym sposobem zaczęła oglądać bajkę.

Nigdy nie przywyknę do podróży samolotem. Żołądek nagle się znajduje mi pod gardłem kiedy starujemy. Odwróciłam się do siedzącej obok mnie Petry która uśmiechnęła się blado i podała mi dłoń mówiąc bym ścisnęła ją jeśli się boję. Tak więc podczas startu i w czasie turbulencji zacisnęłam swoją dłoń na dłoni tak mocno że widziałam jak się krzywi ale mówiła że to nic. Jej popielate włosy czasami przybierały barwy pastelowej czerwieni ale jednak utrzymywała je w kolorze popieli. Opowiadała mi jak to jest mieszkać na Bawarii, a  w szczególności w jej wiosce gdzie są trzy domy na krzyż i jedna mała kapliczka. Mówiła jak tam jest spokojnie i jeśli mam słaby sen to krowy mnie będą budzić. Po za tym opowiadała o swoich dzieciach które na zimę przyjechały do niej z wielu szkół. Zamrugałam. Czyżby miała aż tyle dzieci? Kobieta zaśmiała się i powiedziała że ma piątkę swoich i dwójkę adoptowanych. Poczułam jak ściska mnie w żołądku. Tyle lat i nie wiedziałam nic o tym że mam tyle kuzynostwa. Mama zawsze mówiła że ciotka za nią i za mną nie przepada. Bolało mnie to ale teraz jeszcze bardziej boli mnie to że mama mnie okłamała w żywe oczy. Ciocia petra była najmilszą kobietą na świecie. Miała siódemkę dzieci. W tym jedno już skończyło szkołę, a dokładnie Hogwart. Bąknęłam coś o moim bezpieczeństwie. Pobladła na twarzy. Położyła mi rękę na ramieniu.
 - Na ziemi nie ma bardziej bezpieczniejszego miejsca niż nasz dom. –powiedziała mi w żywe oczy nie odwracają wzroku ani na mini sekundę. Przeczuwałam że coś musiało być na rzeczy. –Czarny pan cię tu nie znajdzie nawet jeśli miałby takie możliwości by przelecieć kanał i trafić do Bawarii. To nie możliwe. Jest chroniony specjalnie dla ciebie chyba nawet bardziej niż bank na Pokątnej. Będziesz tam bezpieczna Ellie. Nie dosięgnie cię tam. Mój mąż porozmawiał z każdym naszym dzieckiem. To boli nawet teraz kiedy mówię. Moje dzieci, moje kochane rodzone dzieci musiały przejść rozmowę z moim mężem jak gdyby byli oskarżeni o morderstwo. Każdy z nich był pytany i sprawdzany czy dla niego działa. Nie chciałabym nawet myśleć co by się stało gdyby mój mąż odkrył że jedno z nich jest po tamtej stronie. Beniamin uczy się w drumstrangu. Jest w twoim wieku i to o niego najbardziej się obawialiśmy. Drumstrang nie jest złą szkołą. Tyle że tam jest tak dużo czarnej magii. Caleb to ten który skończył Hogwart. Jestem z niego dumna. Jest Aurorem i ogólnie pracuje w Ministerstwie. Ledwo udało mu się załatwić urlop. O niego też się obawialiśmy i to z nim mąż przeprowadził najdłuższą rozmowę. Po Beniaminie o dwa lata od niego młodsza jest Tessa która uczy się w tej francuskiej szkole. Nie potrafię wypowiedzieć jej nazwy. Tessa jest za mała jednakże i tak musieliśmy choćby ją zapytać. Po Tessie są bliźniaczki które adoptowałyśmy pochodzące z Indii. Leah i Brigid. Kochane dziewczynki chodzą do szkoły razem z Tessą. Są od ciebie o trzy lata młodsze. Słoneczka moje. Jeszcze pamiętam jak z Josephem polecieliśmy po nie. One też przeszły rozmowę. Razem. Poznałyśmy wiele historii o których nawet nie śniliśmy ale one same nie należały do nich. No i ostatni bliźniacy którzy przymierzają się w następnym roku do Hogwartu. Isaac i Noah. To są postniki więc uważaj. Nagle obudzisz się z Eliasem w łóżku. To ich tarantula więc ostrzegam. Z nimi nie rozmawialiśmy tylko i wytłumaczyliśmy że nie wolno mówić obcym osobą o tym że tu przebywasz. Isaac młodszy z bliźniaków powiedział że nic nie piśnie ale masz się z nimi bawić. Pewnie też myślisz które odziedziczyło to co mam na głowie. Noah i Tessa.
 W wyobraźni widziałam siebie bawiącą się z dwójką chłopców. Raczej nie miałam ręki do dzieci chodź tak naprawdę to nigdy nie robiłam za niańkę. Nawet w Hogwarcie raczej pierwszaki nie przychodziły do mnie i nie prosiły o pomoc. Nie wiem jak to będzie ale nie zastanawiałam się teraz zwłaszcza kiedy jesteśmy wysoko, wysoko w przestworzach. Szanse na to że się rozbijemy są może nie duże ale najgorsze jest to że są.

Na miejscu poczułam dziwną ulgę. W oddali widać było pięknie Alpy. Krajobraz to wielkie pola na których pasły się krowy. Wiele krów. Małe laski w oddali w których jak mnie mam ukrywało się parę magicznych stworzeń. Dom Petry był ogromny prostokątny i piętrowy. W końcu mieszkało tu 9 osób a oprócz tego były jeszcze pokoje gościnne. Ponieważ rodzice jej męża uwielbiali przyjeżdżać tu z Monachium by odetchnąć świeżym powietrzem. Obok białego prostokątnego domu cioci Petry i jej stodoły lub obory z krowami był dokładnie taki sam dom. Dowiedziałam się że mieszka tam chłopak o rok od mnie starszy. Uśmiechnęła się przy tym i szturchnęła mnie ramieniem. Chciałam powiedzieć ,że jestem zajęta ale czy byłam? Wpadłam z walizkami do domu ciotki Petry. Od razu przywitały mnie schody prowadzące do góry oraz korytarz prowadzący do drzwi ich sąsiadów. Zdjęłam buty podobnie jak ciocia i ustawiłam je na szafce. Petra zawołała imię swojego męża a mężczyzna w kwiecie wieku zbiegł po schodach. Miał ciemne włosy i oczy. Uśmiechał się od ucha do ucha i powitał mnie słowami „Szczęść boże” w ich języku. Po czym zaczął po germańsku rozmawiać zaciekle z ciocią. Tak trochę głupio się czułam. Zielona i widziała to ciocia. Kobieta szepnęła zaklęcie które sprawiło, że rozumiałam każde słowo i miało to działo to także w drugą stronę. Zostawiłam wielką walizkę i po schodach wpadłam do mieszkania cioci. Od progu zostałam powitana podwójną siłą. Dwóch chłopców jeden o ciemnych włosach, drugi w szalonym turkusie. Sięgali mi może do piersi. Spojrzeli po sobie i każdy z nich chwycił za jedną dłoń. Zaczęli mnie ciągnąć przez korytarz aż do kolejnych schodów. Prowadzących jeszcze wyżej. Były na strychu cztery pokoje łazienka i kibelek. Zapukali do jednego pokoju a kiedy drzwi tylko się otworzyły wepchali mnie tam. Na wersalce siedziała dziewczyna o blond włosach które przez chwilę przybrały kolor pomarańczy ale od razu pobladły widząc mnie. Poklepała miejsce koło siebie. Miała duże ciemne oczy które w pewnym momencie wydawały się zmieniać w kolor płynnej miedzi. Usiadłam koło dziewczyny. Była od mnie o dwa lata młodsza ale nie wydawała się. Rzęsy przejechane tuszem, usta maźnięte pomadką dodały jej co najmniej rok. Włosy miała rozpuszczone ale nie w nieładzie. Proste i rozczesane. Przeglądała jakieś czasopismo. Usiadłam obok i spojrzałam co czyta. Więcej tam było obrazków niż tekstu co cieszyło. Po chwili do dość małego pokoju wpadła kolejna część żeńska tego domu. Ciemne włosy, cynamonowa karnacja i prawie czarne jak noc oczy. To były Leah i Brigid. Jedna miała szary sweterek w loga batmana a druga w niebieską tardis. Uśmiechały się szeroko. Nie wiedziałam która to która. Były identyczne. Stanęły naprzeciwko mnie i Tessy która nie wzruszona nadal przeglądała gazetę. Obydwie w jednym momencie podały mi ręce i zaśmiały się.
 - Jestem Brigid. –odezwała się dziewczyna z tardis na sweterku. Po czym wolną ręką wskazała na siostrę.- To jest moja gorsza kopia Leah. Leah przywitaj się grzecznie z gościem. I nie zabijaj mnie wzrokiem. Urodziłam się o minutę wcześniej od ciebie. Więc to ty jesteś moją kopią a nie ja twoją.
 - Różnię się. Jestem silniejsza od ciebie po za tym mam dar który tylko ja odziedziczyłam po naszej matce. –warknęła. Miała trzynaście lat ale w jednym momencie wydawało się jakby była od mnie starsza. Odwróciła się do siostry i pstryknęła jej przed nosem a dziewczyna padła jak długa. –Witam Ellie. Jestem Leah. To co leży to Brigid. Jak to mówią jedna odziedzicza intelekt druga wygląd. Tessi nie wsyp mnie znowu. To kłótnie po między mną, a nią. Czarodzieje to zabawna rasa. Myślimy że wszyscy mamy tyle samo mocy. Powiem ci coś w sekrecie. Nie zawsze. Rodzina mojej matki wywodzi się od syren. Pozostał nam jednak pewien dar, a przynajmniej mi. Wiesz jak działa marionetka? Ktoś musi ciągnąć za sznurki. Dla mnie to prosta rzecz. Zrobię coś a nagle padniesz przed mną na kolana albo pójdziesz spać tak jak ona. Żyjąc ze mną pod jedynym dachem jesteś zdana na mój kaprys. Nawet nie wiesz jaka potrafię być kiedy się wkurzę.
 - Brigid też ma dar. Może nie tak przydatny jak twój, a raczej uciążliwy. Wiesz na jakiej podstawie działają testrale? –przytaknęłam. Sama je widziałam i to nie raz. Śmierci matki na moich oczach nie da się wymazać z pamięci. Teraz jeszcze widziałam śmierć ojca. Poczułam jak w gardle rośnie mi gula. –Ona widzi zmarłych tak jak ja ciebie. Może z nimi rozmawiać. Doradzać im albo też pobierać od nich porady. Osoby zmarłe są bardzo mądre, a przynajmniej w większości bo widzą co je ominęło. Na przykład nie dawno w mieście spotkałyśmy ducha zmarłej starszej pani która zeszła na chyba trzeci zawał. Miała dużo lat. Bri próbowała wszystko mi opowiedzieć. Jak wygląda i co mówi chodź jak dla mnie wygląda to jakby rozmawiała z powietrzem. Niektórzy nazwą to chorobą psychiczną ale nie my. W szczególności nie ja. Bri wyczuwa też zagrożenie raz widziała nawet przechodzącą obok kostuchę. Mówiła że nigdy w życiu się tak nie bała jak wtedy. Nie miała odwagi iść za nią lecz czy ktoś miałby odwagę?
 - Duchy śmuchy. Władza to jest to jest moc. -prychnęła nieco urażona Leach. Machała rączkami a bezwładne ciało Bri uniosło się i zaczęło tańczyć. Roześmiała się radośnie co nie wywołało śmiechu w przypadku moim jak i Tessy. Jej dar można było po prostu nazwać Imperiusem bez zobowiązań. Mogła robić z nią co tylko chciała. Mogła przemówić jej ustami co zrobiła bo z ust nieprzytomnej dziewczyny słyszeć było słowa "Lubię ziemniaki". Co jeszcze bardziej rozbawiło dziewczynę. Tessa ledwo wytrzymywała, a ja już miałam zamiar wyjść kiedy nagle wszystko wróciło do normy. Bri odzyskała świadomość a Leach jakby nigdy nic usiadła na ziemi. -Widzisz? Nic jej nie jest. Nie trzeba nikomu mówić co się stało.
 - Ale co się stało? -spytała dziewczyna nie rozumiejąc całej tej sytuacji. -Ja nic nie pamiętam. Zemdlałam, tak? A może to Bri znów użyła mnie do swoich sztuczek i czarów? Jak ja cię nienawidzę kiedy to robisz. Pewnego dnia ogarnę jak sprawdź byś widziała to co ja i o północy w święto zmarłych wyrzucę cię na opuszczone cmentarzysko.
 Dziewczyna przewróciła oczami. Jak gdyby słyszała to tysiące razy. To był zdecydowani czas aby się w końcu wycofać i pozwiedzać dalszą część domu. A może nawet wrócić na dwór podziwać widoki. Dwór wygrał. Zbiegłam na piętro gdzie zauważyłam uwijającą się  przy dosyć sporej kuchence ciotkę. Na głowie miała czerwoną chustkę w białe groszki. Stwierdziłam że nie będę jej przeszkadzać i wtedy usłyszałam dzwonek. Zbiegłam na dół i otworzyłam drzwi. Może poznam więcej ludzi.
 - Witaj. –uśmiechnął się do mnie delikatnie. Nie wiedziałam co powiedzieć. Był wysoki i umięśniony. O ciemnych włosach i przypominających morską toń tęczówkach. Próbowałam chodź wybełkotać jedno słowo ale nic. –Pani Petra mówiła że przyjedzie jej siostrzenica. Tyle że nie jesteś do niej podobna.
 - Ja… Ja do ojca podobna. Przynajmniej tak mówią. –bąknęłam. Chłopak stał w drzwiach. W niebieskiej puchowej kurtce na której zaczęły już topnieć płatki śniegu podobnie jak we włosach. Gdzieś w tle słychać było ciotkę. Chyba miałam go wpuścić chodź z kuchni nie do końca rozumiałam co do mnie mówi. –Wchodź. Jestem Ellie. Eleanore Fray. Ty?
 - Michael Spielberg –wszedł do pomieszczenia. Z kieszeni spodni wyciągnął różdżkę. Machnął, a krótka sama się ściągnęła i powiesiła na wieszak. Wyskoczył z czarnych potężnych górskich butów i ruszył przed siebie. Pod rękawem jego koszuli wydawało mi się że coś zobaczyłam ale mogły być to tylko moje chore zwidy. Za dużo śmierciożerów przeszło w moim życiu i mogłam sobie na to pozwolić.
 Zaprowadziłam go na górę do kuchni gdzie ciocia Petra przygotowywała posiłek dla całej rodziny. Kobieta odłożyła chochelkę którą właśnie mieszała w wielkim metalowym garnku. Odwróciła się do chłopaka i uściskała go jak syna. Uśmiechnęła się od ucha do ucha.
 - Przyszedłeś na obiad Michael? -spytała ciocia. Zamieszała po raz kolejny zupę po czym sprawdziła czy makaron już jest gotowy. Chłopak przytaknął. Ciekawiło mnie dlaczego akurat jadł tutaj a nie w swoim domu z rodziną. Nie musiałam długo czekać. -Rodzice Michaela pracują do późna przez co chłopak musi jeść obiady u nas. Ale jakoś nie narzeka. Prawda Mikie? I jak ze świętami? W tym roku jadasz z nami czy z rodziną? Może w końcu przypomną sobie że mają syna. Nie martw się miejsce dla ciebie jest zawsze. Nawet mamy dla ciebie prezencik. Tessa stwierdziła że musisz mieć i sama ci wybrała. Nie martw się to nie skarpety ani inny sweterek.
 - Rodzice mówili abym się nie nakręcał więc prawdopodobnie nie przyjadą. Cóż. Przynajmniej poznam bliżej waszą rodzinę proszę pani. Skąd jesteś? Mogę zgadnąć? Anglia. Trafione! Akcent mówi wszystko. -uśmiechnął się szeroko. Miły chłopak, naprawdę miły. Może to co zauważyłam to był tylko tatuaż? Przecież wiele osób nosi tatuaże. -No to na pewno Hogwart. Ja z Beniaminem do Drumstrangu uczęszczamy. To teraz strzelę z jakiego jesteś domu. Nazw nie pamiętam ale będę zwierzątkami. Dobra? Na pierwszy rzut oka to od borsuków się wydajesz ale strzelam że od lwów. Gryfonów. Czy jakoś inaczej...
 - Dobrze. To teraz pytanie za 1000 punktów panie zawsze strzelam celnie. -uśmiechnęłam się półgębkiem. Chłopak założył ręce na piersiach i bąknął "No dawaj to pytanie." -Skoro jestem Gryffonem to może zgadniesz czy gram w Quditcha? Odpowiedź tak lub nie.
 - Gdybyś długo grała to widać by to było po nogach ale jak zauważyć można albo nie można. Jesteś ubrana w ocieplane spodnie dodające ci co najmniej parę kilogramów. Hm... -pomyślał przez chwilkę. -Ja gram tak gdybyś chciała wiedzieć. Pozycja, obrońca. Ty... Pokaż chodź dłonie. Wtedy można odrzucić szukającego bo pałkarze latają z kijkami, ścigający z kaflami i obrońca broni więc też działa rękami. To wszystko widać. I strzelam że grasz.
 - Nie gram. Chciałabym ale nie gram. -wzruszyłam ramionami. Chłopak uśmiechną się. Po czym spojrzał na kobietę która tylko przytaknęła. Chłopak wrzasnął na cały dom że mecz i nagle słychać było tylko huk butów na schodach. Czyżby to była jedyna forma rozrywki na tym odludziu? Wyszliśmy na dwór a Tessa od razu zaprowadziła mnie do schowka na miotły. Wzięła jedną ze starszych mioteł która należała do Caleba. Było nas osiem więc nie najgorzej. Jakieś tam składy mogły być. Wszyscy z miotłami w rękach a Beniamin z wielkim pudem wybiegliśmy na wielkie pole przerobione na amatorskie boisko do Quiditcha. Wysoko nie było. Bramki może miały trochę  ponad cztery metry wysokości i było ich trzy. - Dobra drużyna dzielimy się. Ellie będziesz kapitanem? Ben ty drugim? Wy jesteście ścigającymi. Zgoda? Okay. Mamy do wyboru jeszcze dwóch szukających, dwóch pałkarzy no i dwóch obrońców. Szwyrtoki szukają? Tessa? Obrona. Ja obrona no i nasze hinduski z pałkami. Bez używania zaklęć i specjalnej wrogości czysta gra. Ell wybieraj pierwsza cały zespół.
 - E... Noach... Bri i Tessa. -powiedziałam. Dziewczyna która jeszcze chwile temu była blondynką miała teraz włosy koloru obsydianu. Uśmiechnęła się do mnie mówiąc że nie będę żałować. Noach który okazał się być tym bez kolorowych włosków przytaknął a Bri mrugnęła. Nagle wszyscy wbili się w powietrze. Caleb który doszedł trochę później stwierdził że będzie sędzią po czym wyrzucił kafla który od razu znalazł się w łapach Bena. Jednakże dzięki Bri kafel wypadł mu z rąk. Dlaczego? Dziewczyna trafiła tłuczkiem idealnie tak by wypadł mu z rąk. Jest niesamowita chodź to mogło doprowadzić do połamania jego ręki. Z kaflęm pod pachą ominęłam Leah która już chciała użyć swoich magicznych łapek kiedy nagle usłyszała ostrzegawcze kaszlnięcie ze strony brata. Pokazała mu język i tak toczyła się nasza zacięta gra. Skończyliśmy kiedy przybiegła do ciocia Petra. Zła ponieważ już jest obiad a nas nadal nie ma. Wiedziałam że z nią lepiej nie zadzierać.

Wieczorkiem zaproponowałam że jakoś pomogę. Michael od razu powiedział że nie muszę bo dziś to on i Caleb robią przy krowach i że lepiej bym pomogła cioci Petrze w przygotowaniu świątecznego posiłku ale chciałam pomagać przy krowach. W końcu dostałam zadanie. Miałam w specjalnych wiadrach z taką śmieszną dójką, wymionem jak w smoczkach poroznosić siarę cielakom. Było ich z pięć może więcej. Nie miałam czasu policzyć a w stajni w specjalnych zagrodach naliczyłam pięć. Wzięłam po dwa wiaderka i zaczęłam nosić je cielakom a kiedy chłopak skończył doić stwierdził że mi pomoże. To miło z jego strony. Caleb zniknął a my mieliśmy jeszcze do wykarmienia dwa cielaki na zewnątrz. Jedno było białe jak śnieg który otaczał całe igloo i ogólnie zagrodę a drugi biło, rudy ciapaty jak dalmatyńczyk. Były tuż obok siebie. Jasny śnieg byłby jako jedyny widoczny gdyby nie latarki w jednej dłoni. Spojrzałam na chłopaka i otarłam pot z czoła. Nie było ich pięć a co najmniej dwanaście.  Oparłam się o metalowe ogrodzenie małej zagrody z iglem które przypominało śmietnik na szklane butelki ale była to specjalna konstrukcja dla cielaków.
 - I wy tak co dziennie? -spytałam. Chłopak przytaknął.
 - Poprawię cię El. Dwa razy dziennie. O 6  rano a czasami  nawet wcześniej i o 18 wieczorkiem. Ponad 70 krów do podłączenia. I nie działa tu żadna magia. Musisz podłączać każdą jedną. Tylko czasami sobie pomagamy magią magicznie sprawiając by krowy się nie ruszały i nie kopały. -powiedział spojrzał na jasnego cielaczka który pił z wiaderka które można było porównać do takiej trochę innej butelki dla dziecka ze smoczkiem i w ogóle ale w wielkości normalnego wiadra. -Życie będąc cięgle ściganą przez czarnego pana jest uciążliwe. Czyż nie? Pewnie cieszyłby się z twojej śmierci. Hej. Nie bój się. Mnie akurat się bać nie musisz. Uważaj tylko na mojego brata. On należy do tych no wiesz... Do posłańców czarnego pana.  On nie zawaha się ciebie wydać. Lecz ja nie pozwolę. Rozumiesz? Obiecuję ci na moje własne życie że nic tu ci nie będzie. Ellie. Gdybym był po ich stronie myślisz że jeszcze byś żyła? Każdy zabiłby cię od tak bez mrugnięcia oka. Może lepiej wróćmy. Cielaki już zjadły. Ja tylko umyję i już wracam.

Wszyscy zasiedli przy jednym wielkim stole w kuchni. Za dwoma krzesłami tuż przy wyjściu znajdowała się choinka a pod nią stos prezentów i trochę siana. Tessa stwierdziła że święta bez Liny to nie święta i po między nogami kręciła się sunia bordera która w końcu ułożyła się pod moimi nogami. Wszyscy zasiedli do kolacji po odmuwieniu modlitwy jak i podzieleniu się opłatkiem. Nie byłam aż tak wierząca jak oni co dało się od razu zauważyć. Sięgnęłam po chleb i przez przypadek stuknęłam się dłonią z Michaelem który cofnął ją i poczekał aż to ja wezmę pierwsza. Miłe z jego strony. Ciocia Petra każdemu ponalewała Barszczu tak że aż prawie więc wylewał. Uznała że jest idealnie i że każdy ma zjeść bez wyjątków. Tu spojrzała znacząco na mnie. Musiałam zjeść cały, nie było taryfy ulgowej. Nagle ktoś zapukał do drzwi. Petra spojrzała przez okno i pobladła. Spojrzała na Michaela który właśnie nakładał sobie pierogi z grzybami. Czyżby przybył jego brat. Szybka akcja. Tessa chwyciła mnie za nadgarstek i zaprowadziła na drugie piętro a z niego drabinką na strych. Było tam zimno. W powietrzu unosił się kurz.  Przyłożyła palec do ust i wróciła na dół. Prawie na czworaka doszłam do małego okienka z którego wyraźnie widziałam akcje rozgrywającą się na dworze. Pan Joseph przywitał młodzieńca który najwyraźniej wiedział czego chce. Och gdybym słyszała co się tam dzieje. Przysunęłam się bliżej okna przyłożyłam ucho do pękniętej szyby. Było coś słychać. Kątem oka patrzyłam na rozwijającą się akcję.
 - To już na barszcz nie można przyjść? -spytał zirytowany. Założył ręce na piersiach. Miał na sobie garnitur ale nie zwykły. Ubrudzony. Plamy były ledwo widoczne z tej wysokości ale kiedy uważniej się przyjrzało mankietom można zauważyć że były ciemno czerwone. -Wiem że nie mam zbytnio dobrej reputacji. Ale chciałem przyjść i się na jeść. Jak to mówią... Jestem tym niezapowiedzianym gościem. Chyba że już macie jakiegoś niezapowiedzianego gościa? Nie zawitam długo. Razem z moją grupą poszukujemy jednej małej. Wiem że mogę wam powiedzieć bo wy nikomu nie powiecie. Za bardzo się boicie o rodzinę. Nie ma skończonych siedemnastu lat. Wiemy gdzie jest a przynajmniej gdzie była zanim nam się urwała. Ślady prowadzą w te okolice. Jak mi to wytłumaczysz? To jest jak przewożenie narkotyków w kieszeni. Serio myślicie że nikt nie zauważy? Ktoś zauważy. Gdzie ona jest?!
 - Nie wiemy o co ci chodzi. -odpowiedziała ciotka. -Jeśli zaraz nie odejdziesz będę zmuszona zawołać sąsiadów z dołu. Wiesz że jeden to Auror. Czy ty wiesz Lawrence że Calem to Auror. To głupie z twojej strony tu się zjawiać sam.
 - Nie sam. -burknął pod nosem. Miał włosy ciemne jak noc a tęczówek nie widziałam. Ledwo co widziałam gdyż gankowe światło ledwo oświecało wszystkich. Zauważyłam brak chłopców. Pewnie musieli iść. Leah spojrzała na ciotkę z błaganiem w oczach. Jej podejście do życia jest co najmniej sadystyczne ale teraz naprawdę chciałam aby użyła na niego swoich zdolności. -Jeden moment i może nas być tuzin. Jeden ruch i nic nie pozostanie z tego co się dorobiliście. Michael chodź do brata. W końcu jesteśmy rodzinom!
 - Nie jesteśmy. -syknął stał hardo razem z resztą rodziny Petry. Caleb zaciskał dłoń na różdżce podobnie jak pan Joseph i ogólnie cała rodzina. Ona... Chce mnie bronić za wszelką cenę. Tym razem się posłucham, muszę posłuchać. Nic im się nie stanie. Leach uczyniła krok w przód i uśmiechnęła się.I jej druga siostra też. Były identyczne. -Pamiętasz bliźniaczki?
 Od tego momentu naprawdę zaczęłam bać się Brigith. Dziewczynka machnęła rękami a wokół mężczyzny pojawiła się dziwna mgła. Która po chwili wsiąknęła w mężczyznę. Ona go opętała. Na moich oczach. Widziałam strach w jego twarzy. Sąsiad z dołu wraz z żoną i ich córką wybiegli co się stało. Bliźniaczka tylko spojrzała na nich i wzruszyła ramionami. Leah teraz wzięła się za niego. Kiedy tylko magia Bri przestała działać. Mężczyzna ledwo stał na nogach. Oczy miał rozszerzone i przerażone. Dziewczynka stanęła na przeciw niego.
 - Teraz będziesz grzecznym chłopcem i pojedziesz z panem Mateschem do ministerstwa tu niedaleko gdzie już cię odwiozą do najbliższego więzienia aby później wpakować cię ładnie do Azkabanu. -powiedziała to tak melancholijnym głosem. Mężczyzna przytaknął.  Już chciał chciał ruszyć przed siebie kiedy nagle odwrócił się do wszystkich. Opierał się magi dziewczynki która pomału słabła. Michael wybiegł właśnie wtedy kiedy mężczyzna wycelował w dziewczynkę.  Chłopak opadł na ziemię zwijając się z bólu. Przynajmniej go nie zabił. Pomyślałam. Tyle dobrze. W końcu Caleb obezwładnił mężczyznę i zwrócił się w stronę sąsiada który już ubierał marynarkę. Poczekałam chwilę aż z nim odjadą. Beniamin i mąż cioci Petry wnieśli Michaela do środka. Zeszłam ze strychu po czym zbiegłam schodami na pierwsze piętro i wpadłam do salonu dnie na kanapie leżał chłopak. Po jego policzkach spłynęło parę łez. Rozumiałam jego ból bo wiedziałam jak to jest kiedy ktoś strzela Cruciatusem. Nie słychać było co mówi. Równie dobrze mogła to być Avada. Mógł oddać życie za nas. Za mnie i za Leach która też na klęczkach dziękowała mu.
 - Mówiłem. Obiecuję El. -powiedział i uśmiechnął się krzywo. Podeszłam do niego. Tessa podała mi taboret był była bliżej. Chwyciłam za jego dłoń. -Ej tylko mi tu nie płacz bo ja się popłaczę. Zawsze tak mam. I wiedz że gdybyś to była ty a on strzelałby Avadą i tak bym rzucił się jak wtedy. Obiecałem a obietnice się dotrzymuje El.
Bonus :D
- Święta święta i po świętach. -burknął Barty Crouch Junior i zaciągnął czapkę prawie na oczy. Bylo zimno jak w zamrażarce, a przynajmniej tak twierdził jego kompan który różnież nie był zadowolony z tego że musi iść w środku nocy do posiadłości czarnego pana. Jak dla niego większą atrakcją byłby atak ninja albo choćby złodziei ale na taką zabawę nie miał co liczyć. Odruchowo chwycił za różdżkę wystającą z kieszeni jego spodni. -Wiesz że nawet mnie się nie chce wyciągać różdżki. Jest mi tak zimno i jestem tak zirytowany że gdybym dementora spotkał to bym mu tak nawtykał że wolałby mnie ominąć. Przypomnisz mi po co do nie go mamy iść? I dlaczego w spokoju nie mogliśmy popijać kakałka?
 - Pewna śmierć, męki, tortury. Wymieniać dalej? -spytał Nathaniel O'Collmelan. Kumpel dodał pod nosem "Ratowanie tyłka twojej dziewczyny też się liczy?" Brunet chciał zaprzeczyć ale czy miał powód. To jest zachowanie co najmniej dziecinne. Wzruszył ramionami. Ratowanie Ellie było jego priorytetem dlatego się zaciągną do tej sekty prowadzonej przez bandę fanów tatuaży i wielkiego bossa który nie przepada za swoim imieniem. Banda mniej lub bardziej inteligentnych. Oczywiście ich dwójka zalicza się do tych bardziej. Nie chciał się spóźnić. Ale co poradzić jak jego ojciec stwierdził że go nie zawiezie samochodem a mama Barty'iego nie może się dowiedzieć i trochę by było głupio powiedzieć "Pani Crouch zawiozłaby nas pani na kurs szydełkowania?" ale Barty zawsze mówił "Szydełkowanie jak i szycie to zajęcie niezależnego mężczyzny". Ciekawiło go jak się nazywa męski fiminizm. "Menimizm?" To przynajmniej otępiało chłód który sprawił że ciekło mu z nosa jak z kranu chodź mama nie puściła go bez grubego szalika pod samymi policzkami. Dzięki niemu brzmiał jak Dath Vader kiedy oddychał. -Dobra to jak w chodzimy to od razu Dzień dobry? A może dzień zły? Ja tam nie wiem... Zazwyczaj z ojcem wchodziłem i nic nie mówiłem. A ty wchodziłeś za mną i też nic nie mówiłeś... Dobra to może pozostańmy na milczeniu? Ale co jak oni się obrażą?
 - To zaczną nas torturować. Drobnostka. Kto nie lubi tortur? -parsknął śmiechem. To nie było nie było śmieszne nawet z tym bardzo zauważalnym sarkazmem jakiego często używał Barty. Stanęli przed wielką bramą. Chłopak nacisnął przycisk od domofonu. Był to zwykły dzwonek ale i tak parsknął pod nosem wyobrażając sobie że jest to melodia z kopciuszka albo z Zakochanego Kundla. "Och cuuuuż to za noooc. W te cudoooowną te noooc!" Nagle słychać było głos Rudolfa. Miły gostek. Kiedy nie wstaje lewą nogą. -To ten... Barty Crouch ale Junior i jego kompan Nathaniel O'Collmelan chodź teraz mógłby być Rudolfem czerwono nosym zgłaszają się i są gotowi do pracy. Możesz nas kochanie wpuścić?
 Wielka metalowa brama się otworzyła. Wpadli do środka i idąc labiryntem żywopłotów w końcu doszli do drzwi wejściowych wielkiej rezydencji. Zapukali do środka a otworzyła im zgarbiona kobieta z jednym okiem i paroma zębami. Na głowie miała niebieską chustkę która przykrywała jej srebrne loki. Zgarbiona jak Dzwonnik zaczęła ich prowadzić do wielkiego salonu. Odwróciła się i poprosiła o kurtki. Barty jak i Nathan od razu podali kurtki niewinnie wyglądającej starszej pani. Usiedli na kanapie na przeciwko fotela gdzie siedział sam czarny pan głaszcząc go głowie swoją gadzinę. Obydwoje przełknęli ślinę.
 - Witaj czarny panie. -odezwał się Barty, a Nathan mu zawtórował. Na kanapie obok siedział Rudolf i jego dziewczyna Bella która wyglądała i zachowywała się jak wiecznie rozkapryszona panienka. Lucjusz siedział po lewej stronie Belli która wtulona w swojego księcia posyłała mu piorunujące spojrzenia. O ściany opierało się z dziecięć osoób. Na taboretach siedziało gdzieś z pięć. A na stoliku by było zabawniej opakowania krakersów i herbatników z wizerunkiem słoneczka. Chodź pierwsze słoneczko dostało ledwo widoczne wąsy. -Tak więc to wszyscy czy jeszcze na kogoś czekamy? Nathan... Opowiedz czemu twojego tatulka nie ma bo pewnie czarny pan się niecierpliwi.
 - Choroba dotknęła jego układ oddechowy a dokładnie gardło. Ledwo mówi i gorączkuje. Powiększone węzły chłonne... I na tym powinienem zakończyć. -podrapał się niezręcznie po karku widząc jak wiele osób patrzy na niego jakby był z innego świata, innej planety. Mugolskie nazwy wywołują czasami większe zdziwienie niż polskie nazwy które mordują szczękę. -Jest chory. Tylko mugole mogli mu pomóc i ci powiedzieli że musi leżeć i spać bo może być tylko gorzej.
 - Rozumiem. -czarny pan miał głos głęboki i niski na którego dźwięk wszyscy jakby dostali po dobrej kawie. Wszyscy nagle byli na nogach nawet ci którzy już pomału przysypiali. -Zwołałem was po to aby urządzić małe polowanie na szlamy. Wiem że często was stresuję dlatego dziś zarządzam rozrywkę. Bez przesady tylko. Szlamy, parę mugoli, parę czarodziejskich rodzin. Tam macie listę. Podzielcie się.
 I nagle tabun ludu jak na przecenę poleciało po tą listę. Jednakże pierwsza była Bellatrix która jak ryknęła tak i Barty i Nathan się wzdrygnęli. Zaczęła wszystkich liczyć po czym wzięła nożyczki i zaczęła wycinać imiona i nazwiska tych których mają zabić. Nathan od zawsze obawiał się tego ale już używać czarów poza Hogwartem a to Barty nie do końca. Oni czyli Ministersto, wiedzieli o nim wszystko dlatego też zasady szybko się pozmieniały. Nadeszły grupy. Brunet szybko chwycił za rękaw przyjaciela i podszedł do dziewczyny z burzą loków która podała im adres mieszania i imiona ludzi oraz co gorsza wiek. Przeleciał wzrokiem "Brenda Hox lat 37, szlama, Jacob Hox lat 40 pół krwi, Xavier Hox lat 12, nie do końca wiadomo czy zaliczać to do szlam czy pół krwi, zlikwidować, Vandelopa Hox lat 5, usunąć podobnie jak resztę. Powodzenia" i ta perfidna buźka z uśmieszkiem od ucha do ucha. To nie było zabawne. Zabicie osoby dorosłej. Nie jest takie złe, po którymś tam razie nagle przestajesz liczyć ale kiedy widzi się dziecko które ma się zabić łkające, zalane łzami i błagające. Nagle chce się rzucić wszystko. Nathan próbował nie uronić łez kiedy  jego ojciec bez uczuć zamordował małego chłopca który był tak podobny do niego. Chłopak wiedział że jeśli nie wymorduje całej rodziny to czarny pan się o tym dowie i wtedy sam będzie martwy.
 - Ej. A może chce się ktoś wymienić? -spanikował. Nie miał zamiaru zabić ani jedno z tych niczemu niewinnych dzieci. Zauważył parszywy uśmiech Rudolfa.
 - Zawsze możesz zabić swoją dziewczynę. -zaśmiał się a Bella mu zawtórowała. Spojrzała na swoją kartkę i pokazała swojemu ukochanemu a ten gwizdnął w stronę chłopców. -Bella chce się wymienić. Macie tu jedną szlamę. Chyba tym razem nie zawalicie. Biedni chłopcy boją się pobrudzić rączek krwią szlam.
 - Tu chodzi o dzieci. -burknął i wziął od niego pogięty zwitek papieru. Pokazał go przyjacielowi. Imię i nazwisko które widniało na kartce było mu znane. Ten facet to ojciec jednego z jego kolegów. - Simon nie mówił że jego ojciec to szlama...
 - Myślisz że chciał? -prychnął Barty. -Teraz to pewnie nawet by się wyparł nawet i stojącej obok niego matki gdyby była szlamą. Szczerze to okropne ale też prawdziwe bo ciekawi mnie ile z nas by to zrobiło. No niby powinniśmy się przyznać ale nigdy nic nie wiadomo...
 - Dobra koniec gadania. To kawał drogi. -powiedział Nathan i podał chłopakowi dłoń. Ten tylko zmarszczył nos i cofnął się o krok. -Tylko bez akcji. Będzie krócej i się nie pochoruję. A to że jeszcze w stu procentach tego nie opanowałem to inna rzecz.
 - Grozi nam wiele nieprzyjemności. -burknął. -Nie żeby coś ale wolę iść piechotą niż z tobą się teleportować.
 - Och no przestań. -chłopak chwycił przyjaciela za nadgarstek. Po chwili coś ścisnęło ich w żołądku i nagle znaleźli się przed domem Simona. Brunet spojrzał na przyjaciela który padł na kolana i zaczął całować ziemię. Przecież nie było tak źle. Odruchowo dotknął brwi. Raz było tak że jedną zgubił. -No to jesteśmy. Przygotowany?
 - Odpowiedź przecząca może być? -wstał i otrzepał się ze śniegu. Chłopak przewrócił oczami po czym ruszył pierwszy. Jednym zaklęciem wyważył bramkę. Było to niepotrzebne ale jakie mieli wejście. Drzwi się otworzyły i wypadł z nich brzuchaty mężczyzna po czterdziestce w błękitnym szlafroku i skarpetach w reniferki. Barty który trzymał się z tyłu spojrzał na kumpla wyczekująco. Ten zakasał rękawy i już miał wypowiadać zaklęcie kiedy obok okno się otworzyło i zauważyć można było kobietę której oczy były nagle wielkości galeonów. -No to cudownie, towarzystwo. Ja uważam że ta zabawa wcale nie jest fajna i powinna być z nami osoba doświadczona przecież to jak małego pieska na środku można do wody wrzucić! My przyszliśmy tutaj tylko by pana zabić ponieważ pańscy rodzice to mugole. Żona, dzieciak i tak dalej zostawiamy. Chłopak przydałby się po stronie czarnego pana... To wszystko co miałem przekazać? N przejdź już do tego co miałeś robić!
 - Cholera. Nie zabiję go od tak. To ani przyjemne ani nic. Po za tym jeszcze nikogo nigdy nie zabiłem. I tak przy okazji ty też. -prychnął i zacisnął dłoń na różdżce po czym wycelował w mężczyznę. -Patrz. Teraz go trachnę to wszystko powie jego żona albo ktoś inny. To bez sensu. Od razu trzeba będzie likwidować świadków. Dobra. Może wejdziemy i porozmawiamy przy kubeczku herbaty? Jest ciemno i zimno i zdecydowanie je jestem zadowolony z tego obrotu sytuacji.
 - Vincent wpuść tych młodzieńców. -krzyknęła kobieta. Mężczyzna przybrał kolor purpury ale wpuścił ich do mieszkania po czym usadził ich obu w salonie. Nathaniel spojrzał na zegar powieszony nad kominkiem. Było po pierwszej a oni wpadli na herbatkę do osób które mają zamordować. Kobieta usiadła w fotelu i spojrzała na młodzieńców którzy zaczęli myśleć czy ta sprawa się zaraz nie obróci przeciwko nim. -Rozumiem że wy od czarnego pana? Chodziłam z nim do szkoły. Miły chłopiec był z niego. Szarmancki, szczery i w dodatku przystojny. Aż dziw co z niego wyrosło. Wiem na czym polega ta wasza sekta. Prosicie by rodziny się dołączały, polujecie na szlamy nie dając im litości. Dlaczego akurat mój mąż na nią zasłużył?
 -Nathan ma zajęcze serduszko i nie skrzywdzi nikogo ani niczego. Mnie się wydaje że to przez jego ciągle wpadającą w kłopoty kobietę ale nie o to chodzi. -odchrząknął. Nagle przypomniał sobie o tej karteczce z całą tą rodziną. Mogli to być oni i mogli ich ostrzec tak jak tą rodzinę. Myśl o tym że jakiś inny śmierciożerca wyciąga na dwór te dzieciaki alby je wymordować sprawiła że było mu niedobrze. -Myślę że da się to jakoś inaczej załatwić. Upozorować czy coś... Nie chcemy nikogo zabijać. Nas w ogóle nie powinno tu być... Powinniśmy...
 Nie dokończył ponieważ drzwi wypadły z zawiasów. Słychać było przerażający śmiech Bellatrix i która strzela zaklęciami na prawo i lewo. Zabójcze zaklęcie sięgnęło pulchnego mężczyzny który nawet nie zdołał się odwrócić. Kobieta pobladła jak trup i w z wyrzutem spojrzała na chłopców jak by to był ich plan. Zagadać aby to inni odwalili za nich robotę.
 - Kolejna szlama! Rudolf ile to już? -spytała podekscytowana i przy okazji zniszczyła żyrandol w salonie. Wskoczyła na stół i odwróciła się w stronę Barty'iego i Nathan'a. -No co panienki może ich na śmierć zagadać chcieliście? Następna misja Barty do mnie, a ty O'Collmelan do Rudolfa by było pewne, że ktoś jednak ucierpi.

No i to koniec XD ;-; Miał być one shot ale jestem zua ;-; Przepraszam że tak długo. Wena nie dopisuje kiedy się wstaje o 6 rano a wraca po pierwszej /popołudniu/ Za to jest bonus :') Dla wytrwałych mam coś jeszcze XD Mini spojler ;-; Czyli zapowiedź kolejnego rozdziału jak w tych serialach XD

 "- Nie rozumiem. -powiedziałam. Avalone przewróciła oczami jak gdyby wiedziała że coś przed nią ukrywam. Czy ukrywałam?"
 "Na kolejnym zebraniu było coraz to mniej ludzi jak gdyby sie wycofywali. Nie do końca wiedzieli czy na pewno tego chcieli..."
 "- Zachowujesz się jak jakbyś był moim ojcem! -wrzasnęłam na niego. Chłopak westchnął głucho chyba przewidział że tak to będzie"
 "Remus siedział z przyjaciółmi na ławce tuż obok miodowego królestwa. Pamięcią wracał do nowego roku i do dziewczyny którą poznał..."
 "- Nadal się obwiniasz? -spytał Syriusz widząc jak Remus nie spuszcza wzroku z brzucha Ell który uwidocznił się kiedy tylko uniosła dłoń. Można było zauważyć kawałek bladej blizny którą chłopak dojrzał"

2 komentarze:

  1. Yay, jaki długi *-* Powinnam wziąć z Ciebie przykład ;)
    Bardzo mi się podoba ^^ Też bym była niezadowolona, gdyby wcisnęli mnie w różową sukienkę. Ellie wie co dobre xD Wszystko tak dobrze opisane. Po prostu leżę, pięknie.
    Jedynie bym się uczepiła, że ,,Boże'' piszę się z dużej. Wiem, wiem, ale razi mnie to w oczy, jak widzę, że ktoś piszę z małej. Tak mnie nauczono, więc wiesz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wpierw miało być 6 stron... Potem doszedł bonus... I tak jakoś poszło. Ale ja piszę raz na ho ho, a ty tak często porównując ze mną :') Dziękować z całego serducha XD Rozumiem co do Boga. Tyle razy wpajane a ja czasami i tak napiszę z małej to samo jest z "choć" Ech... Miliard razy "Nie chodź,choć!" a ja i tak piszę chodź :''') Nie umyślnie oczywiście XD

      Usuń