czwartek, 22 stycznia 2015

Rozdział XVII

Huncwoci
- Mam gitarę a każda kobieta chce chłopaka z gitarą –powiedział siedzący na tyłach Syriusz. Dzisiejszego dnia za kółkiem siadł Remus, któremu ręce trzęsły się jak galareta. –Chłopie tylko mi nie zemdlej, bo wtedy to ty nas pod bramy świętego Piotra powieziesz. Wiesz, mnie się z tym typkiem nie śpieszy spotkać wolę spotkać się z jakąś uroczą szatynką jeszcze za życia kurde. Przespać się z nie jedną, rozumiesz żyć nie umierać. Po twojej minie kochany Jamesie rozumiem, że twierdzisz, że prędzej dzieci się na robię i umrę tonąc w alimentach. Nie wierzysz we mnie słońce.
James prychnął, po czym wyszedł przez szyber dach i opuszczając nogi od kolan usiadł na dach. Według danych, które jakoś udało im się uzyskać to dom dupka Nathaniela jest jakieś 100 kilometrów od nich a z tempem Remusa to raczej i by za tydzień nie dojechali. Jednakże nie podważał słowa mamusi, bo przecież jak pan Lupin się wkurzy to się wkurzy i na piechotę będzie musiał iść albo za nimi albo do Hogwartu a tam też jakoś mu się teraz nie śpieszyło. Żył gadką „Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”, więc chciał dostać ochrzan za to, że uciekli ze szkoły razem ze wszystkimi a nie tylko sam. Uśmiechnął się nagle do siebie widząc piękny czerwony list, który układa się w usta kochanej mamusi i krzyczy „Ty durniu!” a w tle słychać śmiech ojca. Jego matka miała stalowe zasady za to jego ojciec to wykapany on przymknął oczy i wyobraził sobie, że kiedyś taki list trafi do jego syna, który zapewne będzie jego odzwierciedleniem. Lily zapewne będzie go zabijała wzrokiem, nadal jego serce biło tylko do niej a teraz, kiedy ona zaczęła to pomału czuć to samo mógł wybiec gdzieś w przyszłość, więc też wyobrażał siebie syna z jego włosami i jej oczami oraz córkę z jej włosami i jego oczami. Wyobrażał sobie jak będzie marszczyła nos, kiedy dostanie pierwszy list o tym, że jej syn zachowuje się nieodpowiednio i oczywiście wtedy by wszystko mówiło, że to wina Jamesa i to jego syn a ten by się tylko śmiał. Za co widział też i dumę w oczach dziewczyny, kiedy dowiedziałaby się, że ich córka jest najlepsza w klasie. Widział ich razem stających przed lustrem i widział jak mija czas jak ich ciało pokrywają zmarszczki a ich otaczają wnuki tak samo rude jak ich babcia i tak samo czarne jak ich ojciec a może i blond by się trafiło, jeśli córka by wyszła za blondyna. Słyszał ten gwar wysokich głosików, które wołają „dziadzia patrz”. Uśmiechnął się sam do siebie i spojrzał znów na drogę, samochody mijały ich a niektórzy kierowcy patrzyli z przerażeniem na chłopaka, który nie zwracał na nich szczególnej uwagi. W końcu wrócił do środka i oparł się o siedzenie. Syriusz zmarszczył brwi i posunął go, bo jego gitara się nie mieściła. Chłopak oparł głowę o szybę i spokojnie oddychał, co zaniepokoiło chłopaków, bo często zachowywał się tak jakby miał ADHD a teraz siedział spokojnie. Przerażony łapa uszczypnął Rogasia w udo tak mocno, że aż dostał od niego z pięści w żuchwę, w cale nie było to lekkie uderzenie, bo aż Syriusz musiał wypluć ślinę pełną krwi przez okno otarł się wierzchem dłoni jednak wiedział przynajmniej, że James nie umiera a jedynie zamyśla się, co też było dziwne przynajmniej, jeśli chodzi o tego chłopaka.
- Zastanawialiście się kiedyś gdzie widzicie się za… No nie wiem 20 lat? Kiedy już ta młodość pomału, bo pomału, ale jednak będzie z nas upływać? –spytał James. Wszyscy prócz Remusa, który tylko spojrzał w lusterko by zobaczyć czy chłopak nie zacznie śmiać się spojrzeli z przerażeniem na James’a nie, co dzień z jego ust padały takie słowa. –Ja na przykład widzę się u boku Lily. Wychowujemy dwóję dzieci. Starszego syna i młodszą córkę. Niedługo starszy ma iść do Hogwartu ma na imię Haiden a młodsza jeszcze rok musi poczekać, będzie miała na imię Victoria. Haiden to wykapany ja, ale oczy ma Lily, wiecie takie szmaragdowe w kształcie migdałów.
- Haiden? –Syriusz uniósł brew, nie chciał podważać autorytetu mężczyzny, ale jednak coś z imieniu Haiden mu nie pasowało. –Nie może być coś prostszego? Na przykład Harry? Lily na pewno wolałaby małego Harry’ego niż Haiden’a. A jeśli chodzi o mnie to chciałbym no nie wiem jeszcze żyć chodź pewnie, kiedy ty się stary zwiążesz to i ja w końcu się zwiąże… Może to będzie jakaś ładna szatynka o oczach niczym może. Zapewne matka by mnie za to ukatrupiła, ale nie pogardziłbym nawet Mugolem. Z resztą kobiety niemagiczne, ale za to zagraniczne wydają mnie się przynajmniej seksowniejsze. Na przykład taka Hiszpanka albo jak to gdzieś słyszałem u jakiegoś facecika niby w Polsce są ładne. Wiecie coś o tym kraju? Ja jedynie wiem tylko tyle, że był potem go podzielili i go nie było a potem znów był a teraz tam komuna panuje. Rozumiecie? Ruscy. Chodź z moim talentem może i bym jedną uprowadził.
- A ty tylko o tym –prychnął Remus patrząc cały czas na drogę. W końcu się rozluźnił i delikatnie nacisnął pedał gazu. –Ech a jeśli chodzi o mnie to zależy, bo mam dwie drogi. Jak to mówią przezorny zawsze ubezpieczony. Na przykład, jeśli się okaże, że będę, z Ellie to widzę się tylko przy jej boku będzie otaczała nas gromadka dzieci. Parę adoptowanych i parę naszych. Rozumiecie? Dom pełen magii. Dzieci rozwijające się, które jeszcze nie wiedzą, że są czarodziejami podbiegają do nas na przykład z małym ziarenkiem i nagle z niego kiełkuje stokrotka.  To jest moje wymarzone życie, lecz wiemy, że nigdy nie dostaniemy tego, czego chcemy. Więc zawsze chłopaki mam plan B i nawet teraz, kiedy będziemy odbijać, Ellie mam plan B i około jeszcze dziesięć w zanadrzu, bo znam wasze możliwości…
- Spoko, fajnie, że w nas wierzysz Lunatysiu –wyszczerzył się Syriusz, po czym zaczął grać na gitarze i śpiewać jedną z ładniejszych piosenek Beatlesów. Spojrzał na kierowcę, który przygryza wargę. Nie dano mu się wygadać na temat życiowego plany B. Długowłosy uśmiechnął się i przestał grać. –No to, jaki jest ten twój plan B na życie no i mógłbyś się z nami podzielić planami jak odbić tą twoją kobitę.
- Ja… Dzięki tobie Łapo w końcu zapomniałem, co chciałem powiedzieć –prychnął urażony, co robił tak komicznie, że nawet Peter cicho pod nosem się zaśmiał. –Dobra już wiem, co miałem powiedzieć. Przestań klaskać James to irytuje barani łbie. No to tak…, Jeśli Ellie będzie wolała tego dupka to nie zapomnę o niej jednak będę chciał żyć normalnie. Może się na jakieś studia zapiszę? Wyobrażacie sobie Dr., Lupin? Nie ja sobie tego też nie wyobrażam. Pewnie zostanę samotnym wilkiem i zwiążę się z jakąś inną watahą wilkołaków jednak nie martwcie się będę was nawiedzał. I będę rozpuszczał twoje dzieciaki James, jeśli się ich doczekasz i pan Zdzisiek nie zawiedzie.
- Ciesz się Lunatyku, że jesteś kierowcą, bo bez skrupułów bym cię udusił –warknął James aż mu się poroże pojawiło. Czasami się tak zdarzało, że jak się bardzo wkurzył albo też, jeśli poczuł się skompromitowany to w takiej mieszance dawało mu poroże. Zabawnie to może i wyglądało jednak James tego nienawidził a teraz nawet nie mógł siebie odczarować o przecież nie wolno używać magii poza Hogwartem, ale skoro wyczarowali kasę na nocleg, kluczyki do bryki to, czemu niemiałby pozbyć się poroża? Wyciągnął różdżkę, na której od pewnego czasu siedział i sprawi, że poroże zniknęło.
- A jeśli chodzi o nasz plan to mamy jeden, ale mam też dziesięć pod planów, czyli jeśli jakiś kawałek nie wypali to szybko mamy podpunkt b, c, i tak dalej. Chodzi o to, że musimy ją w pewien sposób no cóż… Uprowadzić. Glizdogonie ty pierwszy, jako szczur masz narobić w tym domu zamieszania tylko żeby cię nie złapano chodź i na to mam podpunkt. Łapo wleziesz tam, jako pies i ciągnąc za rękaw wyprowadzisz gdzieś gdzie będzie blisko lasu, ale daleko ludzi. Ty James, jako jeleń niczym pierwszorzędny koń przyprowadzisz ją do samochodu. Gdzie wszyscy musimy się spotkać. Jakby, co ja mogę jakoś zaalarmować, jeśli będzie zbliżać się niebezpieczeństwo. Będę nadzorował całą akcję. –przedstawił cały plan i spojrzał w lusterko by zobaczyć miny chłopaków. James uśmiechnął się od ucha do ucha dając znać, że w to wchodzi nawet, jeśli wszystko okaże się klęską podobnie było z Syriuszem, który przytaknął i wrócił do swej gitary. Chyba jedyny nie w sosie był dziś Glizdogon, który zmieszany delikatnie przytaknął, bo to on dziś będzie robił czarną robotę. Zapewne roiło się tam od pułapek na szczury a do tego gryzonie mogły spokojnie dostać Avadą i właściciele raczej by po nim nie zapłakali.
- Mogę ja też coś powiedzieć? –spytał cicho jakby bał się, że zaraz dostanie czymś w głowę. Nie był rozmownym chłopcem jednak i on chciał się wygadać, jeśli chodziło o temat gdzie się widzi za te 20 czy 30 lat. Zawsze o tym myślał, kiedy dostawał lepsze oceny i kiedy dostawał te gorsze. –A ja chciałbym zostać kimś wielkim. Rozumienie takim wielkim jak ci Aurorzy! Łapałbym tych złych i wpakowywał do paki i wszyscy by mnie wielbili. A potem pewnie też bym założył rodzinę, bo noże i ktoś mnie pokocha. I będę miał gromadkę dzieci. I chętnie bym was zapraszał i może jeden z was byłby nawet ojcem chrzestnym. Rozumiecie, co nie? Za to, że wy, jako jedyni mnie nie opuściliście. 
Syriusz zaśmiał się, ale to nie był broń Boże kpiący śmiech. Po raz pierwszy usłyszał od Glizgka to, o czym sam myśli i nie było to coś tak głupiego, że tylko tarzało się po ziemi zwijając się ze śmiechu. Powrócił do swej gitary nucił coś pod nosem przypominając sobie chwyty do jej tej piosenki a przynajmniej tak myślał James patrząc na przyjaciela góry przejeżdża dłonią po gryfie szukając akordów. Jednak zaczął grać chłopak nie miał pojęcia, jaką piosenkę gra. I dopiero po chwili jego móżdżek przyswoił sobie, że przecież mógł sobie tą piosenkę wymyśleć. Była lekka a komponując się z śpiewem łapy sprawiała, że cała atmosfera się rozluźniła. James siedzący za kierowcą spojrzał na znaki. Bo danej miejscowości pozostało już tylko 40 kilometrów a potem już musieli radzić sobie sami ze znalezieniem domu chłopaka, co raczej będzie większym problemem zważając, że miejscowość sama w sobie jest spora a dom znajdował się na obrzeżach. Jednak już z tym nie powinno być problemu, bo przecież Syriusz powinien wyczuć ją. Cała podróż odkąd Syriusz wziął gitarę przebiegała w spokoju, co jest dziwne, jeśli chodzi o nich. Jednak i w takiej ciszy nie mogli wytrzymać. James wziął telefon i wybrał do Lily, z którą miał zamiar porozmawiać, ale i tak zapewne tylko usłyszy ochrzan podobny do tego, który dostał Syriusz od Dorcas. Dziewczyna odebrała od razu a w słuchawce było słychać jej słodki głosik.
- Halo? Kto mówi? –spytała, lecz tak naprawdę z nadzieją w głosie myślała o James’ie. Chodź Dor jej mówiła, że to dupek, jakich wiele jednak jej serce już wiedziało, do kogo bije a biło do tego rozczochranego wiecznie chłopaka, którego kiedyś mogła spokojnie udusić swoimi rękami a dziś jedynie, kogo by udusiła to inne adoratorki chłopaka.
- Twój anioł struż rudowłosa –powiedział to takim tonem, że Syriusz prychnął rozbawiony i odłożył gitarę by posłuchać rozmowę tych dwóch kochanków. –Tak wiem, wiem. Wiem, że jestem idiotom nie tylko tu mi to mówisz. Też cię kocham. Tak, tak jesteśmy już pod koniec drogi. Jednak mam jedno skromne pytanie czy jeśli wrócę z tej tułaczki to wyjdziesz za mnie? Znaczy nie musisz odpowiadać teraz, pomyśl czy chcesz na pewno być związana z takim palantem jak ta. Pamiętaj będziemy wtedy „my” nie „ty” czy „ja”. Ja wolisz możesz mi nawet odpowiedzieć na te pytanie po szkole. Nie śpieszy mnie się.
I odłożył słuchawkę. Spojrzał na chłopaków i z dumom na ustach oparł się o siedzenie. Co raz mniej kilometrów dzieliło ich od celu. Remus coraz bardziej się denerwował, lecz jedyne, co go odprężało to, to, że w końcu będzie mógł ją przytulić i pocałować oraz wspomnienie z plaży i no cóż… Tej nocy po balu.
Ellie
- Odwiedzi dziś nas ktoś –powiedział z uśmiechem Nathan. Przecież w końcu niedługo mają nadejść święta ferie w Hogwarcie już się zaczęły –Przyjedzie razem ze swoją nową dziewczyną, więc powinna dotrzymać ci towarzystwa. Po za tym, jakie wolisz kwiaty do bukietu róże, lilie, tulipany? Po za tym mama prosiłabyś do niej przyszła. Jej suknia powinna na ciebie pasować.
- Poczekaj –uniosłam palec wskazujący tak jakbym się zgłaszała. Eliksir, który miał sprawić, że wilkołactwo zniknie osłabił mnie, co i tak było już dziwne skoro czułam się jak trup a teraz czuję się jeszcze gorzej. –Czy ty właśnie mi mówisz, że mam się z tobą hajtnąć? Nie żeby coś, ale chyba i ja mam coś do powiezienia, przynajmniej tak mnie się wydaje, że mam. Stałam się narzeczoną mimo woli za chwilę stanę się mężatką mimo woli. Nie sądzisz, że to dla mnie toczy się stosunkowo za szybko?
- Ja tym nie kieruję –powiedział i musnął moje wargi. Robił to stosunkowo często odkąd na mojej dłoni zawitał pierścionek. Już nie raz chciałam go za to trzasnąć, ale raczej zamiast uderzenia poczułby tylko muśnięcie o policzek. –Zacytuję cię Eleanore. „Wyjdę za niego”, wszyscy wysłannicy czarnego pana to słyszeli i niecierpliwią się. Sami chcieli być zaproszeni na tą piękną uroczystość. Ojciec ma zamiar dotrzymać słowa. Do tego myślisz, że tylko dla ciebie ta sytuacja jest nieprzyjemna? Nie martw się jesteśmy w to razem wplątani i tak naprawdę nigdy cię nie skrzywdzę. Obiecuję w każdym tego słowa znaczeniu. Pamiętaj, że możesz mi ufać kobieto. Zawsze mogłaś.
Przytaknęłam tylko i uścisnęłam go kładąc głowę na jego torsie. Czułam jak jego klatka piersiowa unosi się i opada a serce bije szybszym tempem niż zazwyczaj. Usłyszałam dzwonek do drzwi. Chłopak zerwał się i pobiegł do drzwi zostawiając mnie samą z pieskiem, do którego nadal nie mogłam się przyzwyczaić. Mała puszysta kulka, która tylko szczeka i szczeka. Miałam nadać jej imię jednak nie miałam jakoś weny na imię. Patrzyłam na nią mała i energiczna o ślicznych czarnych jak obsydian oczkach. Może nazwę ją po prostu Pusia, lecz to takie częste, to może, więc Wenus? Była naprawdę ładna i prawie każdy członek rodziny nie potrafił się na nią napatrzeć. Pozwoliłam jej po raz pierwszy wskoczyć na kolana i nagle cała jej energia opadła. Położyła łebek i zasnęła a ja mogłam spokojnie głaskać jej sierść. Do salonu wszedł chłopak o ciemnych włosach i jeszcze ciemniejszych oczach pod rękę z dziewczyną o brązowych włosach i jasnych błękitnych jak niebo oczach. Miała taki przyjacielski uśmiech a w oczach inteligencje nie jednej krukonki. Usiadła koło mnie jak stara znajoma chodź tak naprawdę jej nie znałam.
- Amanda –podała mi dłoń. Patrzyłam na jej dłoń jakby zapominając jak to się ściskało dłoń, kiedy się witało. Bardzo inteligentne zagranie Ellie. Jednak w końcu uścisnęłam ją a ta uśmiechnęła się promiennie jakby ten uścisk coś dla niej znaczył.
- Ellie –odwzajemniłam uśmiech chodź o wiele słabszy od dziewczyny. I nasza rozmowa na tym się zakończyła a nastała niezręczna cisza. Może powinnam ja zacząć? Z resztą i tak zapewnie zadałaby mi te pytania –Jestem Gryffonką , czyta krew a teraz sierota. Matka zmarła z powodu raka a ojciec został zamordowany przez czarnego pana byłam jedynaczką. Nienawidzę, kiedy ktoś mówi, że mu jest przykro, bo tak naprawdę nie wie jak ja się czuję a może właśnie teraz mam zamiar skończyć z szóstego piętra i się zabić. Byłam wilkołakiem, mój patronus to klacz, którą utożsamiam z matką a bogin to śmierciożerca. I to chyba tyle, co powinnaś o mnie wiedzieć, jeśli w ogóle chciałaś coś o mnie wiedzieć. Jakby, co pytaj chętnie odpowiem na pytania krukoni. To u was zresztą częste. Zawsze poszukujecie wiedzy…
Dziewczyna nie odpowiedziała od razu. Założyła nogę na nogę i zaczęła się rozglądać się po salonie, czyli nasza znajomość zbytniego sensu niemiała przynajmniej tak myślałam.
- Skąd wiedziałaś, że jestem z Ravenclaw? –spytała unosząc brew. Zaśmiałam się a ta jeszcze bardziej się zmieszała ściągając zabawnie brwi i marszcząc nos. 
- Po oczach –powiedziałam z uśmiechem. Dziewczyna nadal nie rozumiała, co było dosyć dziwne zważając na to, że przecież ta wielka pani jest krukonką. Wielką inteligencją. –Oczy są odzwierciedleniem duszy jak to gdzieś słyszałam a w twoich widziałam czystą inteligencje, więc nie trudno było się domyśleć, że jesteś z Ravenclaw. Po za tym ładna przypinka czyż to nie twoje godło?
Dziewczyna zaśmiała się głośno i odpięła przypinkę w żakietu, po czym mi ją dała mówiąc „będziesz o mnie pamiętała moja przyjaciółko”. Ściągnęła żakiet a skrzat domowy, który nagle się pojawił wziął go i zniknął. Zawsze mnie to ciekawiło jak te małe stworki nagle się pojawiają i znikają. Może i bym się tego nauczyła gdybym nie zniknęła ze szkoły a tak nadal dla mnie tajemnicą jest teleportacja, która wydaje mi się naprawdę ciekawa i intrygująca. Wenus zerwała się na równe łapki i zaczęła biec przed siebie bez żadnego celu. Pociągnęłam Amandę i zaczęłyśmy biec za psem razem. To zabawne, jak jaki mały piesek na tak krótkich łapkach może zapierniczać. Aż się za nim kurzy! W końcu wpadł do pokoju mamy Nathaniela, która siedziała na łóżku ze suknią ślubną na kolanach z igłą i nicą w rękach. Zatrzymałam się w progu a Amanda na mnie wpadła, bo nie zdążyła zahamować i obydwie poleciałyśmy na panele tuż przy stopach pani O’Collmelan. Kobieta zacmokała mało zadowolona, po czym odłożyła suknie i podała mi i Amandzie pomocną dłoń byśmy wstały. Otrzepałam się a w moje ręce została wciśnięta suknia ślubna i dostałam rozkaz by się w nią przebrać. Pasowała jak ulał chodź w niektórych miejscach była przydługawa to jednak nie było tego tak bardzo widać. Suknia jak w tych wszystkich filmach o księżniczkach bogato zdobiona falbankami ażeby było jeszcze bardziej zdobnie to było wiele małych perełek i miliard cekinów. Czułam się w niej jak kula dyskotekowa, ale nic się nie odezwałam.
- Planujecie ślub? –odezwała się Amanda z szeroko otwartymi oczami. –Barty coś mi wspominał, ale wpierw mu nie wierzyła. Musicie się naprawdę kochać skoro aż tak wam śpieszno ze ślubem.
- Tak szczerze –westchnęłam. Chyba mogłam jej ufać. –To nie do końca jest tak jak uważasz. Kocham go, ale jestem typem człowieka, który wolałby się hajtnąć za jakieś przynajmniej trzy lata a nie teraz. To wszystko przez to, że obiecałam czarnemu panu, że ożenię się tylko niech zostawi mojego ojca i zostawił, lecz wcześniej go zabił. Gdyby nie był taki potężny uznałabym, iż to, na co się zgodziłam jest nieaktualne zważając na to, że nie do końca wywiązał się z umowy. Jednak jak widzisz niby uczuć nie ma a jednak niecierpliwie oczekuje zaproszenia za ślub. Urocze to z jego strony czyż nie?
Dziewczyna się nie odezwała jej usta ułożyły się tak że już słyszałam bezgłośne „Przykro mi” I wtedy przypomniała sobie że to przecież ja i ja nie mam zamiaru słuchać słów taki jak „przykro mi” czy „wiem co czujesz” na pewno nie wiedziała co czuję i byłam tego w 100 % pewna.

środa, 21 stycznia 2015

Rozdział XVI

Ellie
Jess chwyciła mnie za dłoń, kiedy leciałam na ziemię. Przecież widziałam Remusa on do mnie biegł!  Chciałam go złapać, ale on rozpłynął się w powietrzu. Coraz to ze mną gorzej. Słyszałam jak Jess wzywa pomocy a ja nie mogłam nic powiedzieć. Zemdlałam i obudziłam się w karetce. Nigdy jeszcze nie byłam w karetce mugoli no chyba, że to nie jest karetka mugoli. Otaczali mnie ludzie w uniformach ratowników. Na jednej z ławeczek siedziała mama Nathana, która wyglądała jak śmierć. Może teraz powinnam nazywać ją mamą? Tak dla niepoznaki? Znów bezsilnie odpłynęłam i obudziłam się dopiero na Sali. Podłączona zostałam do kroplówek do tego te dziwne rureczki, które wprowadzały tlen od razu do nozdrzy. Rozejrzałam się powoli na krześle obok zasnął Nathan. Wyciągnęłam dłoń w jego stronę a ten obudził się od razu i chwycił za nią. Uśmiechnęłam się blado.
- Jesteś jedynie odwodniona, ale wynaleźli coś niecodziennego w twojej krwi i ministerstwo musi trochę namieszać w ich pamięci. –powiedział. –Jakby, co nie jesteś Eleanore Frey tylko Jodi Addams. Nasz, wujek już to załatwił. Znaczy możesz się do wszystkiego przyznać, ale wtedy cała nasza rodzina straci różdżki a my będziemy uznani za wrogów czarnego pana i wszyscy umrzemy. Rozumiesz?
- Chcę do domu! Chcę się obudzić znów w Hogwarcie! –dopadła mnie histeria. Zaczęłam ryczeć. –Chcę mieć koło mojego boku moje stare przyjaciółki! Chcę żeby moja mama żyła! Nie wytrzymam dłużej udając kogoś, kim nie jestem! Błagam! Ja już nie chce!
- El… Ci…- zaczął mnie uciszać a pod nosem zaczął nucić coś. Zachowywał się jakbym miała 5 lat. Tyle, że w tym momencie się tak zachowywałam. Nucił jakąś kołysankę, jaką nuci się dzieciom by zasnęły.
- Jesteś kimś z rodziny? –spytała pielęgniarka. Nie wyglądała na potulną panią tylko kobietę o stalowych zasadach. Chodź jej blond włosy prószyła siwizna a jej twarz otaczały drobne zmarszczki nie wyglądała na tak starą, ale piorunujący wzrok dodawał jej lat.
- Ja… Jestem jej narzeczonym. –palnął.  Lecz wydawało mi się, że w tej sytuacji powinien się zarumienić a ten tylko ścisnął mnie za dłoń a kiedy zrobił poważną minę wyglądał nawet na trochę ponad 20 lat. Do tego ja z moją wyniszczoną posturą mogłam wyglądać na starszą a z lewymi dokumentami nie miałam pojęcia ile mam lat. Znaczy wiem, że tak naprawdę to, 17 ale papiery mogły mi dać 21. E tam 4 lata w tą czy w tą.
- Och, jakie to urocze –w jej głosie nie wykryłam przejęcia, co najwyżej w 100 procentach sarkazm.  –Rozumiem, że pan chce być ze swoją ukochaną, ale nie jest pan aż tak bliską rodziną. Chodź niech stracę. Zawsze jestem kamieniem. Siedź sobie z nią tylko podaj jej leki i pomóż podać jedzenie. Wygląda jak 7 nieszczęść. Nie chcę nic mówić, ale co się stało, że wygląda tak mizernie?
- Żałoba po śmierci matki ją tak zniszczyła –mówił tak płynnie jakby każda formułka była wyuczona na pamięć tak jak zaklęcia, którymi się posługiwał. –Była jej najlepszą przyjaciółką po stracie ojca, który rozwiódł się z jej matką po tym jak poroniła ich syna. Były tylko we dwie. Rozumie pani. Potem wykryto u niej poważną chorobę i zmarła, a sama Jo pogrążyła się w żałobie. Próbowaliśmy wszystkiego by chodź troszeczkę zjadła jakiejś zupy. Czasami moja mama gotowała dla niej najprawdziwsze frykasy, lecz ta nie tknęła ani jednego. Psychologowie mówili tylko „Potrzebuje czasu”, lecz to tak jakby już spisywali ją na straty, jakby już widzieli ją w trumnie, spokojną na twarzy, martwą ciałem a jedynie żywą duszą. Rozumie pani? Ona się sama poddała i już nie chciała żyć. Jednym słowem popadła w depresje a ten przypadek choroby raczej pani nie raz widziała i wie pani, co to za straszna choroba.
Kobieta skinęła głową i wyszła a ja przymknęłam powieki, parę łez ściekło mi po policzku. Może naprawdę mam depresję? Z resztą nie ważne w końcu to i tak minie, pęknie jak bańka mydlana. Może tato mnie odnajdzie? Może zabierze do domu? Poczułam ciepłą dłoń, która chwyciła za moją. Załkałam cichutko. Druga dłoń delikatnie przejechała po moim policzku. Przed moimi oczami jak jeden krótki film przeleciało mi życie. Nie umierałam, po prostu wspominałam. Przypomniała mnie się 5 klasa Ti ten czas, kiedy razem z Nathanem obrzucaliśmy się, o zgrozo, łajnem hipogryfów. Tyle, że to on zaczął i to on w końcu dostał najbardziej, bo sam musiał brać swoją szatę i moją szatę a ja dostałam ten przywilej, że mogłam się wykąpać w łazience prefektów. Pamiętam, że było wiele mydeł a z nich powstawały różno kolorowe bańki. Wtedy po raz pierwszy mogłam się zachowywać jak pięciolatka i nawet towarzystwo Marty jakoś mnie zbytnio mało irytowało a właśnie uszczęśliwiało. Pamiętam śmiech Marty był taki słodki i wysoki jak głos słowika. Jednak potem już nigdy więcej go nie usłyszałam. Pamiętam 3 klasę, kiedy to huncwoci wysadzili łazienkę dziewczyn, kiedy prawie połowa z nich to były ślizgonki. Tynk a dokładnie makijaż spływał po nich niczym wosk po świeczce. Ja miałam wtedy właśnie chodzić, lecz jakiś dobry duszek po nawie prawie bezgłowy Nick powiedział mi, że doszły nowe książki do biblioteki i jak to ja z uśmiechem na ustach pobiegłam do niej i wtedy tylko usłyszałam huk a korytarz zalał się wodą i mam tylko nadzieje, że to była TYLKO woda. Jednak najdziwniejsze z tych wspomnieć, które pamiętałam było wspomnienie, które tak naprawdę nie powinnam pamiętać, bo miałam mniej niż 4 latka. Możliwe, że trzy nie mniej nie więcej. Byłam wtedy normalnym dzieckiem. Biegłam przez łąkę pełną polnych kwiatów, które sięgały mi do pasa a moja mama biegła za mną. Śmiałam się w niebo głosy i wtedy nagle wpadłam na kogoś mężczyzna miał smukłą posturę i czarne gęste włosy, uśmiechnął się parszywie a ja zrobiłam podkówkę i zaczęłam biec do mamy. Kobieta wzięła mnie na ręce i syknęła coś do mężczyzny w stylu, „Czego chcesz” ten odpowiedział tylko „Chciałbym żeby wasza córka, gdy dorośnie dołączyła się do mnie, bo wy już niezbyt byście mi pomogli” kobieta pobladła „Znasz przepowiednie, więc, po co rozmawiasz ze mną. Wiesz, że i tak i tak nie do końca do was dołączy i wiesz też, że to nie jej dziecko, kiedy dorośnie cię zniszczy Tom.” Mężczyzna podszedł do kobiety i przejechał po jej policzku „Waleczna jesteś jak na puchona nie dziwę się, że Felix cię chciał. Równy z niego gość chodź młodszy od mnie to zawsze można było na niego liczyć, ale na ciebie trudno” kobieta cofnęła się przyciągając mnie do siebie jeszcze bardziej. „Ma twoją urodę, lecz jak tak po nie patrzę to charakter ojczulka, dzieci to takie nieokrzesane diamenty, ich charakter się zmienia tak często, że w końcu nie wiesz, do kogo jest dziecko podobne i strzelasz tylko z wglądu”, uśmiechnął się i poczochrał mnie, po czym zniknął. Dziwne jest to, że teraz te wspomnienia mnie się przypominają a nie wcześniej. Może to ma jakieś znaczenie na przyszłość? Zerwałam się i zobaczyłam, że za oknem nadal świeci, lecz kalendarz mówił coś zupełnie innego. Kolejny dzień nastał. W radiu usłyszałam kawałki, Beatlesów nie za szybkie ani nie za wolne takie odpowiadające porannej porze. Na krześle koło mnie oparty na nadgarstku spał Nathan, któremu tak zabawie opadały włosy na prawą część twarzy. Rozejrzałam się po Sali. Byłam w niej sama i raczej po wielkości jej nie powinno być więcej ludzi. Po mojej prawej oprócz Nathana i małego stoliczka miałam też okno miej więcej metr na metr a po lewej kroplówka, z której krople poprzez rurkę i wenflon przedostawały się do mojego organizmu. Widziałam też małą szafkę nocną po mojej lewej i w końcu pół otwarte drzwi, przez które docierał gwar szpitalny oraz jego specyficzny zapach.
- Obudziłaś się w końcu –głos Nathaniela był zbyt charakterystyczny by go pomylić. Ziewnął potężnie, po czym przeciągnął się a każda nawet najmniejsza kosteczka strzelała. –Z tego, co słyszałem to nas wypuszczają i to dziś, bo tak ministerstwo zarządziło i najwyżej przeniosą cię do szpitala świętego Munga chodź twierdzę, iż to nie ma sensu, bo twój przypadek nie jest magiczny jest w 100 % ludzki.
- Telefon do pana O’Collmelan’a –weszła pielęgniarka –Jakiś Barty Junior do pana. Czy mam go odłączyć czy chce pan z nim rozmawiać? To jakaś rodzina?
- Bliski przyjaciel –uśmiechnął się szelmowsko i wyszedł oczywiście nie zapominając o dobrze odegranej roli kochającego narzeczonego, czyli nie pominął nawet pocałunku, po czym wyszedł, lecz zostawił drzwi uchylone na wszelki wypadek. Spojrzałam na swoje dłonie a dokładnie na patyki. „W reszcie mogłaby robić karierę w modelingu” zaśmiałam się z własnego żartu. Na palcu serdecznym mojej lewej ręki zauważyłam pierścionek z małym kamyczkiem koloru wrzosu. Czyli najwyraźniej chyba naprawdę stałam się bez mojego „TAK” narzeczoną pana Nathaniela.
Westchnęłam, po czym wstałam z łóżka. Przed moimi oczami pojawiły się mroczki, ale nie na tyle sile bym straciła przytomność. Kurczowo złapałam się stojaka na kroplówkę i razem z nim na bosaka wyszłam z mojej klitki. Na korytarzu przy telefonie stał opierając się jedną ręką o ścianę Nathaniel był spokojny a nawet j za spokojny jak na tego człowieka. Z tylnej kieszeni jego spodni wystawały dwie różdżki. Czyżby jedna była moją? Pomału doczłapałam do chłopaka, byłam ubrana w te charakterystyczne szpitalne pidżamy a moje włosy skołtunione opadały na plecy. Wyminęłam go chwytając jedną z różdżek, lecz nie był aż tak głupi i jagle chwycił mnie za nadgarstek i jednym ruchem prawie mi go wykręcił. Odwrócił się momentalnie i puścił mnie, po czym wrócił do rozmowy zakańczając ją zwykłym „Dobra muszę kończyć stary, jeśli coś będzie się działo to dzwoń”. Spojrzał na mnie i zaczął kręcić głową z tym jego charakterystycznym uśmieszkiem. Podał mi dłoń a ja musiałam ją chwycić.
- Nie możesz się przemęczać kochana –powiedział i musnął moje usta. Tak dziwne było słychać z jego ust słowo kochana i tak dziwnie było czuć jego smak ust na moich ustach.
-Wypis gotowy –krzyknęła jedna z pielęgniarek zwracając się do Nathana, który puścił mnie dodając coś, że ubrania na zmianę leżą na jego krześle. Jednak pielęgniarka szybko przerwała chłopakowi. –Kochana teraz pójdź do Sali numer 14 odłączą ci kroplówkę i welflon. Zrozumiano? Potem jak już wrócisz po ubrania to łazienka jest na końcu korytarza koło Sali numer 24 okej?
Skinęłam głową i ruszyłam przed siebie. Sala, do której zmierzałam była tylko kawałek dalej a jednak czułam się tak jakbym miała przejść całe USA od Nowego Yorku aż do Los Angeles.
***
Siedziałam w salonie a koło mnie biegał mały piesek specjalnie kupiony przez panią O’Collmelan dla mnie z okazji zaręczyn. Czy tylko dla mnie to jest, nie łatwe do ogarnięcia, że mdlejesz a po chwili budzisz się zaręczona z kimś, kogo tak naprawdę nie znam nawet w połowie? Chodź szczerze jak tak patrzeć to przecież nigdy nie poznamy kogoś w 100 procentach. Z resztą obiecałam samemu czarnemu panu a co za tym idzie przepowiednia, o której wspominała moja mama się spełnia. Musiałam się dowiedzieć całości tej przepowiedni. Wstałam z kanapy, po czym powolnym ślimaczym tempem podeszłam do kuchni w niej siedział ojciec, którego nie widziałam od zasłabnięcia miał minę promienną a kiedy mnie zobaczył to uścisnął tak, że aż dech w piersiach straciłam.
- Udało się! –krzyknął i uniósł mnie do góry, po czym obrócił. –Rozumiesz Eleanore? Wreszcie nie będziesz tym czymś w końcu będziesz normalna. Nie cieszysz się?
- Tak prze pana –uśmiechnęłam się delikatnie, lecz przecież nie po to tu przyszłam. Mężczyzna opuścił mnie na ziemię i przybrał kamienną minę. Czyżby wiedział, że coś poważnego chodzi mnie po mojej młodej główce. –Chodzi o to, że była kiedyś przepowiednia nie wiem, kto ją przepowiedział, ale prawdopodobnie dotyczy mnie. Może mi pan powiedzieć całość jej?
- Przykro mi –powiedział, ale mówił szczerze. –Nie znam tej przepowiedni a słyszałem, że tylko nieliczni ją znają w tym twój ojciec, twoja matka, sam czarny pan i może 5 śmierciożerców, którzy nigdy nie opuścili swojego pana. Słyszałem tylko to jak to zinterpretowali, mówili coś o tym, że narodzi się dziecko z wielką mocą i wywnioskowali, że to ty, lecz te dziecko nie będzie miało zamiaru dołączyć do nich, bo będzie w domu, Godryka lecz serce jej delikatne jak u Helgi sprawi, że po części będzie z nimi. Przynajmniej tak twierdzili. Jednak słyszałem też, że dziecko tej dziewczyny będzie mocą dorównywało samemu czarnemu panu chodź prawdopodobnie to dorobiona teza. I tyle tylko wiem słonko.
Remus
-Jesteś pewien, że potrafisz tym chłopie prowadzić? –Remus nie krył przerażenia, kiedy za kółkiem siedział Syriusz. Mężczyzna zaśmiał się a Remus aż wpił się w siedzenie. Nie było to dobrym pomysłem siedzieć na miejscu koło kierowcy. Spojrzał za siebie to samo najwyżej czuł Peter, który zwinął się w kulkę i zapiął się każdymi możliwymi pasami. Za to James czuł się w swoim żywiole stał na tyłach i patrzył przez szyber dach gdzie zmierzamy dodając dziwne okrzyki bojowe?
- Jestem królem świata! –krzyknął i jak wiemy z późniejszych lat, które niestety biedny chłopak nie dożył ten okrzyk będzie bardzo sławny. –Na Boga ten wiatr! Łapcio szkoda, że nie wystawiasz łeb. Jak myślisz mógłbym usiąść na dachu samochodu?
- Nie. –niczym typowa matka, Remus zmroził chłopaka wzrokiem a raczej jedynie to, co nie wystawało ponad szyber dach. Ech, westchnął chłopak, jeśli wypadnie to przynajmniej będzie miał nauczkę.
W końcu spróbował się zrelaksować i oparł się o fotel, po czym włączył radio. Czyż to nie ironia, że w samochodzie przewożącym wariatów a dokładnie Jamesa w radiu jedyne, co leciało to najbardziej dyskotekowe nutki, które chłopak oczywiście znał i zaczął im śpiewać. W tym „La Bambe”, przy której wydzierał się na całe gardło nie pozwalając biednemu Lunatykowi zdrzemnąć się chodź na kwadrans. W końcu się przyzwyczaił i do szybkiej jazdy łapy i do jazgotu James’a. I wtedy najnowszy telefon, jaki w tych czasach można było kupić, bądź zwinąć jak było w przypadku Syriusza, zadzwonił.  Jedną ręką zaczął prowadzić a drugą rozmawiać. Okazało się, że na drugiej linii była Dorcas, która ochrzaniła Syriusza za to, że no cóż… Się urodził? Że jest tępą pałą? Było też wiele innych wyzwisk, które wolałabym ocenzurować a które sprawiły, że na twarzy Łapci zawitał wielki uśmiech ala banan.
- Rzucam cię kochana –powiedział to tak jakby chciał to powiedzieć już długi czas temu. –Przepraszam coś przerywa. Szy, Szy coś przerywa. Pa pa kotku do nie widzenia.
Cała ta sytuacja tak wszystkimi wstrząsnęła, że aż James usiadł na fotelu i zaczął z uznaniem klaskać. W końcu nasz niewolnik uciekł z pod władzy Faraona. Rogaś oczywiście dodał coś w stylu „musimy to oblać” niestety pomysł ten został tak szybko zniszczony przez Remusa, że nawet nie mieli czasu chodź trochę wcielić go w życie. Jechali już tak prawie 12 godzin i to dokładnie bez celu, bo tak naprawdę nie mieli zielonego pojęcia gdzie znajduje się dziewczyna a Remus chciał ją jak najszybciej odnaleźć utulić w swych ramionach, ucałować i już więcej nie pozwolić jej uciec. Dla chłopaków to wydawało się to troszkę dziwne, ale nic nie mówili chłopakowi by nie podciąć mu skrzydeł. Skoro jechał po miłość swojego życia to, czemu by nie mieli mu pomóc? On im wiele tysięcy razy ratował tyłki prawie z każdej sytuacji a w szczególności, jeśli chodzi o sprawdziany. Jednak w końcu zatrzymali się w jakimś motelu z sfałszowanymi idealnie dowodami, a idealnie sfałszowanymi, bo przecież były magiczne i tak naprawdę te dowody mogły nagle z nikąd pojawić się tam gdzie niby zostały wydane. Padli na swoje łóżka znaczy Remek, Łapka i Robać bo dla biednego Glizdobona pozostała tylko podłoga. Spojrzał na nich spod łebka.
- Dobra Glizdek –powiedział James i wpakował się na łóżko Łapy. –Będę spał z moim ukochanym przyjacielem Łapą, który dopiero teraz dowie się, że coś do niego czuję! A czuję do niego najpiękniejszą nienawiść, że chętnie bym ci ten tyłek skopał podobnie tobie Lunatysiu a ciebie Glizdek oszczędzę jak nam kupisz po butli Whisky. Do rana wytrzeźwiejemy. Remek błagam chłopie.
- Jeden kieliszek nie zaszkodzi –mrugnął do chłopaka i włączył telewizor, po czym momentalnie zasnął po ciężkiej podróży i stał się obiektem westchnień, Rogasia który myślał czy namalować mu kaktusa na czole czy napchać mu no gąbki bitą śmietanę.
W końcu i gwizdek wrócił z Whisky oraz z czterema kieliszkami. Kochana kluseczka obudziła Rogasia, który przeciągnął się uwziął kieliszek z cieczą pełną alkoholu. Uniósł dłoń z kieliszkiem. Nadszedł czas, za co wypija a zaczęli od Glizgda, jako że zawsze był tym biednym.
- Wypijmy za dziewczyny żeby mniej było z nimi problemów –powiedział.
- Święte słowa –stwierdził Syriusz –Za to żebyśmy chłopie odnaleźli tą twoją.
- Dzięki –uśmiechnął się słabo Remus –No to wypijmy za to żebyś nas przypadkiem do nieba nie zawiózł z twoim talentem, kiedy siedzisz za kółkiem Łapo.
- No i ja –odezwał się oburzony James. –No i wypijmy za to by wszystko dobrze się potoczyło i żeby Łapuś znalazł w końcu odpowiednią dla siebie dziewczynę. Ciebie prosimy…
- James czy nie piłeś zanim my wypiliśmy? –spytał z uniesioną brwią Remek a James tylko uśmiechnął się parszywie i wzruszył ramionami. Za to wyszko wypili po kieliszku a potem tak się potoczyło, że i cała butelka poszła.