sobota, 12 grudnia 2015

Rozdział XXIV

Ostatnio nie było huncków :') Teraz mam zamiar to nadrobić :D W tym rozdziale zdecydowanie będzie ich więcej a przynajmniej tak zamierzałam XD Za to fani Nathana też niech nie narzekają. Dawno nie było wątku R x E? Czyż nie? Zabawmy się w szalonego pisarza XD Bidna Ell


Huncki
 - Ellie! -krzyknął Remus, kiedy zobaczył ją po raz pierwszy od świąt. Wpadli dosłownie sobie w ramiona. Długa rozłąka była dosyć zauważalna i wyszła im na dobre.  Dziewczyna miała tyle czasu by namyślić się kto jest jej chłopakiem a kto przyjacielem. Jednakże można na pierwszy rzut oka pomyśleć, że już wybrała. Remus musnął delikatnie jej wargi o zapachu czekolady. Lubił czekoladę twierdził, że ona jest najlepsza na wszystkie smutki. Nawet miał parę kawałków w kieszeni. Odsunęli się od siebie. -Nie wierzę, że to tylko parę tygodni. Myślałem, że nie widziałem cię lata. Jak tam święta z rodziną?
 - Dobrze. -odpowiedziała krótko, a chłopak przewrócił oczami. Nie do końca tego oczekiwał. Ale no cóż. Nagle koło niego pojawił się Rogaś, który od razu poprawił swoje okularki. Objął ramieniem przyjaciela i uwisł na nim. Mrugnął do dziewczyny, która tylko parsknęła śmiechem. Do ich paczki doszedł także Syriusz obejmując w pasie Avalone. Jednak ten związek przetrwał nawet święta. Blondyneczka raz go w święta odwiedziła i może to, dlatego jeszcze są razem. Peter doszedł do nich ostatni ciągał walizkę a za jego dłoń trzymała się mała dziewczynka. Miała na imię Sophie i była kuzynką chłopaka, którą raczej traktował jak siostrę niż kuzynkę. Miała włosy w kolorze mlecznej czekolady zaczesane w dwa warkoczyki i oczka zielone ze złotymi obwódkami. Całą drużyną ruszyli do powozów. Które w teorii miały pomieścić nawet 6 osób a w praktyce często było w nich więcej. Ell usiadła po między Remusem a Jamesem. Chłopcy rozmawiali jak gdyby jej tu nie było. Tematów było wiele a najczęściej dotyczył on Lily. Rudowłosa siedziała w powozie za nimi z jej współlokatorkami. Miała wielkie wypieki na policzkach, a jednym palcem bawiła się kosmykami włosów. James spuszczał z niej tylko wzrok kiedy miał coś powiedzieć Remusowi ale ogólnie to z nią rozmawiał. 
 - O moja miła, czemuś mnie zraniła? -zaczął śpiewać do jakieś meksykańskiej serenady. Dziewczyna robiła się coraz to bardziej czerwona. -Czyż moja miłość nie trwała, gdybyś tylko mnie pokochała. Dlaczegoż to moja miła, tak żeś mnie zraniła? Rude twe włosy wspaniałe, i te uszka takie zgrabne, małe. Dlaczego moja miła? Wiesz coś mi zrobiła? Serduszko mi złamałaś, do umysłu włamałaś. O tobie myśleć tylko chcę! O moja miła, Czemuś mnie zraniła?
 - Dupek. -mruknęła Lily i schowała twarz w dłoniach. Chciała uciec zakopać się pod ziemię. Odwróciła się tylko plecami i udawała wielce zainteresowaną rozmową z Dorcas. Jakoś nie bardzo chciała wracać wspomnieniami do nowego roku na który została zaproszona. Mówi się, że osoby pijane często są szczere ale kiedy James przegina z alkoholem to tylko się chować.
 - No stary. Co ja jej takiego zrobiłem? -spytał załamany Syriusza, który miał minę jakby nie wiedział czy te pytanie było na serio. -Wiesz bardzo dobrze, że w połowie imprezy urwał mi się film a wy jak na złość nie chcecie mi powiedzieć co było. Coś jej powiedziałem?
 - Nie. Zacząłeś tańczyć w samych bokserkach. Dedykacja była dla rudej a piosenka mało cenzuralna. -odezwał się Peter. Spojrzał na Pottera który myślał przez dłuższą chwilkę a jego policzki przybrały kolor intensywnej czerwieni. Nienawidził siebie. Glizdogon pomyślał że może lepiej było by mu nie mówić. Lecz to przecież nie fair w stosunku do niego. Zaczął odruchowo chwytać się za kosmyki włosów. Może na niego nakrzyczą w pokoju za to że powiedział. Nie do końca wiedział co mogą zrobić. Oni są nieprzewidywalni. 
 - Cholera. Muszę coś wymyślić by jakoś do siebie ją przekonać. Kiedy są walentynki? -nie dostał odpowiedzi. Nikt jak na złość nie pamiętał kiedy dokładnie jest święto durnego kupidynka i miłości która aktualnie dopisywała tylko Syriuszowi. Nawet dziewczyny nie wiedziały. Po raz kolejny zaklął pod nosem. -Mam pomysł. Jednakże zdradzę go jak będziemy w męskim gronie.
 - O, tajemnice. -ożywiła się krukonka siedząca na kolanach Łapy. James zmarszczył nos. Lubił towarzystwo dziewczyn, lubił El nawet Amy, nie lubił jednak ich podejścia do tego że jak chce coś przekazać tylko chłopakom to one też chcą wiedzieć. -No nie denerwuj się James. Przecież i faceci muszą mieć swoje sekrety. Może zagrajmy w to co widzę?
 - Nie. -ziewnął Syriusz po czym otoczył rękoma dziewczynę przyciskając ją do piersi. Blondynka spojrzała na niego marszcząc nos. Robiła to tak uroczo i zabawnie. Robiła tak nawet wtedy kiedy dawno temu byli razem. Tyle że wtedy i on i ona byli szczylkami którzy chodzili ze wszystkim co się rusza a życie było proste. Związki trwały 3 minuty i jakoś nigdy się nie przywiązywało do tego ogromnej wagi. Swoimi ciemnymi oczami w kolorze gorzkiej czekolady wpatrywał się w Avalone. Blondyneczka nagle oblała się ogromnym rumieńcem choć nie powinna zważając na to że już trochę ze sobą są. Słychać było nagle kaszlnięcie Jamesa. Odwrócili się do niego by tylko ujrzeć scenę z której można było łatwo przeczytać "Jesteście tak słodcy że mi się rzygać chce".  Wszystko wina Lily. Czemu był zawsze taki pusty i nie mógł choć raz mieć z nią dobre relacje na dłużej niż tydzień. -Ej rogasiu. Nie załamuj się. Wyrecytuj jej Szekspira na to zawsze polecą. Coś tam z Romea i Juli i już jest twoja. Romantycznie i do tego wyjdziesz na oczytanego. 
 - Taaa. Myślałem raczej nad kupą małych karteczek w serduszka z napisami "Kocham" "Przepraszam", "Żałuję" i tak dalej. -bąknął pod nosem. Na  tyle głośno by usłyszeli oni ale nie siedząca w powozie za nimi rudowłosa. -Wydaje mnie się że to by nie przeszło... Z nią nigdy nie wiadomo. Po za tym zmieniając temat. Niedługo mecz. Trza spiąć dupę i zabrać się za treningi. Slytherin na pewno tak łatwo nie popuści.
***
 Remus siedział z przyjaciółmi na ławce tuż obok miodowego królestwa. Pamięcią wracał do nowego roku i do dziewczyny którą poznał. Miła, z poczuciem humoru jednakże nie w jego typie. A może w jego tyle że serce nadal uważało że nie jest dla niego. Czuł się lekko skrępowany rozmawiając z nią ale próbował tego po sobie nic nie pokazywać. Nagle przed nimi ona przeszła śmiejąc się z żartu przyjaciółki. Była puchonką. Płowe loki rozpuszczone opadały jej na łopatki. Miała piwne oczy ze złotymi plamkami co było bardzo ładne. Do tego te długie rzęsy. Była kształtna i zdecydowanie nie chuda ale też nie z nadwagą. Taka idealna waga. Miała na sobie czerwoną puchową kurtkę i różowy szalik. Puchoni mieli dzisiaj trzy lekcje wolne w tym przerwę obiadową więc spokojnie mogli przyjść do tego miasteczka. Ich czwórka także. Cały szósty rocznik miał dziś dosyć luźny dzień. Jednakże sprawdzając plan lekcji zauważył eliksiry a po nim było zebranie zakonu. James siedzący obok popijał z butelki kremowe piwo. Nie odwracał wzroku od stojącej parę metrów przed nimi Lily. Była tak blisko ale w grupie panien i po za tym była na niego wiecznie obrażona. Zagryzł wargi. Podejdzie do niej i przeprosi nawet jeśli to będzie się równało z kłanianiem czy po prostu odrzuceniem. Kochał tak bardzo ją. W końcu nie wytrzymał. Poderwał się a butelkę podarował łapie. "To przecież parę niegroźnych kroczków i jedno proste słowo" powtarzał w duchu. "Nic strasznego. Zdecydowanie nic strasznego." Zaczął szurać glanami które pożyczył od Syriusza po śniegu.  Był coraz to bliżej, a kiedy podszedł stado się rozstąpiło ukazując rudowłosą. Nos i usta miała schowane za zielonym szalikiem który tak bardzo podkreślał jej oczy. Pochylił się nad nią. Delikatnie chwycił za szalik i pociągnął go tak że odsłonił jej nos, zarumienione policzki i usta trochę rozchylone. W tle było słychać cichy chichot dziewcząt. Lily zamrugała parę razy, a jej usta wykrzywiły się w grymasie.
 - Przepraszam. -powiedział. Nie do końca wiedział czego oczekiwał. Że mu się żuci na szyje? Zapomni wszystko? Pocałuje go? Może i tego chciał a poczuł tylko siarczystego liścia na swoim policzku. Dziewczyna uderzyła do z płaskiej dłoni więc słuchać było plask. Zabrała szybko dłoń ocierając kciukiem o jego ledwo wyczuwalny zarost. Przyciągnęła ją do siebie i zasłoniła nią usta. W oczach można było zauważyć ból, zażenowanie, zirytowanie, złość a także i strach. -Wyżyłaś się już?
 - Nie. -skwitowała. Zaczęła w niego walić pięściami. Bolało to ale do przeżycia. To nawet było słodkie. James chwycił jedną dłonią za jej nadgarstki a drugą za podbródek. Zmarszczyła się. Chłopak delikatnie musnął jej usta. Pachniała wanilią. Tak słodko. Kiedy sie odsunął zauważył że dziewczyna przybrała koloru truskawki. Zamrugała parę razy. -Ja... Ty! Ty jesteś... Ygh! Jak możesz?! Jesteś okropny i nadal się na ciebie gniewam. Ale... ale nie wiem. 
 - To proste. Popatrz na mnie "Lilliano z domu Evans kocham cię". Teraz ty. Możesz powiedzieć "Ja ciebie też." Albo "Kocham cię James". -uniósł kącik ust w figlarny sposób. Dziewczyna jeśli to było możliwe to zaczerwieniła się jeszcze bardziej. Lecz tym razem dominowało zdenerwowanie a nie samo speszenie. Rogaś nie doczekał się niestety tych dwóch pięknych słów a "Daj sobie spokój James." Odeszło więc stado dam zostawiając go samego. Z tyłu usłyszał głos Syriusza "Mogło być gorzej! Chociaż no nie wiem. Dziewczyna ci przywaliła i dała ci kosza." -Dzięki Syriusz bez ciebie i twojej motywacji pewnie bym skoczył z mostu. Wiesz co? Wypchaj się. 
 - O Rogaś jest zły. -łapa zaczął rechotać. Nikt mu nie zawtórował. Śmiał się sam. Peter bał się wybuchu złości Jamesa a Remu nie zrozumiał co w tym śmiesznego. Wyciągnął z torby krzyżówkę i zaczął ją rozwiązywać. Syriusz wstał więc z ławki. Poprawił swoje włosy zaczesane w luźny kucyk i podszedł do przyjaciela. Otoczył go ramieniem ale powitał się tylko z odtrąceniem.  -No już się nie bycz. Jeszcze ją wyrwiesz. Pozostał nam karnawał, walentynki i jeszcze jeden rok. Uda ci się skarbie.
 - Skarbie? -uniósł brew. Po chwili obaj roześmiali się. James poprawił swoje okulary które zsunęły mu się prawie na koniec nosa. Odwrócili się i razem podeszli do chłopaków. Jednak coś zaprzątało głowę okularnika. Jedna rzecz. Nie do końca wiedział dlaczego i co dokładnie. Spojrzał na przyjaciół i już wiedział. -Ej, gdzie moje kremowe piwo?
***
Mieli eliksiry. Chłopcy chcieli siedzieć koło siebie co od razu nauczyciel uznał za bardzo zły pomysł. James ku swojemu niezadowoleniu musiał usadowić się po między Smarkerusem a Vanessą Hope z ich domu. Ją by przeżył i nie narzekałby aż tak ponieważ przed nim siedziała ruda ale obok niego był Snape który wszystko niszczył swoją obecnością. Nie trawił gościa od zawsze i zauważył że dawno nic od nich nie dostał. Przestali się nim interesować "Nie dobrze" pomyślał "Jeszcze poczuje się bezpiecznie. Ważne jednak że ruda już aż tak z nim nie łazi." Spojrzał jak tłustowłosy skrobie coś w zeszycie. Uśmiechnął się do siebie i przez przypadek szturchnął flakon z tuszem który rozlał się na cały jego zeszyt. Rogaś uśmiechnął się do siebie jak gdyby dumny. Spojrzał na kumpli którzy tak by nauczyciel nie zauważył unieśli kciuki w górę. Tylko Remus przewrócił oczami. Nie miał czasami do tego chłopaka cierpliwości. Spojrzał na Ell siedzącą kawałek od nich. Miała włosy zaczesane w dwa warkocze zawiązane czerwonymi wstążkami. Słychać było pytanie nauczyciela. Dziewczyna poderwała się z miejsca. Tyle starczyło by sweterek się podwinął.
 - Nadal się obwiniasz? -spytał Syriusz widząc jak Remus nie spuszcza wzroku z brzucha Ell który uwidocznił się kiedy tylko uniosła dłoń. Można było zauważyć kawałek bladej blizny którą chłopak dojrzał. Wszystko to była jego wina. To jego pazury sprawiły że już nigdy normalnie nie założy dwuczęściowego stroju kąpielowego że zawsze będzie się czuć źle bez koszulki lub w topie. Lecz nie zmieniła się wewnętrznie. Nadal była tą samą Ell czasami zagubioną ale jednak ciągle tą samą. -To cię kiedyś zabije. Ej. Nie zrobiłeś tego specjalnie. Próbowałeś ją ratować. Ważne że znowu nie ma problemu wagi futerkowej. 
 - Ech... -westchnął. "Może łapa ma rację?" pomyślał. Swoimi oczami koloru miodu przyglądał się dokładnie jej ustom których kąciki były uniesione ku górze. W oczach widział ogniki radości i ekscytacji. Może i on powinien się skupić na lekcji. Odwrócił się w stronę nauczyciela. Zadał jakieś proste pytanie więc podniósł dłoń by odpowiedzieć. W końcu przyjął go do klubu ślimaka więc trzeba było pokazać że nie na darmo. Nauczyciel uśmiechnął się widząc że Remus się angażuje w lekcje. Lubił kiedy jego ulubieńcy się zgłaszali. Pytanie dotyczyło zapachu amortensji. -To zależy tylko od nas. Wydaje mnie się że czułbym czekoladę. To bardzo przyjemny zapach i wzmagający głód.
 Słychać było głośny śmiech nauczyciele oraz to że przyznał kolejne punkty jego domowi. Co było na wagę złota znając jego przyjaciół. Reszta lekcja minęła na przygotowywaniach owego eliksiru. Czasami Lunatyk spoglądał na Jamesa i w duszy błagał by nie przyszło mu do głowy podanie jednej lub dwóch kropel rudowłosej. Po lekcji już chciał wyjść kiedy jego jak i inne osoby uczęszczające do klubu zatrzymał. Pozostało mu tylko odprowadzać kumpli wzrokiem mając cichą nadzieję że nie rozwalą szkoły. Stanął na przeciw nauczyciela. Obok niego stała Ell która chwyciła go za rękę. Miała delikatną skórę co dziwne zważając na chłodną porę roku. Za to jego dłonie były szorstkie, suche. 
 - Zebrałem was tu wszystkich aby podać dokładną datę zebrania. Po za tym niektórzy z was w ogóle się nie starają. -podszedł do swojego biureczka i wziął z niego kartkę i pióro. Spojrzał na każdego z lekkim uśmiechem. I jak tu mają go traktować poważnie? To chyba najłatwiej puszczający płazem nauczyciel. -Bernadett. Twoje eliksiry są coraz to gorsze jakościowo. Postaraj się . Remus. Co do ciebie... Angażuj się w lekcje. Wydajesz się taki nieobecny. Severusie. Coś się zmieniło. Jeszcze nie do końca wiem co ale jednak coś się zmieniło. Zebranie odbędzie się w piątek po lekcjach około godziny 18.00. Proszę o przybycie. Nie ma wtedy zakonu więc mam nadzieje że nie usłyszę żadnego usprawiedliwienia. 
 I wszyscy się rozeszli. Lecz zanim. Kochany nauczyciel podzielił się ciastem które przesłała mu jego córka. Jakoś nigdy się nie chwalił rodziną. Może nie chciał? Może po prostu to była jego prywatna sprawa i nie miał zamiaru dzielić się nią z uczniami. Ciasto było czekoladowe bez bakalii. Po prostu czekoladowe z nadzieniem czekoladowym polane czekoladą. Czyli coś co Remus uwielbiał. El uśmiechnęła się do niego i z kieszeni spodni wyciągnęła chusteczki. Jedną otarła kącik jego ust.  Oczywiście ona też zjadła. Nawet szybciej od chłopaka tak jak gdyby to nie był kawałek w wielkości dłoni a w wielkości małego biszkopta. Szli korytarzem trzymając się za ręce. I wtedy na przeciw nich pojawił się Nathan. Żuł gumę. Wyszedł z resztą klasy bo nie należał do owego klubu. Nie był geniuszem, uczył się na tyle by zdać. Spojrzał na nich z wyrzutem w oczach. Jednakże nie dał tego po sobie poznać. Jego zielone oczy zatrzymały się na chłopaku z blizną. Mordował go wzrokiem co oczywiście było odwzajemnione. Nie przepadali za sobą. Zdecydowanie. Po tym wszystkim co się stało. Nathan wzniósł oczy ku niebu i wyciągnął dłoń w stronę chłopaka.
 - Może przestańmy drzeć koty? -powiedział to tak jakby został do tego zmuszony. Wzrok miał utkwiony w oczy Lunatyka. Chłopak uścisnął jego dłoń oczekując jednak że zaraz mu ją wykręci dodając że jest lamusem czy coś w tym rodzaju. Spodziewałby się tego ale nie tego co się stało. Brunet uścisnął Remusa trochę niechętnie ale jednak. 
 - Nie musiałeś. -bąknął kiedy Nathan się od niego odsunął. Dobrze widział że on i Elle nie spuszczają z siebie wzroku. Jakby porozumiewali się bez słów. Po chwili jednak zielonooki spojrzał na Lunatyka i uśmiechnął się. -To ten... Od dzisiaj między nami pokój.
***
James pod postacią jelenia po raz kolejny musiał zaszarżować na Alastora. Zdecydowanie przestał go lubić. Był irytujący i trzymał w dłoni bat z którego chłopak dostał już parę razy. W myślach dusił Syriusza który się nie przyznał. Pewnie strzelał zaklęciami i miał pełno luzu a oni tu mieli harówkę. Znaczy się on miał. Petera uważali za osobę nie potrzebną i pozwolili mu pójść na normalne zajęcia. Z Remusem rozmawiali o tym co może wyciągnąć od innych wilkołaków, a brunet musiał jako jelonek wbiegać na aurora przy okazji próbując zaatakować go rogami. Ten jednak robił unik i batem strzelał w jego piękne cztery litery. W pewnym momencie nie wytrzymał. Pojawił się przed aurorem w postaci ludzkiej. Wyrwał jemu bat i na oczach go połamał. Koniec z biciem pośladków. W niebieskich oczach aurora widać było płomyczki zadowolenia i szaleństwa. Uniósł kącik ust ku górze. 
 - Rozumiem że koniec naszych zajęć indywidualnych na dziś? -spytał. James spiorunował go wzrokiem. Chciał go udusić ale wpierw trochę po torturować. -Dobrze. Wznieś różdżkę Potter. Kiedyś nadejdzie czas, że będziesz musiał bronić rodzinę przed czarnym panem. Ja też będę musiał. Twoi przyjaciele. Musisz być na to przygotowany. Skoro mamy mieć osobne zajęcia to może będę cię od razu szkolił? Nie chce mi się iść do całej tej chołoty. Tak jak cię uczyli w klubie pojedynków choć w prawdziwym życiu nie dadzą ci nawet sekundy. Co ja ci powiedziałem?! Wznieś różdżkę. Bądź przygotowany. Expelliarmus!
 - Ale nawet nie powiedziałeś... Ja nawet nie mam okularów. -jęknął i ruszył do parapetu gdzie zostawił swoje bryle przed przemianą. Założył je na nos i zaczął się oglądać za różdżką.
 - Potter! Miałeś być przygotowany! Czy ja gadam do powietrza?! W prawdziwym życiu nie powiedzą ci "Teraz walczymy". Oni będą od razu walić w ciebie zaklęciami niewybaczalnymi! -wrzeszczał na niego. Brunet nie mógł się skupić aby choć znaleźć głupią różdżkę leżącą prawie pod jego nogami. -Masz już tą różdżkę?!
 - Nie! Cholera, nie mam! Możesz się na mnie przestać drzeć?! To nie pozwala mi się skupić! -pochyli się by chwycić za różdżkę ale auror bez słów sprawił że poleciała na drugi koniec sali tuż pod nogi Remusa. Chłopak zmarszczył brwi. Podobnie nie mógł się skupić na rozmowie z aurorem o imieniu Benien McKane. Mężczyzna miał jasne loki i ciemne jak noc oczy. I już nie miał do nich cierpliwości. -Remusie Lupinie oddaj mi ją!
 - Przestańcie się drzeć. -poderwał się nagle z krzesła Benien. Głos miał opanowany jako jeden z nielicznych tu obecnych. James był czerwony jak burak a Alastor tylko uśmiechał się szelmowsko. Całe te zebranie zdecydowanie działało na nerwy każdego z zebranych. Benien wziął różdżkę z rąk Remusa i podszedł do okularnika. Kątem oka zauważył jak Alastor w niego celuje. Ułamek sekundy. Mężczyzna odwrócił się do młodego aurora i użył zaklęcia obronnego. -Znowu ci się nie udało Alastorze. Może w końcu przestaniesz się zachowywać jak dzieciak i weźmiesz się do roboty. Nadal mnie dziwi jak mogli cię tu przyjąć.
 - Troje śmierciożerców dzięki mnie powitało Azkaban. -powiedział to tak jakby było pestką. Nic nie wartymi słowami. Wyczynem który udało mu się osiągnąć bez większych problemów. Związane z tym były problemy. I to wielkie. Jednakże wciągnęło go to. Pokonywanie zła i zamykanie je w kiciu. To było to co chciał robić. Jak super bohater o których czytał w komiksach. -Potter ćwiczymy dalej?
 - Nie wiem... -bąknął pod nosem i odruchowo poprawił okulary. Miał go na dziś zdecydowanie dosyć. Chciał pójść się napić albo po prostu iść gdzieś daleko od niego. -Może dziś zakończymy nasze zajęcia. Myślę że mi tyle wrażeń na dzisiaj starczy...
 - Czekałem aż to powiesz. Potter różdżka do góry. Nasz trening się jeszcze nie zakończył. -uśmiechnął się Moody. Rogacz wzniósł oczu ku sufitowi wyklinając na niego w myślach. Ten trening chyba najbardziej wryje mu się w pamięć. 
Ellie
Siedziałyśmy razem z Amy w bibliotece. Dziewczyna wertowała książkę do zaklęć czasami na mnie zerkając i pytając o święta. Mówiłam jej prawie wszystko. Prawie bo ominęłam wątek z bratem Michaela a Mikiego nazwałam miłym chłopcem. Blondi spojrzała na mnie z wyrzutem chyba zrozumiała, że coś jej nie chciałam powiedzieć że coś chowałam. Posłała wzrok pełen wyrzutu.
- Nie rozumiem. –powiedziałam. Avalone przewróciła oczami jak gdyby wiedziała że coś ukrywam. Czy ukrywałam? To rzecz jasna, że tak ale dla większego dobra. Czy ona oczekuje, że wyśpiewam jej wszystko? Nie mogłam, nie potrafiłam. – To wszystko moja droga. Ja i Michael zostaliśmy przyjaciółmi na odległość mam nawet w pokoju jego zdjęcie i list. Mogę ci go przeczytać i nawet przy Remusie. On jest tylko przyjacielem.
 -Ale przyjacielem nie zostaje się od tak. –stwierdziła. Wzruszyłam ramionami. –Ty mi tu tak bez emocjonalnie nie podchodź. Co on zrobił? Ja się z tobą przyjaźnię od lat. Remus jest twoim chłopakiem chyba… Jego kumple to od razu twoi kumple. A Nathan… Też coś zrobił. Więc oczekuję odpowiedzi.
 - I co ci to da? –spytałam. But I like to keep some things to myself
I like to keep my issues drawn
It's always darkest before the dawn. *1 – Nawet, jeśli ci powiem to będziesz chciała wiedzieć więcej I więcej a ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Co ci to da jak powiem że uratował mi życie? Skoro będziesz chciała wiedzieć więcej. Będziesz chciała wiedzieć kto to zrobił. A ja ci nie powiem. To nie jest dla ciebie bezpieczne. Nie jest Amy.
 - Niebezpieczne to było wtedy kiedy stwierdziłam że będę u ciebie nocować a okazało się że to była pełnia. –uśmiechnęła się. Odłożyła książkę na półkę. Zwinęła pergamin i włożyła to do torby. –Gdyby nie te wydarzenie nigdy bym się o tym nie dowiedziała. Nigdy byś mi nie powiedziała. I patrz żyję a przyjaźniłam się z tobą. Przyjaźń polega na tym, że możemy sobie nawzajem ufać. Mówić wszystko wiedząc że tą informacje zaraz nie usłyszę od entej osoby. Możesz mi zaufać Ell ja zawsze ci ufałam nawet wtedy kiedy się trochę od siebie oddaliłyśmy.
 - Sługa sama wiesz kogo. – pochyliłam się nad stołem przy którym siedziałyśmy szepnęłam jej koło ucha. Dziewczyna pobladła. Ufałam jej jak siostrze. I oprócz niej ufałam jeszcze jednej osobie, która żyje. Nie był to Nathan czy Remus. Ufałam dyrektorowi to on dostał list jako pierwszy. Po pierwsze musiał po drugie komu innemu miałam się wyżalić nie narażając go. Dumbledore jest wielki. Wiem o tym. Blondynka objęła mnie rękoma i przycisnęła do siebie. „Mogłam cię stracić idiotko” usłyszałam załamany głos Avalone.
 Nie puściła mnie do puki do biblioteki nie wpadła ruda. Spojrzała na mnie i na Amy. Tusz do rzęs spływał jej po rumianych policzkach. Nie wyglądała makabrycznie jak można było się spodziewać po rozmazanym tuszu. Evans usiadła koło mnie oczekując odpowiedzi. Nie chciałam kłamać. Wiedziała o zakonie sama w nim była. Nie musiałam kłamać. Choć nie do końca ufałam Lily to opowiedziałam jej wszystko na tyle cicho by nikt nie usłyszał. Dziewczyna spojrzała na mnie z niedowierzaniem chciała już to obalić, kiedy się zamyśliła. Widziałam jak marszczy nos pełen piegów a po między brwiami pojawia się zmarszczka. Oparła się o krzesło i przyłożyła dwa palce jednej dłoni do skroni. Przymknęła oczy i zaczęła oddychać ciężko. 
 - Coś się stało ruda? –spytała Amy. Dziewczyna potrząsnęła przecząco głową. Jednakże widziałyśmy że coś jest na rzeczy. –Możesz nam wszystko powiedzieć. 
 - Moja rodzina to mugole a… A oni tępią mugoli. –powiedziała załamana. Oczy miała zaszklone. Objęłam ją ramieniem a Amy przysunęła się by przejechać dłonią po jej przedramieniu. –Nie rozumiecie jak to jest kiedy wasza rodzina jest z góry skazana na śmierć. Jest zagrożona a ja nic nie mogę zrobić.
 - Moja najbliższa rodzina nie żyje. Mój ojciec okazał się być zdrajcą. –syknęłam. Jednakże w głębi duszy nadal kochałam tego mężczyznę. Felix Fray, mój ojciec a także jeden z wysłanników czarnego pana, wychował mnie na jak najlepszego człowieka. Każdy w życiu popełnia błędy jedni większe inne mniejsze. –Moja mama zmarła z powodu choroby. Parę ciotek i wujków, o których nie wiele wiem nie licząc Petry którą mama ukrywała od lat przed mną. Własną rodzoną siostrę. To do niej mnie posłali na święta. Jak myślisz, dlaczego? Po części dlatego że mieszka najdalej po innej że nie do końca wierzą rodzinie mojego ojca. Nie wiedzą komu mogą ufać po wydarzeniu z moim kuzynem kiedy to sama wiesz kto wpłynął do jego umysłu jak przez masło.
 - Mówiłam ci że wszystko u mnie w porządku co nie? –odezwała się Amy.  Zagryzła wargę. Kłamała wtedy kiedy opowiadała mi o świętach. Teraz to po niej widać. Coś chciała jeszcze wyjawić coś co najwyraźniej bolało tak jak gdyby ktoś dźgał ją nożem. Lecz nie na tyle ostrym by wbić się od razu. –Mój brat zaginął. Nie wiemy gdzie się podział. Niby jest dorosły i w ogóle ale nawet listu nie zostawił. Zabrał tylko różdżkę i tyle. Martwię się o niego… Więc widzisz Lily. Chyba mniej więcej wiemy jak się czujesz…
***
 Na kolejnym zebraniu było coraz to mniej ludzi jak gdyby się wycofywali. Nie do końca wiedzieli czy na pewno tego chcieli. Brakowało mi Nathana. Jednakże wiedziałam że nie mógł być. Należał do zebrania kontratakujących. Spojrzałam na kobietę uczącą nas zaklęć dość silnych nawet silniejszych i trudniejszych niż te które uczymy się w siódmej klasie. Miała brąz włosy lecz przyprószone siwizną związane w kucyk. Żywe onyksowe oczy wędrowały po każdym i mówiły bez owijania „Wiem o tobie wszystko”. Po jakiejś części bałam się tego wzroku w szczególności kiedy zwracała się do mnie. Moim partnerem do ćwiczeń okazał się nie kto inny jak Syriusz. Poprawił swoje ciemne sięgające do ramion włosy. Nie spuszczał ze mnie wzroku. Dosyć krępujące ale nie dla mnie. Osoby która zna go trochę lepiej niż wszystkie jego faneczki. Spojrzałam w bok na Amy która miała naprzeciwko siebie Petera. Trząsł się i było to widać a kiedy tylko kobieta się odzywała odskakiwał przerażony. 
 - Jako że Drętwota została już opanowana przez was to myślę że trzeba przejść do czegoś może mniej przydatnego ale zawsze jednak przydatnego. Nie będę pytać na ocenę czy ktoś wie czym jest zaklęcie patronusa. Jeśli nie wie… No cóż panowie i panie macie piękną bibliotekę. –głos miała surowy nieznoszący sprzeciwu. Akcent zdecydowanie nie Angielski ale nie miałam pojęcia jaki. –Expecto Patronum. Tak brzmi formułka. Co trzeba zrobić? Przywołać najwspanialsze wspomnienie jakie posiadacie. Spójrzcie na mnie. Expecto Patronum. –z jej różdżki wystrzeliła surykatka parę osób zachichotało a inne spojrzały na nią ze zdziwieniem. –Czy to takie zabawne panie Jancks? Pogadamy jak zobaczę twojego patronusa. Może to będzie pawian? Przejdźcie do rzeczy. 
 Wyglądało to prosto ale zdecydowanie nie było. Uniosłam różdżkę i zaczęłam myśleć o moim dzieciństwie. Wypowiedziałam formułkę i nic. Mała blada nitka. Spojrzałam na Amy. Zaczęła się denerwować. Wzięłam głęboki wdech. Przypomniałam sobie dotyk. Smak ust. Tej nocy. Tej pamiętnej nocy podczas balu z okazji święta duchów. Jego delikatność a zarazem zmysłowość. Jego usta muskające moją szyję. Jego tors opierający się o mój brzuch. Jego rozczochrane tej nocy włosy. Jego miodowe oczy. Przymknęłam oczy i wypowiedziałam formułkę. Z różdżki wystrzelił niczym z procy wilk. Zawył bezgłośnie po czym przebiegł całą salę biegiem przebiegając tuż za plecami naszej nauczycielki. Szybko do mnie wrócił. Większość uczniów spojrzało na mnie. Udało mi się a zaraz po mnie Lily. Piękna łania dostojnie przemierzała salę. Amy trochę zajęło ale jej orka pływała w powietrzu.  Dorcas spojrzała na nas i uśmiechnęła się. Machnęła różdżką i od razu zauważyć można był sokół. Chyba już przestała się na nas wielce obrażać. Podeszła do naszej grupki i uśmiechnęła się.
 - Hej. Udało nam się. Co wy na to by oblać to w sobotę przy kremowym piwie? –spytała jak gdyby nigdy nic. Usłyszałam od razu głos Avalone mówiący „Jestem za!”. Lily przytaknęła i wszystkie oczy zwrócone były w moją stronę. Wzruszyłam ramionami. –To jesteśmy umówione baby. Przy wyjściu o 14.00 nie spraszamy chłopaków. Takie babskie popołudnie. Chociaż wiem! Babski wieczór. Amy wpadaj do nas dzisiaj. Skrzaty na pewno mają gdzieś kremowe. Jestem tego pewna.
 - Ale Vanessa, Marlene to co? One pewnie będą chciały spać. –stwierdziła rudowłosa i jak na zawołanie obydwie dziewczyny się pojawiły. Vanessa miała brązowe loki a dokładnie burzę loków i piwne oczy za to Marlene czarne włosy i błękitne niczym niebo oczy. 
 - Czy mnie słuch nie myli? Czy nasza kochana Dor robi babski wieczór dziś u nas w pokoju? –spytała Marlene uśmiechając się od ucha do ucha. –Ciekawi mnie czy huncwoci i tak się wepchną. Nie żeby coś ale chętnie zagram z nimi w butelkę. Widok Syriusza bez koszuli. Mhm. Marzenie. 
 - I żałuj. –powiedziały na raz Dor i Amy. Spojrzały na siebie i wybuchły gromkim śmiechem. Kto by się spodziewał że Ex i obecna dziewczyna Blacka się zaczną dogadywać. 
 - No panienki. Czwórka jest zwolniona ale wy jeszcze nie wyczarowaliście patronusa. –jak z pod ziemi pojawiła się profesor Zedd owa nauczycielka. –A wy nawet jeśli zakończyłyście to co robiłyście to jednak nie uprawnia was to do pogaduszek. Pójdźcie do kawiarni jak chcecie gadać tu mamy pracować. 
***
 Spotkałam się z nim przed wejściem do pokoju wspólnego Gryffonów. Nathaniel O’Collmelan zjawił się tutaj bez wcześniejszego uprzedzenia o tym, że się pojaw. Chociaż… to przecież w końcu był O’Collmelan. Ciemne włosy, nieokrzesane. Opierał się o poręcz. Lustrował mnie wzrokiem, to jednak mi nie przeszkadzało. Zaczął mówić dopiero kiedy grupa pierwszaków weszła do środka.
 - Wiesz że cię kocham. Dlaczego mi nie powiedziałaś ani nie napisałaś o tym co się wtedy wydarzyło? Dlaczego mam się dowiadywać ostatni? –spytał. Pozostawiłam to bez komentarza. Zagryzł wargi. Był podenerwowany. Chyba miał do mnie jakąś sprawę. –Gdybym wiedział kto to, to by go własna matka nie poznała. Ellie dlaczego przestałaś ze mną rozmawiać co zrobiłem nie tak?
 - Nic nie zrobiłeś nie tak. –powiedziałam spokojnie. Chwyciłam go za ręce. Jego wzrok był pusty. Kolor oczu tak bardzo podobnych do moich jak gdyby wyblakł. –Ej Nathan. Nie przejmuj się. Nic się nie stało jestem cała i zdrowa. Tylko szarpię ci nerwy i zawracam w głowie moimi sprawami. Nie martw się tak o mnie.
 - No tak. W końcu twój książę na białym koniu cię obroni. –zagryzłam wargi. Puściłam jego nadgarstki i się odsunęłam. Czyżby uderzył w jakiś mój słaby punkt. Mówił dalej. Nie słuchałam go. Wbiłam tępo wzrok w jego wypastowane buty. –Spójrz na mnie! –warknął. Uniosłam nie chętnie wzrok przy okazji przewracając oczami. 
 - Zadowolony? –wylałam cały jad na te słowo. Tak kąśliwe jak uwaga zwrócona przez nauczycielkę wróżbiarstwa. Jedno słowo a boli jak gdyby ktoś wgryzł się do żywego mięsa. W gardle poczułam gule. Oddychałam ciężko przez nos tak jakbym przebiegła maraton. Poczułam że pieką mnie oczy więc uniosłam je ku sufitowi. –Nie każ mi wybierać. Wiem co chcesz przez swoje słowa przekazać. Nie teraz Nathan. Oby dwóch was kocham tak samo choć jednego bardziej jak brata. Co ja mam poradzić?
 - Zostawił cię. Zranił. –głos mu się łamał. Nie potrafiłam się długo na niego gniewać nie teraz, kiedy był na skraju płaczu. Objęłam go w pasie i wtuliłam w jego tors. Słyszałam jak jego serce przyśpiesza. Położył mi dłoń na ramieniu. Uniosłam wzrok. – Nie zostawiłem cię, nie zraniłem cię. Ty nawet nie wiesz jak bardzo cię kocham. Nie wiesz jak bardzo rani mnie to, kiedy mnie odtrącasz. Ja cię chronię. Ja zawsze będę cię chronił. 
 - A nie powinieneś przypadkiem powiedzieć żebym się do ciebie nie zbliżała, bo to dla mnie za bardzo niebezpieczne? –próbowałam obrócić to w żart. Chyba mi się udał bo chłopak uniósł kącik ust ale zaraz mu opadł. –Może powinieneś się rozluźnić. Wpadnij do nas wieczorem. A teraz chodźmy na kolacje. I gdzie się podział Barty?
 Chłopak wzruszył ramionami. Nie przejmował się przyjacielem czyli chyba jest na skraju załamania nerwowego. Może za mało poświęcam mu czasu. Może, kiedy będę pielęgnować nasze relacje to co między nami jest to wcale nie zniknie a rozkwitnie jak piękna piwonia? Przecież przed świętami wszystko między nami było w jak najcudowniejszym porządku. Wzięłam go pod ramię. Zaczęliśmy iść po schodach aż na sam dół. Musiałam znowu w nim obudzić tego starego O’Collmelana który tak często sprawiał że chciałam mu nakopać. Kiedy szliśmy korytarzem. Zaczęłam mu opowiadać o bliźniakach ciotki Petry  i o tym jak się obudziłam z  bitą śmietaną na twarzy. Roześmiał się kiedy ja się roześmiałam. Czyli albo to było szczere albo nie. On ma tak wiele twarzy które tak ciężko mi rozgryźć. Nie puściłam się go nawet w wielkiej Sali.  Nie opuściłam go kiedy siadał przy stole ślizgonów. Usiadłam obok. Siedząca w stole krukonów Amanda także wstała ze swoim talerzem i usiadła koło swojego chłopaka. Jej blond włosy miała zaczesane w koński ogon. Usiadła naprzeciwko nas. Po lewicy Barty’iego zauważyłam znaną mi tylko z widzenia dziewczynę. 
 - Ellie to jest Sophie. –powiedział Nathan z taką dziwną nostalgią w głosie. Zdecydowanie nie pasującą do niego. –Sophie to jest Eleaonre Fray. Zwana Ellie. Przyjaźnimy się.
 - U. –jęknął Barty. I skrzywił się na te słowa jak gdyby były jakimś przekleństwem. –Zawsze mogło być gorzej. Zawsze mogłeś znać jej chłopaka. A no tak… To zawsze mogłeś jej wybierać obrączki tle że panem młodym byłby kto inny.
 - Ty mi tu nie krakaj. Bo osobiście ci za to skopię cztery litery. –to był głos chłopaka, który znałam. Szelmowski, delikatnie wnerwiający, a jednak tak bardzo do niego pasujący. –Ellie. Powiedz mu coś. Żeby wypluł te słowa. 
 - Dobra. –powiedział chłopak. Upił łyka coli i opluł nim przyjaciela. Wyszczerzył się ukazując zęby. Widziałam jak Nathaniel unosi kącik ust. Otarł dłonią twarz i chwycił za szklankę skoku dyniowego. Pochylił się nad stołem trącając coś przy okazji. Wylał całą zawartość soku na chłopaka a dokładnie na jego ciemno brązowe włosy. – Ej! O’Collmelan mam wylać na ciebie herbatę mojej dziewczyny?
 - Z wrzątkiem. –ostrzegła Amanda. Ledwo ją zrozumiałam bo miała buzię napchaną grzanką. Nathan wzruszył ramionami. Bez ostrzeżenia rzucił w blondynkę pączkiem. Widziałam momentalny szok na jej twarzy i zabójczy wzrok rzucony w stronę jej chłopaka. Chwyciła za kogel mogel dziewczyny i chlusnęła nim przed siebie. Durny człowieczyna chwycił mnie za ramię i przyciągnął do siebie. Wszystko wylądowało na mnie. –Przepraszam.
 Ona aż pisnęła. Tego było za wiele. Chwyciłam za ciasto i wsmarowałam je w twarz Nathana. Ten tylko uśmiechnął się i dał nieoczywisty znak kumplowi który chwycił za makaron z serem w dłoń i rzucił nim przed siebie trafiając za szatę jakiej szatynki z Gryffindoru. Odwróciła  się. Machnęła różdżka a buteleczka z sosem vinegre wylała mu się na głowę. Nathan. Chwycił za pomidora i rzucił do tyłu trafiając w tył jakiegoś krukona ten nie wiedząc kto to rzucił swoim pomidorem w jakiegoś ślizgona. I tak rozpoczęła się wielka walka na jedzenie, którą ku zdziwieniu grona nauczycielskiego nie wywołali huncwoci. Ci jednak szybko podłapali całą zabawę i już widziałam Amy całą w makaronie do spaghetti. Lily była oblana sosem truskawkowym który ściekał jej z głowy po policzkach wprost na biust. James poruszył ustami i po chwili oberwał od zielonookiej bigosem. Marnotractwa nie było końca do puki dyrektor nie został poproszony by jakoś to przerwał. 
 - Wiem że zabawa jest super i w ogóle ale… Marsz do swoich dormitorium. Teraz. –powiedział tonem surowego rodzica które posyła dziecko bez kolacji. Słychać było jęki. –Dobra. Jeszcze 5 minut.
***
Czy wspominałam, że wieczór miał być tylko dla nas dziewczyn? Cóż tak jak myślałam nie obeszło się bez huncwotów z podarkami. Nawet Nathan przyszedł. Po bitwie na żarcie chłopcy nawet mu nie dogryzali. Mówiłam żeby przyszedł to prawda ale nie obstawiałam że nasz wieczorek wyjdzie tak późno. W szczególności, że każda z nas musiała się umyć po wielkiej bitwie. Więc potem u odradzałam mówiąc o tym że będzie miał problemy z przedostaniem się do pokoju i wtedy zdradził mi sekret skrzatów. Siedzieliśmy na moim łóżku pod czujnym okiem Remusa. Nathan opowiadał zacielke jak gdyby to miała być historia pełna akcji i wybuchów, a mówił językiem dość naukowym co było dziwne. Zawsze wszyscy nauczyciele uważali go za nieuka ale to właśnie on dostał jedne z wyższych ocen z SUM. 
 - One mają tak jakby wytorowany tunel. Jeśli się go namierzy to da radę teleportować się gdzie tylko chcesz na terenie hogwartu dosyć sprawie i szybko. Ale ogólnie jest to bardziej skąp likowane niż sama teleportacja. Bo wiesz ta droga jest jak idealna woda pod prysznicem nie za zimna nie za gorąca. –zaczął mi tłumaczyć. Było to dość ciekawe. W szczególności, że już nie długo powinniśmy się uczyć teleportacji. W tle usłyszała śmiechy. Wyciągnęli butelkę i zabawa trwała. –No to ten… Trudno to powiedzmy ustawić. Bo inaczej dupa. Nie ruszysz się i idzie się na piechotę a to jak wspomniałaś nie jest za bezpieczne. Woźny, nauczyciele, prefekci. Jest jednak też można też wpaść na jakiegoś skrzaciora i wylądować w gabinecie dyrektora. Raz prawie tak mi się udało. Tyle że wylądowałem przed. Żebyś ty widziała jego minę kiedy otworzył gabinet. Tak sobie stałem w piżamie dodatkowo. Więc walnąłem coś o lunatykowaniu… 
 - Ej panienki. –usłyszałam głos Jamesa. Był zwrócony w moją stronę i Nathaniela. Nie miał górnej połowy ubrań a na twarzy miał wymalowane wąsy. –Chcecie do nas się dosiąść. Tylko wy siedzicie i nadawacie nawet Luniek się przyłączył.
 Przewróciłam oczami ale razem z Nathanem usiedliśmy koło Remusa. Lunatyk był po mojej lewej za to Nathan po prawej. Teraz kręciła Lily a los tak chciał że pusta butelka po kremowym wylądowała przed mną. Zagryzłam wargi. Nie była w temacie, albo właśnie była. Bałam się wybrać. Lecz postanowiła zaryzykować mówiąc „Wyzwanie”. Serce mi zamarło, kiedy usłyszałam treść. „Pocałuj tego, którego najbardziej kochasz”. Moje oczy zrobiły się w wielkości galeonów. Spojrzałam to w jedną to w drugą stronę. Wszystko nie tak. Kurwa, wszystko nie tak. Nathan był moim przyjacielem ale… Odwróciłam się i pocałowałam tego chłopaka który mnie pocieszał kiedy było mi źle. Który się o mnie troszczył kiedy myślałam że wszystko jest stracone. Ciemne włosy i oczy tak bardzo podobne do niej. Nikt się tego nie spodziewał w szczególności siedzący obok lunatyk. Oderwałam się od niego po chwili i odwróciłam się w stronę Remusa. Chyba wyszło trochę nie tak jak chciałam. Ale i jego pocałowałam. Może założę harem? Przynajmniej żaden nie będzie narzekać. Roześmiałam się w myślach. Wzięła butelkę i zakręciłam nią i akurat trafiło na Jamesa. Chciał wyzwanie więc kazałam mu sobie zrobić brodę z pasty. Przyjął to. Po chwili padło na Dorcas potem na Nathana. On zadał pytanie, Amy która zadała wyzwanie mi. Miałam trzymać się minutę za miotłę x metrów nad ziemią. Wzięłam swoją którą schowaną miałam w szafie.
 - Nie powinnaś. –powiedział Remus. Zmarszczyłam brwi.
 - Zachowujesz się jakbyś był moim ojcem! –wrzasnęłam na niego. Chłopak westchnął głucho chyba przewidział że tak to będzie. Ale ja przecież nie byłam głupia. Wzięłam miotłę Marlene i rzuciłam ją Potterowi. –Nie jestem aż taką idiotką by wisieć tam bez żadnej asekuracji. Wieżę że jeśli się puszczę to mnie złapiesz James.
 - Może ja to załatwię. –uśmiechnęła się ruda. –Jeśli jakimś sposobem byś ją nie złapał to wiedz że sama ciebie zamorduję.
 Rogacz zaśmiał się. Wyleciałam przez małe okienko podobnie jak chłopak. Zawisłam a Amy zaczęła liczyć czas. To wcale nie mogło być takie straszne do puki dłonie nie zaczynają się pocić. Prawie same się puszczały. Durna grawitacja. Słyszała jak odliczają. Jeden palec odpadł. Spróbowała się podciągnąć na darmo. Czas minął. Jaka ja była durna. Jedna ręka mi się ześlizgnęła. Trzymałam się drugą James. Od razu zareagował. Podleciał na tyle blisko bym mogła się bezpiecznie puścić i wylądować na drugiej miotle. Puściłam się a ten z mgnieniu oka wylądował w naszym pokoju.
 - To było zbyt niebezpieczne. –stwierdziła Vanessa z założonymi na piersiach rękoma. –Wiem że chciałaś pokazać że strach jest ci obcy ale to zdecydowanie była przesada. Może zakończmy to.
 - Czy ktoś coś słyszy? –wyszczerzył się Potter. –Bo ja nie. Nigdy nie słyszę głosu rozsądku. No ale teraz bez tego typu zadań. I bez przebiegania nago korytarzem. 

I koniec rozdziału. Ostatnie zdania poszły kiepsko ;-; Nul pomysłów. Początek ok. Środek chyba do przeżycia ale sama się shejcę za koniec. Zdecydowanie nie jest mi na rękę podawanie zdań które będą w następny rozdziale. Trzeba szukać sytuacji a to czasami irytujące. Oczekujcie one shotów :’) Tak liczba mnoga XD  I przy dobrych wiatrach świąteczny rozdział poświęcony huncką jednakże nic nie obiecuję. Komentować, hejcić co tam chcecie XD