sobota, 27 września 2014

Rozdział XIII

Gdzieś dopiero po godzinie wstałam z ziemi i spojrzałam na otaczającą mnie kuchnie. Przy naczyniach stała kobieta w kwiecie wieku, włosy miała zaplecione w luźny warkocz. Wymachiwała różdżką . Nie powiem że była gruba ale też za szczupłą osóbką niebyła. Odwróciła się kiedy zrobiłam krok przed siebie. Miała takie same oczy jak Nathan ale czarne włosy. Uniosła niepewnie kącik ust. Zostawiła naczynia i podeszła do mnie. Czułam się tak jakbym rozpadła się na miliony małych kawałeczków. Przed moimi oczami pojawiły się mroczki ledwo co szłam przed siebie. Kobieta wzięła mnie pod ramię i zaczęła prowadzić z kuchni do salonu. Dość stanowczo rozkazała mi usiąść miała chłodny głos. Podeszła do szafy z małymi półeczkami w środku. Wyciągnęła z niego flakonik czegoś co nie mogłam zidentyfikować. Wzięłam łyk i poczułam się lepiej chodź smutne myśli przygniatały mój umysł jakby były z ołowiu. Eliksir euforii zamiast mnie rozweselić sprawił że popadłam w histerię.  Kobieta prychnęła widząc moje zachowanie. Otarłam łzy. Kobieta nadal siedziała koło mnie i chyba nie miałka zamiaru odejść.
- Jeśli przestałaś się już mazać -warknęła -To chodź. Oprowadzę cię po domu... Chodź niech Nathan cię oprowadzi. W końcu gdyby nie on i ty nie miała bym teraz tyle roboty na głowie. Idź! Czeka na ciebie w oranżerii. Znajdziesz ją ,tylko idź głównym korytarzem i cały czas prosto.
- To jak powiedzieć że żeby znaleźć statuę wolności trzeba pojechać do Nowego Yorku i  kupić mapę-prychnęłam -Nie można jakoś dokładniej. Ale nie chcę się narażać więc pójdę.
Wstałam z kanapy i zaczęłam iść przed siebie. Na korytarzu świeciły się świecie jakże przyjemnym pomarańczowym blaskiem. Było po pierwszej a powieki same zaczęły mi opadać jednakże szłam ze wskazówkami. Ich korytarz mógł się równać z korytarzem z hogwartu. Pełno drzwi lecz ja miałam rozkaz by iść przed siebie więc też szłam. I kiedy dochodziłam już do końca korytarza usłyszałam moje imię wymawiane przez jakąś osobę .Pobiegłam w tamtą stronę i znalazłam się w oranżerii pełnej kwiatów. Szłam w labiryncie zieleniny aż dotarłam do ławki na której siedział Nathaniel. I chodź ciemność ukrywała go to widziałam rysy jego twarzy. Usiadłam koło niego i położyłam dłoń na jego ramieniu. Jedynym oświetleniem jakie było to blask księżyca przedzierający się przez szklane ściany.
- Coś ci zrobili? -spytałam i ziewnęłam. Chłopak pokazał mi mroczny znak na ręce. To była tylko i wyłącznie moja wina. Bolało mnie to ale wiedziałam że to prawda a prawda musi boleć. -Ja tak bardzo cię przepraszam. Gdybym cię w to nie wciągnęłam to nic by ci nie było.
- Gdybyś mnie w to nie wciągała byłabyś martwa -przejechał mi dłonią po policzku.- Wiesz co? Może cię oprowadzę po mojej rezydencji? Zaprowadzę cię do pokoju gościnnego i będziesz mogła się wyspać w końcu jest prawie druga a ty zapewne padasz już na pysk. Chodź za mną Ellie.
Wzięłam go pod rękę. Chłopak coś do mnie mówił lecz ja jakbym rozumiała tylko jedno słowo z całego zdania. Rezydencja ta okazała się dość duża i miała około 3 pięter licząc oczywiście parter lecz nie licząc strychu. Mój pokój znajdował się na 1 piętrze tuż obok Nathana. Chłopak przygryzł wargę kiedy odprowadził mnie pod drzwi pokoju.
- To pokój Nory -powiedział i spojrzał na mnie. -Jej ciuchy powinny być na ciebie dobre. Tak więc dobranoc Ellie. Niech cię tylko Nora nie obudzi bo czasami tutaj lata. Nie przeraź się. I jak by co wiesz gdzie mnie znaleźć. Jestem tuż obok. Okay?
- Okay. -powiedziałam i uśmiechnęłam się delikatnie. Podeszłam do niego i uścisnęłam go przyjaźnie lecz nie miałam zamiaru puścić. Rozkleiłam się i wtuliłam się w niego jeszcze bardziej. Dałam upust swoich wszelkich emocji. Byłam załamana w środku rozwalona na miliony drobnych kawałeczków które nie można już skleić.
- Ellie nie płacz. Proszę cię już nie płacz -szepnął mi koło ucha. Zaczął gładzić mnie po włosach przez co przypomniałam sobie matkę i rozkleiłam się jeszcze bardziej. - Ej chodź pokażę ci od środka może pokój Nory co ty na to? Tylko jeśli będziesz współpracować to będzie sukces. Okay? Eleanore?
- Nie Okay. -powiedziałam i zaszlochałam nadal obejmując go i płacząc w jego koszulę. -Nigdy już nie będzie okay. Rozumiesz NIGDY! Jestem sierotą! Z rodziny którą znam żyje jedynie moja ciotka która zbytnio za mną nie przepada i matka Lukasa.I na tym koniec. Nie mam ani matki ani ojca.
- Ale czy nie uważasz że to i tak dużo? -spytał i podniósł mój podbródek -Niektórzy nie mają nawet i tego Ellie. Są sami jak palec co jest zabawne bo palce też mają siebie... Z resztą nie ważne. Wiedz że masz mnie. Masz też swojego Remusa chodź mam też cichą nadzieje że już przestałaś się w nim podkochiwać.
- Jestem załamana ale nie na tyle żeby kopnąć cię w piszczel -próbowałam się zaśmiać chodź śmiech bardziej brzmiał jak kaszel. -To może ja się naprawdę położę. Jestem zmęczona i ty też zapewne jesteś zmęczony. Tak więc dobranoc.
Weszłam do pokoju i rozejrzałam się. Był dosyć duży. Ściany miały kolor ciemnej zieleni przeplatanej  gdzieniegdzie srebrnymi elementami. Na przeciwko łóżka które znajdowała się dość spora szafa i drzwiczki. Blask księżyca oświecał cały pokój jednakże ja i tak zapaliłam światło. Otworzyłam tajemnicze drzwi a w środku zobaczyłam łazienkę. Była wanna umywalka i toaleta. Ściany oraz podłoga były wyłożone brzoskwiniowymi płytkami. Mnie się podobał ten wystrój było dosyć przytulnie. Gdy wyszłam z łazienki na łóżku znalazłam kupkę ubrań których nie było oraz karteczkę. Podeszłam do niej i przeczytałam "Mam nadzieję że będą pasować." Nie było podpisane ale jak mnie mam była do pidżama Nory. Wzięłam górę i przyłożyłam do siebie. Było akurat na styk. Przebrałam się i położyłam pod kołdrą. Miałam nadzieje że Nora nie zamierzała mnie odwiedzić. Jakoś konwersacje z martwymi osobami nie były fajne no może poza sir Nicolasem i Martą oraz Grubym mnichem i Heleną... No dobra o dziwo lubiłam gadać z duchami ale raczej ta nie była zbyt miła. Zamknęłam oczy i w myślach zaczęłam liczyć owce aż zasnęłam...

-Nie!!! -krzyknęłam ale zielone światło przebiło pierś Nathana. Podbiegłam do niego koło jego ciała leżał mój ojciec a po jego prawej Remus. Nie było to miłe. Łzy ciekły mi strumieniami. Upadłam na kolana przed nimi i zaniosłam się histerycznym płaczem. Odwróciłam się a czarny pan podał mi dłoń. Wyciągnęłam różdżkę a końcówkę wbiłam w jego pierś.
- Nie wypowiesz tego zaklęcia -zaśmiał się -jesteś zbyt słaba żeby kogoś zabić a tym bardziej mnie. Oszczędź sobie i dołącz.
- Po moim trupie! -krzyknęłam i odeszłam od niego na pięcie. Poczułam jak zaklęcie Crucjatus łamie mnie w pół a z moich płuc wydobywa się przeraźliwy wrzask.

Obudziłam się zlana potem. Nadal była noc. Nie mogłam spać więc wstałam i zrobiłam chyba najgłupszą rzecz. W końcu byłam zmęczona i mózg nie funkcjonował tak jak powinien. Wyszłam na korytarz i podeszłam do pokoju obok. Lekko uchyliłam drzwi i stanęłam w nich a chłopak zerwał się i spojrzał w moją stronę. Opuściłam speszona wzrok.
- Nie mogę zasnąć -powiedziałam i podrapałam się niezręcznie po karku. -Wyobraź sobie że nie jestem sobą tylko twoją młodszą siostrą proszę... Bo inaczej nie uda mi się na pewno zasnąć.
- Miejsca jest dużo a koszmary odgonię ci pięściami -zaśmiał się i posunął. -Po za tym już od razu masz brudne myśli nie jestem taki. Ile tysiące razy mam cię za tamto przepraszać. Mamrotałem... Nie obawiaj się mnie nie tknę cię jeżeli ty tego nie będziesz chciała i koniec.
Skinęłam głową. Chłopak odwrócił się twarzą do okna i zamknął oczy. Położyłam się koło niego i próbowałam zasnąć. Było to toś trudne bo mój umysł dobrze wiedział kim on jest. W końcu położyłam głowę na jego klatce piersiowej która równomiernie podnosiła się i opadała. I chodź dmuchał mi we włosy to już nie przeszkadzało bo już jego bliskość ukołysała mnie do snu.

Spojrzałam na nią spod przymrużonych oczów. Kobieta uśmiechnęła się tylko i chwyciła mnie za nadgarstek. Przed nami stała kobieta ze starszą dziewczynką i małym chłopcem o brązowych włosach i tak ślicznych oczach że się w nie zapatrzyłam. Mama rozkazała mnie się przywitać. Dziewczynka niechętnie podała mi dłoń za to chłopiec w ręcz przeciwnie. Uśmiechnął się uroczo. Odruchowo się cofnęłam i schowałam za mamą. Kobiety zaśmiały się. Wyjrzałam delikatnie zza ciała mojej kochanej mamusi. Ujrzałam twarz chłopaka  i odskoczyłam lądując na ziemi. Powstrzymywałam się przed łzami. Moja bródka zamieniła się w podkówkę. Ten chłopczyk mnie wystraszył. On nie był fajny. Nie lubiłam go. Mama zaczęła rozmawiać lecz ja nauczona nie podsłuchiwałam rozmowy dorosłych.
- Jak masz na imię? -spytał chłopczyk takim delikatnym słowikowym głosikiem.
- Ellie -powiedziałam nieśmiało i próbowłam podnieść się z ziemi co nie wychodziło mi za dobrze. Chłopiec pomógł mi wstać. Uśmiechnęłam się do niego. -A ty jak masz na imię?
- Nathan -zaśmiał się i pocałował mnie w policzek. Jego siostra od razu podskoczyła do niego.
- Mamo, Nathan pocałował dziewczynkę! -ciemno blond włosy opadały delikatnymi falami na łopatki. -Mówiłam ci żeby nie dawać buzi dziewczynkom! Mama ci mówiła! Powinieneś teraz ją przeprosić!
- Nie musi -poczerwieniałam cała na drobnej twarzyczce. -Nic się nie stało.

Obudziłam się tak po prostu. Czyli jednak znałam go już wcześniej... I dopiero teraz to sobie przypominam. Ech... Nie da się nic poradzić.Usiałam na łóżku chłopaka nie było a ja byłam pewna że nic wieczorem nie było bo wszystko pamiętam. Ruszyłam do pokoju obok. Nie zdziwiłam się jak znalazłam na łóżku cichy na przebranie. Była to (niech diabli wezmą) delikatnie różowa prosta sukienka i pantofle jak bym się wybierała nie wiem... Na bal! Szczęście było że jednak nie miały ani podwyższenia ani obcasów bo bym mordowała. Wzięłam ubrania do łazienki. Na umywalce leżały nożyczki tak jakby na mnie czekały. Spojrzałam na moje włosy. Moje rozdwojone i zniszczone końcówki wyglądały okropnie zresztą już i tak miałam za długie włosy. Drżącą dłonią zaczęłam ścinać włosy aż do ramion. Usłyszałam chichot. Odwróciłam cię a rękami oparłam się o umywalkę za mną. Nad wanną unosiła się dziewczyna śmiała się.
- Nie zwracaj na mnie uwagę w końcu jestem duchem -prychnęła widząc że się na nią gapię. -Patrząc jak ścinasz włosy dała bym wszystko by ci je ściąć niestety nie wezmę nożyczek do rąk. Na twoim miejscu poprosiła kogoś o pomoc bo inaczej to lepiej obetnij sobie je do policzków żeby jakoś wyglądały we twoje schody chodź jeśli chcesz mieć dłuższe to do szyi. Zresztą zaraz ci pomoc przyprowadzę tylko wiesz lepiej żebyś się w moją kieckę już wcisnęła. Zresztą chyba jestem od ciebie szczuplejsza... Czyż nie piękna? Sama wybierałam. Zrobiłam ci niespodziankę i te pantofelki! Idealne na dzisiejszy dzień. Co tam że nosili to jakieś 20 lat temu... Zawsze lubiłam nosić staromodne proste ciuchy niż jakieś kiczowate.
Zauważyłam, pomyślałam a ta zniknęła. Szybko przebrałam się w ciuchy które naszykował mi duch... Wróć! Skoro mógł przenieś mi ciuchy na łóżko to już włosy mi poobcinać nie może? Westchnęłam. W małej szafeczce koło ubikacji znalazłam zmiotkę i szufelkę akurat żeby zmieć moje ścięte włosy. Spojrzałam w lusterko no i dziewczyna miała racje. Moje włosy to istne schody z przodu krótsze z tyły oryginalnej długości. Coś mi się wydaje że fryzjerem nie będę. Do  łazienki weszła nawet bez pukania matka Nathana. Chłodny wyraz twarzy złagodniał widząc mnie w sukience Nory. Spojrzała na nożyczki w moich rękach. Nawet się zaśmiała. To chyba normalne że skoro nigdy sama nie obcinałam włosów to nie zrobię tego dobrze. Kobieta wzięła od mnie nożyczki i zaczęła ciąć moje włosy. Wpierw końcówki lecz potem jakby się zawzięła za upiększanie moich włosów. Zaczęła je czesać i upinać w schludny kok chodź dosyć mały pamiętając że ścięła mi je do ramion. Odwróciła mnie w swoją stronę i nagle pojawił się grymas na jej twarzy. Rozkazała mi zaczekać bo jakbym miała gdzie iść...Po chwili jednak wróciła z kosmetyczką pełną kosmetyków. Wyciągnęła tusz to rzęs, kredkę do oczu, szminkę róż i dużo więcej różnych kosmetyków których nawet nazw nie pamiętam. Musiałam patrzyć jak matka Nathana zamienia mnie w kogoś kim nie jestem. Po skończonych torturach spojrzałam na kobietę.
- Wyglądasz zupełnie jak twoja matka -uśmiechnęła się unosząc delikatnie kąciki ust chodź jej oczy zaszkliły a po chwili pociekła nie jedna łza po jej policzku.
- Pani wie że ona... -spojrzałam w sufit i zaczęłam bardzo szybko trzepotać rzęsami odpychając napływające łzy- Nie żyje...
- Tak. -głos jej się łamał na tak krótkim słowie. -Ja sama byłam na jej pogrzebie. Dlatego kazałam Nathanowi ci dokuczać -zaniosła się szlochem. -To okrutne że świat zabrał ci wszystko Ellie. Przepraszam za pierwsze nasze spotkanie. Byłam zdenerwowana. Teraz dopiero do mnie dociera co zrobiłaś... Tak mi przykro Ellie naprawdę mi przykro. Jadnak że muszę wiedzieć jedno. Czy ty naprawdę kochasz Nathana?To ważne. Możesz się zastanowić ale powiedz prawdę. Nic ci nie zrobię chcę tylko abyście oboje byli szczęśliwi tak po prostu Ellie szczęśliwi.
- Ja... -urwałam nagle bo nie wiedziałam co powiedzieć. Czy go kochałam? Niby pytanie proste ale jednakże nie takie łatwe. Nie wiedziałam co odpowiedzieć więc milczałam. Milczałam jak grup. Przed oczami stanął mi uśmiech Remusa a koło niego uśmiech Nathana. Świat najwyraźniej chciał abym była z Nathanem ale czy ja tego chciałam? Kochałam go ale nie tak samo jak Remusa. Westchnęłam. -Nie wiem.
Kobiet odeszła od mnie i wyszła z łazienki. Wyszłam za nią na korytarz gdzie zobaczyłam Nathana ubranego prawie tak elegancko jak na balu. Podbiegłam do niego i objęłam go powstrzymując łzy które nacierały niczym czołgi na osłabione miasto. Cofnęłam się by spojrzeć mu w twarz. Chłopak pochylił się nad mną.
- Ślicznie wyglądasz -szepnął i przejechał dłonią po moim policzku. Spojrzałam w jego oczy w których widziałam sam spokój. Wolną dłonią chwycił mi moją i zaczął prowadzić do jadalni w której z radia rozbrzmiewała muzyka. -Zatańczył bym z tobą lecz boję się spoliczkowania Ellie.
Prychnęłam z rozbawieniem. Położyłam dłonie na jego ramionach a on objął mnie w pasie. Zaczęliśmy bujać się tak jak to się to robiło przy wolnych kawałkach. Nie patrzyłam na to co nas otacza tylko na  niego, na jego oczy, policzki, nos i usta. Lecz kiedy się skończył kawałek rozejrzałam się. Ojciec Nathana palił koło otwartego okna. Jego wzrok był godny Zeusa bo ciągle strzelał w nas gromami. Za to matka siedziała już przy stole czekając na nas a jej wzrok był taki sam jak u każdej matki troskliwy.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Tym czasem w Hogwarcie już przy śniadaniu Remus zauważył że brakuje Ellie. Myślał że zaspała lecz jakiś instynkt mówił mu że to nie to. Obawiał się wszystkiego i śnił najgorsze scenariusze. Spojrzał wyczekująco na dyrektora który po wyrazie twarzy nie miał dobrych wiadomości.
- Dzisiaj w nocy centaury zauważyły w zakazanym lesie śmierciożerców -powiedział- oraz też odnalazły martwe ciało Felix'a Fray. Ojca Eleanore Fray. Dziewczyna zaginęła tego samego dnia to pan Nathaniel O'Collmelan. Obawiamy się że sami wiecie kto mógł ich porwać. Jednakże uważam że nie przyszedł tu po żądnego z was. Chodź od dziś można zapisywać się do Zakonu Feniksa każdy kto ukończył 15 lat może wstąpić. Będziemy uczyć się obrony na zaawansowanym poziomie. Ja prowadzę Zakon a reszty dowiedzą się osoby które do niego wstąpią. Chcę też zaalarmować do przyjaciół panny Fray i pana O'Collmelana że poszukiwanie ich na własną rękę jest zabronione. I to wszystko.
Remus spojrzał z furią na nauczyciela. Nie mógł nic zrobić żeby pomóc jego ukochanej. W dodatku jak usłyszał że zaginęła wraz z O'Collmelanem to mało nie wyszedł z siebie. Poczuł dłoń Łapy na swym ramieniu.
- Stary myślisz że nie będziemy jej szukać nawet jeśli nam zabronią? -zaśmiał się. -Pomożemy ci chłopie.
- Chciałbym jednak coś jeszcze dodać -Dumbledore jakby ich słyszał. -Że najbliższe osoby obydwóch zaginionych powinni ze mną porozmawiać. -po czym dodał tak cicho że tylko Remus mógł usłyszeć -Nie zostawię uczniów na pastwę losu. A ty Remusie nie rób nic głupiego.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
No i koniec! Co o tym sądzicie? Ellie ma się związać z Nathanem a Remus będzie poszukiwał Ellie bo jednak miłość jest za silna i będę tak pisała zanim znów się nie odnajdą. Dłuższy fragment Ellie krótszy Remka i to tyle :) Mam nadzieje że się podoba no i komentujcie <3

poniedziałek, 8 września 2014

Rozdział XII

List opadł na stół tuż obok mojego talerza. Nie było podpisane od kogo ale wiedziałam że do mnie. Moja sowa wyleciała i to był koniec sowiej poczty. Otworzyłam kopertę która miała i tak dziwnie ciemne plamy a w środku list nie był lepszy. Wepchany musiał byś do niej na siłę, pogięte boki i rogi a cała kartka poplamiona była gdzieniegdzie ciemną czerwoną skrzepniętą substancją o dość odrzucającym zapachu. Można było od razu wywnioskować co to było lecz nie kogo to było. Treść była jakże oczywista a także jakże dziwna. Każda litera napisana została tak jakby pisana podczas jazdy autobusem lub w stresie.
Kochana Ellie. Nic nikomu nie mów o tym co tu czytasz. Najlepiej to potem spal kochana. O północy musisz się jakoś przedostać do zakazanego lasu. Musisz być jedną z nas. Tego oczekuje czarny pan. Wiem że matka by mnie zabiła. Ale ja muszę. Nic mi jest. Błagam cię przyjdź tylko, inaczej twój staruszek powita po raz pierwszy i ostatni zielone światło Avady. Kocham cię, Felix Fray. P.S. Pamiętaj. Nie kontaktuj się słońce to ty też na tym skorzystasz.
"Nic mi nie jest" to jak powiedzieć "Nie martw się ale właśnie mogę zginąć. Musisz tylko stać się śmierciorzerczynią i służyć czarnemu panu." Odruchowo spojrzałam na stół ślizgonów. To by było u nich normalne ale nie dla mnie. W końcu byłam Gryffonem odwiecznie w sprzeczce ze ślizgonami którzy właśnie w dużej mierze stawali się wysłannikami czarnego pana. Wydawało mi się jednak właśnie że dom gryfa był przeciwnikiem tej osoby a ja musiałam być jej sprzymierzeńcem. Miałam z nikim nie rozmawiać co było raczej nierealne bo chciałam o tym powiedzieć jednej osobie która na pewno mnie zrozumie. Bo w końcu sam był postawiony w takiej samej sytuacji. Wstałam od stołu. Jakoś przestałam być głodna chodź ledwo ruszyłam kanapkę z sałatą. Szłam prosto przed siebie. Wzrok Nathana odprowadzał mnie do drzwi. Widząc że wciąż patrzy poprosiłam go ruchem dłoni. Wyszłam z wielkiej sali i usiadłam na ławce tuż obok. Chłopak wyszedł chwilę po mnie. Włosy miał rozczochrane a oczy jeszcze zaspane jednakże nie zachowywał się tak jak wyglądał. Był świadomy tego że nie śpi.
- Co się stało ?-pochylił się w końcu byłam od niego niższa a po za tym siedziałam na ławce.
- Nie mogę...Tu powiedzieć -powiedziałam przygryzając dolną wargę. -To nie jest rozmowa na tu lecz na pewno na tą chwilę. Mam tylko plus minus 14 godzin.
Wstałam i chwyciłam go za nadgarstek po czym zaczęłam go ciągnąć. Chłopak szedł normalnie lecz ja chciałam biec. Tak po prostu. W końcu wdrapaliśmy się na bodajże na 7 piętro. Stanęłam przed wielką pustą marmurową ścianą. Zamknęłam oczy i pomyślałam o salonie z kominkiem. Po sekundzie ukazały nam się drzwi a w środku salon z skurzano-brązową kanapą dwoma fotelami oraz kominkiem gdzie jarzył cię przyjemny ogień. Pokój zawierał dwa dość duże okna a za nami były regały z książkami. Chłopak założył ręce na piersiach wyczekując tego co właśnie chciałam mu powiedzieć. Zamiast tego po prostu podałam mu kopertę by mógł przeczytać. Jego wzrok błądził wśród wyrazów wy bazgrolonych w liście. Twarz mu pobladła a jeszcze przed chwilą uniesione kąciki ust opadły. Nie słyszałam prawie jak oddycha, a może właśnie wstrzymał oddech... Gdy skończył zgniótł papier i wrzucił go w kominek.
- Nie możesz być jedną z nich -powiedział chodź tak naprawdę prawie na mnie nie patrzył. To było smutne. Wzrok jakby był nieobecny. -Już cała moja rodzina jest taka... Pójdę z tobą. W końcu zapewne tam będzie mój ojciec. Zrobię wszystko byś ty nie była jedną z nich. Wszystko co w mojej mocy.
- Dlaczego? -spytałam chodź mogło to być oczywiste pytanie.
- Bo zależy mi do cholery na tobie bardziej niż na innej osobie... -zaśmiałam się i spojrzał na mnie. -I nie będziesz na mojej warcie  tym kim są moi rodzice... A dokładnie ojciec. I żeby nie było że posuwam się za daleko to powiedzmy że to będzie przyjacielska przysługa.
- W końcu zmądrzałeś -zaśmiałam się. I uściskałam go przyjacielsko. - Zachowujesz się jak prawdziwy przyjaciel. Jednakże gdybyś się nie przyznał że ciebie też chcieli zaciągnąć do służby sam wiesz kogo to nie powiedziała bym ci. Uważałam że byś mi pomógł. Zrozumiał to że jestem nie w tym domu i nie mogę być tym czym oni są chodź muszę skoro mój ojciec może stracić życie. Naprawdę boje się o niego.
- Rozumiem twój niepokój jednakże jak mówiłem. Nie dam cię skrzywdzić moja księżycowa księżniczko -powiedział i uśmiechnął się. -No ale za chwilę mamy lekcje i jeśli na nią nie trafimy to dostaniemy szlaban a nasze domy stracą po parę punktów. Wiesz że nie jest u was najlepiej. Huncwoci znów się rozkręcają.
Niechętnie przytaknęłam. Chwyciłam go pod ramię. Miał racje bo przez ich świetną zabawę prawie wychodzimy na czysto ale dosłownie bo niedługo nie będziemy mieli punktów a może też będziemy mieli na minusie jeśli się da. Ostatnio rozwalili salę do transmutacji i powiem że takiego wrzasku profesorki nie słyszał jeszcze nikt. Pamiętając o naszym planie lekcji. Teraz powinniśmy mieć 2 lekcje Obrony Przed Czarną Magią. I jak mówił nam dyrektor "Mamy być mili bo w końcu to nowa nauczycielka". Powiem że chyba ją diabeł z piekła wysłał. Jej lekcje to mordęga którą wytrzymują tylko ci o stalowych nerwach na przykład James który nie robi sobie nic z tego że jest nowa i nie raz próbował ją wypróbować. Jest zwolenniczką puchonów i dlatego właśnie daję jej jeden rok nie więcej. O dziwno na tej lekcji Syriusz jest cicho. Jak się później dowiedziałam to była jego rodzina lecz nie pamiętam kim dla niego była. Miała na imię Arrow co na początku wzbudzało śmiech a potem strach. Jednakże powracając. Przed klasą puściliśmy się. Weszłam pierwsza i usiadłam na swoim miejscu koło Amy bo jak wiemy w końcu się pogodziłyśmy jednakże na tej lekcji nie było krukonów a lekcję dzieliliśmy z ślizgonami. Całe dwie godziny. Co zabawne, wpakowali nam te dwie godziny dopiero dziś więc nie wiedziałam z kim usiąść. Jednak i to nie sprawiało problemu bo ławki zniknęły a przed nami pojawiło się pudło na ciuchy bądź na zabawki, zależnie od osoby. Kobieta wyszła z klasy i zmierzyła wszystkich wzrokiem. Zadzwonił dzwonek i wtedy od razu zaczęła wpisywać spóźnienia. Nie miała litości. W końcu była Black a jak wiemy sam Syriusz uciekł od swojej rodziny.
- Ktoś wie co tu mam? -spytała kobieta bez dzień doby. Bez usprawiedliwień.
- Bogina -powiedział Nathan który podbiegł do nauczycielki -O zamienia się w to co się boimy. Dlatego nie mogę stanąć nim twarzą twarzy. Naprawdę.
- I ja -powiedziałam. Mogło wyjść że jestem wilkołakiem. Remus też powiedział że nie może a kobieta zagotowała się. Uszy jej poczerwieniały a po chwili cała ona.
- Nie ma nie mogę -syknęła przez zęby. -To jest lekcja i mamy określony temat bo na następny już co innego co powinno się wam bardziej przydać. Pamiętacie zaklęcie? Riddikulus. Powtórzcie RIDDIKULS! I jako że pan pierwszy się usprawiedliwiał proszę podejść. To pan pierwszy zmierzy się z własnym lękiem.
- Tyle że do jasnej cholery moim lękiem nie jest ćma czy wąż! Ja się boję określonej osoby! I może nie chcę zdradzić jak ma na imię! -wrzasnął -Chyba w tej szkole jest jakaś no nie wiem.... Prywatność! A jeśli to pani nie wystarcza to powiem że boję się własnego ojca ,a dlaczego? Tego już pani nie powiem! Przepraszam ale wrócę na następną lekcje.
- Prze pani -uniosłam niepewnie dłoń a cały zestaw piorunów z jej oczów trafił we mnie. -Ja... Ja mogę pójść na pierwszy ogień w końcu... To nie może być tak złe... -i wtedy pomyślałam, czego mogłam się bać? Jako wilkołak za pewne pełni a co jeśli ja się jej nie boję? Co jeśli boję się zakapturzonej postaci z kosą przy boku. Żniwiarza dusz ludzkim? Nie wiedziałam. Jednym ruchem bezkształtna cienista rzecz wypełzła z kufra. Z niej wyszła czarna postać a złotej masce ubrana w czarne szaty. Na nadgarstku miał znacz wysłanników czarnego pana. Czyli to ich się bałam? Strach sparaliżował mnie ale na szybkiego wyobraziłam sobie chihuahua'e w tutu. Wyciągnęłam różdżkę a zaklęcie przemieniło owego bogina w małego pieska w różowym tutu. Wiele ludzi się roześmiało lecz jedna osóbka pisnęła jak mała dziewczynka. Kolejną osobą był mój kuzyn który powiedział że może iść. Jego bogin był puchatym dość sporawym szczeniaczkiem. Wszyscy zaczęli się śmiać i tylko biedny Lukas o mały włos nie zwiał z klasy kiedy nagle szczeniaczek się rozdwoił a potem roztroił. Pobladł na twarzy rzucił zaklęcie a szczeniaczki stały się stepującymi butami. Potem było jeszcze wiele osób i ich strachy to były zazwyczaj pająki ,węże ,kościotrupy, zombie, marsjanie ale najciekawiej było pod koniec kiedy podszedł James a bogin zamienił się w jego matkę  stojącą z nożyczkami chodź mogła to być po prostu fryzjerka. Poem był Syriusz lecz u niego bogin okazał się być tabunem dziewcząt w tym niektóre wcale nagle się nie okazały być boginem. Remus miał mormalnego dla naszej rasy bogina bo piękną pełnie a Glizdogona boin zamkną w szklanym pudle i jak się okazało młot zapomniał różdżki  z pokoju i musiał siedzieć w szponach bogina. Przy okazji zemdlał. No i tak zakończyła się pierwsza lekcja. Drugą były patronusy czyli zerowe nawiązanie do poprzedniej lekcji. Wpierw oczywiście było czym są owe patronusy i jak je przywołać. Oczywiście miła nauczycielka SPYTAŁA czy ktoś umie... Więc niektórzy chodź wiedzieli i chcieli przejść do części praktycznej zostali że tak to ujmę odprawieni z kwitkiem. I w końcu bo gadaniu przeszedł ten czas by pokazać jak bardzo się uważało. Mieliśmy przywołać najszczęśliwsze wspomnienie i wypowiedzieć "Expecto patronum". Niby zadanie łatwe a jednak nie każdemu się udawało. Zazwyczaj z różdżki wystrzeliwała mała srebrna nitka. Ja miałam swojego asa w rękawie. Wspomnienia z mamą kiedy byłam jeszcze brzdącem. To jak huśtała mnie na huśtawce, bawiła się ze mną w kucharkę chodź tak naprawdę robiła tylko obiad. Mruknęłam pod nosem zaklęcie a z różdżki wystrzeliła piękna klacz która przegalopowała całą klasę. I chodź to może było dziwne ale właśnie nadałabym jej imię Ofelia. Tak jak moja matka gdyż to ona będzie mnie teraz chronić przed dementorami którzy mogli by wyssać ze mnie wspomnienia z nią związane...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Dochodziła pół noc. Ubrana byłam w jeansy i skórzana kurtkę a włosy upięte były w dość niechlujny kok. Koło mnie szedł Nathaniel ubrany podarte jeansy i po prostu kurtkę w moro. Wyciągnął ku mnie rękę jednak ja nie miałam zamiaru ją chwytać. Przeszliśmy o dziwno niezauważeni do zakazanego lasu. Głucha cisza to jedne co usłyszałam. Przeszliśmy dale i wtedy usłyszeliśmy śmiech. Podbiegliśmy tam i naszym oczom ukazali się wysłannicy i sam czarny pan. Mężczyzna w sile wieku o czarnych włosach. Uśmiechnął się do nas chytrze i zaprosił gestem dłoni do ich grona. Mój ojciec stał niewzruszony nie był nawet zraniony. Stanęliśmy w środku kręgu na przeciwko Voldemorta. Mimowolnie uścisnęłam dłoń Nathana. Serce zaczęło bić mi jak oszalałe. Większość ludzi było w jego wieku lecz byli też młodsi. Roześmiał się ,a jego śmiech przeszył każdy zakątek tego lasu.
- Patrzcie, patrzcie Eleanore Fray -powiedział i sięgnął po różdżkę. Moje wyostrzone zmysły rozkazały mi się cofnąć. - Nic ci nie będzie na razie. A koło ciebie jak widzę Nathaniel O'Collmelan.
- Panie. -odezwał się mężczyzna o brązowych włosach przyprószonych siwizną- To jest mój syn. To wielki zaszczyt że przyszedł bo na pewno będzie chciał być jednym z nas. Cóż nie Nathan?
- Nie przyszedłem dlatego -syknął a ja uścisnęłam jego dłoń jeszcze mocniej niż zamierzałam. -Przyszedłem błagać o to żeby Ellie nie była jedną z was. Jest za delikatna. Proszę mogę ja być śmierciorzercą nawet z przymusu tylko niech nim nie będzie ona.
- Czujesz coś do niej -Voldemort wyszczerzył się -Miłość... Szczenięca miłość. Jednakże może damy jej szanse rozkwitnąć. Co wy na to? Jak widzę wiele z was ma żony a one siedzą cicho w swoich domach, jednakże wy jesteście moimi wysłannikami. Więc co wy na to?
Mój ojciec spojrzał na ojca Nathana. Cofnęłam się jeszcze dalej i jeszcze aż nagle na kogoś wpadłam. Depnęłam na kogoś palce a wrzask tej osoby mogli usłyszeć nawet w Hogwarcie. Odwróciłam się szybko i zobaczyłam kobietę o burzy loków opadających na prawą część twarzy. Oczy miały żądzę mordu. Wyciągnęła różdżkę a końcówkę prawie wbiła mi w gardło. Odskoczyłam niczym spłoszona sarna. Znów byłam koło Nathaniela. Miałam szeroko otwarte oczy które mierzyły każdego od stóp do głów. Bałam się a moje serce biło tak szybko że mogło się zmierzyć z małym serduszkiem koliberka. W końcu przymknęłam oczy i opuściłam głowę by wyglądało to tak że wbiłam wzrok w buty. Czyli jeśli mnie słuch nie mylił oni chcieli bym ja i Nathan byli powiązani węzłem małżeńskim już z góry zaplanowanym. Poczułam się trochę jak w średniowieczu kiedy to księżniczka z góry miała zaplanowane którego księcia weźmie za męża. To jak dla mnie było chore. Wzdrygnęłam się i zacisnęłam dłonie w pięści. Jeszcze chwila a obudzą w mnie wilka. Jeszcze moment a bez skrupułów rozerwę wszystkich na strzępy bądź też zielone światło przeszyje mi serce.
- Nie denerwuj się -szepnął mi Nathan. -Wszystko będzie dobrze. Nie będziesz ze mną jeśli nie chcesz jednakże nie rób nic głupiego byś potem tego nie żałowała.
- Czy ty coś sugerujesz -syknęłam dość cicho i podniosłam wzrok na wszystkich obecnych śmierciorzerców. Przy jednym zabrakło mi tchu. Stał tam ten który zniszczył mi życie. Ten sam wilkołak którego poznałam kiedy miałam parę lat. Podeszłam do niego i odruchowo sięgnęłam po różdżkę. -To ty zniszczyłeś mnie.
- Nie słońce -wyszczerzył się -Sprawiłem że stałaś się lepsza od innych. Stałaś się wyjątkowa. Mogłaś biec ile tylko starczało ci sił kiedy nadchodziła pełnia. Mogłaś się poczuć niezależna.
Wbijałam sobie paznokcie w spód dłoni ale nic nie odpowiedziałam. Spojrzałam na czarnego pana który najwyraźniej był już znużony całą tą paplaniną. Podszedł do mojego ojca i strzelił w niego zaklęciem Crucio. Zaczął miotać się lecz z jego ust wydobywały się słowa "Panie nigdy cię nie zawiodłem".
- Wyjdę za niego -palnęłam chodź tak naprawdę nikt nie powiedział że mam wyjść za Nathana. Wszyscy to tylko sugerowali. -Mogę być nawet i śmierciożerczynią tylko zostaw go w spokoju. Proszę... Błagam...
- Zostawię go... Avada Kedavra -jednym zaklęcie zabił to na czym mi zależało -W spokoju. Powiedział bym już niebiańskim ale nie wiem czy tam go wyślą. A teraz może niech nasz nowy członek podejdzie do mnie a ty Eleanore podejdź do jego ojca powinien cię stąd zabrać.
- Co?! Nie! -podbiegłam do ciała ojca podniosłam jego głowę po czym położyłam na swoich kolanach. To nie może być prawda. Przecież przed chwilą żył i nadal wygląda jak by żył tyle że jego klatka piersiowa nie unosi się a z jego ust nie wydobywa się zapach nieumytych zębów i kremowego piwa. Poczułam jak ktoś łapie mnie za rękę i odciąga od ciała. Po chwili tylko gwizdnęło mi w uszach i wylądowałam w czyjejś kuchni.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Mam nadzieje że teraz ciekawiej. Mam wenę! Co sądzicie o tej taktyce? Jak zauważycie w tym rozdziale nie ma żadnego pocałunku chodź oczywiście musiałam dołować. Mam nadzieje że się podoba i błędy nie odstraszają :3