poniedziałek, 8 września 2014

Rozdział XII

List opadł na stół tuż obok mojego talerza. Nie było podpisane od kogo ale wiedziałam że do mnie. Moja sowa wyleciała i to był koniec sowiej poczty. Otworzyłam kopertę która miała i tak dziwnie ciemne plamy a w środku list nie był lepszy. Wepchany musiał byś do niej na siłę, pogięte boki i rogi a cała kartka poplamiona była gdzieniegdzie ciemną czerwoną skrzepniętą substancją o dość odrzucającym zapachu. Można było od razu wywnioskować co to było lecz nie kogo to było. Treść była jakże oczywista a także jakże dziwna. Każda litera napisana została tak jakby pisana podczas jazdy autobusem lub w stresie.
Kochana Ellie. Nic nikomu nie mów o tym co tu czytasz. Najlepiej to potem spal kochana. O północy musisz się jakoś przedostać do zakazanego lasu. Musisz być jedną z nas. Tego oczekuje czarny pan. Wiem że matka by mnie zabiła. Ale ja muszę. Nic mi jest. Błagam cię przyjdź tylko, inaczej twój staruszek powita po raz pierwszy i ostatni zielone światło Avady. Kocham cię, Felix Fray. P.S. Pamiętaj. Nie kontaktuj się słońce to ty też na tym skorzystasz.
"Nic mi nie jest" to jak powiedzieć "Nie martw się ale właśnie mogę zginąć. Musisz tylko stać się śmierciorzerczynią i służyć czarnemu panu." Odruchowo spojrzałam na stół ślizgonów. To by było u nich normalne ale nie dla mnie. W końcu byłam Gryffonem odwiecznie w sprzeczce ze ślizgonami którzy właśnie w dużej mierze stawali się wysłannikami czarnego pana. Wydawało mi się jednak właśnie że dom gryfa był przeciwnikiem tej osoby a ja musiałam być jej sprzymierzeńcem. Miałam z nikim nie rozmawiać co było raczej nierealne bo chciałam o tym powiedzieć jednej osobie która na pewno mnie zrozumie. Bo w końcu sam był postawiony w takiej samej sytuacji. Wstałam od stołu. Jakoś przestałam być głodna chodź ledwo ruszyłam kanapkę z sałatą. Szłam prosto przed siebie. Wzrok Nathana odprowadzał mnie do drzwi. Widząc że wciąż patrzy poprosiłam go ruchem dłoni. Wyszłam z wielkiej sali i usiadłam na ławce tuż obok. Chłopak wyszedł chwilę po mnie. Włosy miał rozczochrane a oczy jeszcze zaspane jednakże nie zachowywał się tak jak wyglądał. Był świadomy tego że nie śpi.
- Co się stało ?-pochylił się w końcu byłam od niego niższa a po za tym siedziałam na ławce.
- Nie mogę...Tu powiedzieć -powiedziałam przygryzając dolną wargę. -To nie jest rozmowa na tu lecz na pewno na tą chwilę. Mam tylko plus minus 14 godzin.
Wstałam i chwyciłam go za nadgarstek po czym zaczęłam go ciągnąć. Chłopak szedł normalnie lecz ja chciałam biec. Tak po prostu. W końcu wdrapaliśmy się na bodajże na 7 piętro. Stanęłam przed wielką pustą marmurową ścianą. Zamknęłam oczy i pomyślałam o salonie z kominkiem. Po sekundzie ukazały nam się drzwi a w środku salon z skurzano-brązową kanapą dwoma fotelami oraz kominkiem gdzie jarzył cię przyjemny ogień. Pokój zawierał dwa dość duże okna a za nami były regały z książkami. Chłopak założył ręce na piersiach wyczekując tego co właśnie chciałam mu powiedzieć. Zamiast tego po prostu podałam mu kopertę by mógł przeczytać. Jego wzrok błądził wśród wyrazów wy bazgrolonych w liście. Twarz mu pobladła a jeszcze przed chwilą uniesione kąciki ust opadły. Nie słyszałam prawie jak oddycha, a może właśnie wstrzymał oddech... Gdy skończył zgniótł papier i wrzucił go w kominek.
- Nie możesz być jedną z nich -powiedział chodź tak naprawdę prawie na mnie nie patrzył. To było smutne. Wzrok jakby był nieobecny. -Już cała moja rodzina jest taka... Pójdę z tobą. W końcu zapewne tam będzie mój ojciec. Zrobię wszystko byś ty nie była jedną z nich. Wszystko co w mojej mocy.
- Dlaczego? -spytałam chodź mogło to być oczywiste pytanie.
- Bo zależy mi do cholery na tobie bardziej niż na innej osobie... -zaśmiałam się i spojrzał na mnie. -I nie będziesz na mojej warcie  tym kim są moi rodzice... A dokładnie ojciec. I żeby nie było że posuwam się za daleko to powiedzmy że to będzie przyjacielska przysługa.
- W końcu zmądrzałeś -zaśmiałam się. I uściskałam go przyjacielsko. - Zachowujesz się jak prawdziwy przyjaciel. Jednakże gdybyś się nie przyznał że ciebie też chcieli zaciągnąć do służby sam wiesz kogo to nie powiedziała bym ci. Uważałam że byś mi pomógł. Zrozumiał to że jestem nie w tym domu i nie mogę być tym czym oni są chodź muszę skoro mój ojciec może stracić życie. Naprawdę boje się o niego.
- Rozumiem twój niepokój jednakże jak mówiłem. Nie dam cię skrzywdzić moja księżycowa księżniczko -powiedział i uśmiechnął się. -No ale za chwilę mamy lekcje i jeśli na nią nie trafimy to dostaniemy szlaban a nasze domy stracą po parę punktów. Wiesz że nie jest u was najlepiej. Huncwoci znów się rozkręcają.
Niechętnie przytaknęłam. Chwyciłam go pod ramię. Miał racje bo przez ich świetną zabawę prawie wychodzimy na czysto ale dosłownie bo niedługo nie będziemy mieli punktów a może też będziemy mieli na minusie jeśli się da. Ostatnio rozwalili salę do transmutacji i powiem że takiego wrzasku profesorki nie słyszał jeszcze nikt. Pamiętając o naszym planie lekcji. Teraz powinniśmy mieć 2 lekcje Obrony Przed Czarną Magią. I jak mówił nam dyrektor "Mamy być mili bo w końcu to nowa nauczycielka". Powiem że chyba ją diabeł z piekła wysłał. Jej lekcje to mordęga którą wytrzymują tylko ci o stalowych nerwach na przykład James który nie robi sobie nic z tego że jest nowa i nie raz próbował ją wypróbować. Jest zwolenniczką puchonów i dlatego właśnie daję jej jeden rok nie więcej. O dziwno na tej lekcji Syriusz jest cicho. Jak się później dowiedziałam to była jego rodzina lecz nie pamiętam kim dla niego była. Miała na imię Arrow co na początku wzbudzało śmiech a potem strach. Jednakże powracając. Przed klasą puściliśmy się. Weszłam pierwsza i usiadłam na swoim miejscu koło Amy bo jak wiemy w końcu się pogodziłyśmy jednakże na tej lekcji nie było krukonów a lekcję dzieliliśmy z ślizgonami. Całe dwie godziny. Co zabawne, wpakowali nam te dwie godziny dopiero dziś więc nie wiedziałam z kim usiąść. Jednak i to nie sprawiało problemu bo ławki zniknęły a przed nami pojawiło się pudło na ciuchy bądź na zabawki, zależnie od osoby. Kobieta wyszła z klasy i zmierzyła wszystkich wzrokiem. Zadzwonił dzwonek i wtedy od razu zaczęła wpisywać spóźnienia. Nie miała litości. W końcu była Black a jak wiemy sam Syriusz uciekł od swojej rodziny.
- Ktoś wie co tu mam? -spytała kobieta bez dzień doby. Bez usprawiedliwień.
- Bogina -powiedział Nathan który podbiegł do nauczycielki -O zamienia się w to co się boimy. Dlatego nie mogę stanąć nim twarzą twarzy. Naprawdę.
- I ja -powiedziałam. Mogło wyjść że jestem wilkołakiem. Remus też powiedział że nie może a kobieta zagotowała się. Uszy jej poczerwieniały a po chwili cała ona.
- Nie ma nie mogę -syknęła przez zęby. -To jest lekcja i mamy określony temat bo na następny już co innego co powinno się wam bardziej przydać. Pamiętacie zaklęcie? Riddikulus. Powtórzcie RIDDIKULS! I jako że pan pierwszy się usprawiedliwiał proszę podejść. To pan pierwszy zmierzy się z własnym lękiem.
- Tyle że do jasnej cholery moim lękiem nie jest ćma czy wąż! Ja się boję określonej osoby! I może nie chcę zdradzić jak ma na imię! -wrzasnął -Chyba w tej szkole jest jakaś no nie wiem.... Prywatność! A jeśli to pani nie wystarcza to powiem że boję się własnego ojca ,a dlaczego? Tego już pani nie powiem! Przepraszam ale wrócę na następną lekcje.
- Prze pani -uniosłam niepewnie dłoń a cały zestaw piorunów z jej oczów trafił we mnie. -Ja... Ja mogę pójść na pierwszy ogień w końcu... To nie może być tak złe... -i wtedy pomyślałam, czego mogłam się bać? Jako wilkołak za pewne pełni a co jeśli ja się jej nie boję? Co jeśli boję się zakapturzonej postaci z kosą przy boku. Żniwiarza dusz ludzkim? Nie wiedziałam. Jednym ruchem bezkształtna cienista rzecz wypełzła z kufra. Z niej wyszła czarna postać a złotej masce ubrana w czarne szaty. Na nadgarstku miał znacz wysłanników czarnego pana. Czyli to ich się bałam? Strach sparaliżował mnie ale na szybkiego wyobraziłam sobie chihuahua'e w tutu. Wyciągnęłam różdżkę a zaklęcie przemieniło owego bogina w małego pieska w różowym tutu. Wiele ludzi się roześmiało lecz jedna osóbka pisnęła jak mała dziewczynka. Kolejną osobą był mój kuzyn który powiedział że może iść. Jego bogin był puchatym dość sporawym szczeniaczkiem. Wszyscy zaczęli się śmiać i tylko biedny Lukas o mały włos nie zwiał z klasy kiedy nagle szczeniaczek się rozdwoił a potem roztroił. Pobladł na twarzy rzucił zaklęcie a szczeniaczki stały się stepującymi butami. Potem było jeszcze wiele osób i ich strachy to były zazwyczaj pająki ,węże ,kościotrupy, zombie, marsjanie ale najciekawiej było pod koniec kiedy podszedł James a bogin zamienił się w jego matkę  stojącą z nożyczkami chodź mogła to być po prostu fryzjerka. Poem był Syriusz lecz u niego bogin okazał się być tabunem dziewcząt w tym niektóre wcale nagle się nie okazały być boginem. Remus miał mormalnego dla naszej rasy bogina bo piękną pełnie a Glizdogona boin zamkną w szklanym pudle i jak się okazało młot zapomniał różdżki  z pokoju i musiał siedzieć w szponach bogina. Przy okazji zemdlał. No i tak zakończyła się pierwsza lekcja. Drugą były patronusy czyli zerowe nawiązanie do poprzedniej lekcji. Wpierw oczywiście było czym są owe patronusy i jak je przywołać. Oczywiście miła nauczycielka SPYTAŁA czy ktoś umie... Więc niektórzy chodź wiedzieli i chcieli przejść do części praktycznej zostali że tak to ujmę odprawieni z kwitkiem. I w końcu bo gadaniu przeszedł ten czas by pokazać jak bardzo się uważało. Mieliśmy przywołać najszczęśliwsze wspomnienie i wypowiedzieć "Expecto patronum". Niby zadanie łatwe a jednak nie każdemu się udawało. Zazwyczaj z różdżki wystrzeliwała mała srebrna nitka. Ja miałam swojego asa w rękawie. Wspomnienia z mamą kiedy byłam jeszcze brzdącem. To jak huśtała mnie na huśtawce, bawiła się ze mną w kucharkę chodź tak naprawdę robiła tylko obiad. Mruknęłam pod nosem zaklęcie a z różdżki wystrzeliła piękna klacz która przegalopowała całą klasę. I chodź to może było dziwne ale właśnie nadałabym jej imię Ofelia. Tak jak moja matka gdyż to ona będzie mnie teraz chronić przed dementorami którzy mogli by wyssać ze mnie wspomnienia z nią związane...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Dochodziła pół noc. Ubrana byłam w jeansy i skórzana kurtkę a włosy upięte były w dość niechlujny kok. Koło mnie szedł Nathaniel ubrany podarte jeansy i po prostu kurtkę w moro. Wyciągnął ku mnie rękę jednak ja nie miałam zamiaru ją chwytać. Przeszliśmy o dziwno niezauważeni do zakazanego lasu. Głucha cisza to jedne co usłyszałam. Przeszliśmy dale i wtedy usłyszeliśmy śmiech. Podbiegliśmy tam i naszym oczom ukazali się wysłannicy i sam czarny pan. Mężczyzna w sile wieku o czarnych włosach. Uśmiechnął się do nas chytrze i zaprosił gestem dłoni do ich grona. Mój ojciec stał niewzruszony nie był nawet zraniony. Stanęliśmy w środku kręgu na przeciwko Voldemorta. Mimowolnie uścisnęłam dłoń Nathana. Serce zaczęło bić mi jak oszalałe. Większość ludzi było w jego wieku lecz byli też młodsi. Roześmiał się ,a jego śmiech przeszył każdy zakątek tego lasu.
- Patrzcie, patrzcie Eleanore Fray -powiedział i sięgnął po różdżkę. Moje wyostrzone zmysły rozkazały mi się cofnąć. - Nic ci nie będzie na razie. A koło ciebie jak widzę Nathaniel O'Collmelan.
- Panie. -odezwał się mężczyzna o brązowych włosach przyprószonych siwizną- To jest mój syn. To wielki zaszczyt że przyszedł bo na pewno będzie chciał być jednym z nas. Cóż nie Nathan?
- Nie przyszedłem dlatego -syknął a ja uścisnęłam jego dłoń jeszcze mocniej niż zamierzałam. -Przyszedłem błagać o to żeby Ellie nie była jedną z was. Jest za delikatna. Proszę mogę ja być śmierciorzercą nawet z przymusu tylko niech nim nie będzie ona.
- Czujesz coś do niej -Voldemort wyszczerzył się -Miłość... Szczenięca miłość. Jednakże może damy jej szanse rozkwitnąć. Co wy na to? Jak widzę wiele z was ma żony a one siedzą cicho w swoich domach, jednakże wy jesteście moimi wysłannikami. Więc co wy na to?
Mój ojciec spojrzał na ojca Nathana. Cofnęłam się jeszcze dalej i jeszcze aż nagle na kogoś wpadłam. Depnęłam na kogoś palce a wrzask tej osoby mogli usłyszeć nawet w Hogwarcie. Odwróciłam się szybko i zobaczyłam kobietę o burzy loków opadających na prawą część twarzy. Oczy miały żądzę mordu. Wyciągnęła różdżkę a końcówkę prawie wbiła mi w gardło. Odskoczyłam niczym spłoszona sarna. Znów byłam koło Nathaniela. Miałam szeroko otwarte oczy które mierzyły każdego od stóp do głów. Bałam się a moje serce biło tak szybko że mogło się zmierzyć z małym serduszkiem koliberka. W końcu przymknęłam oczy i opuściłam głowę by wyglądało to tak że wbiłam wzrok w buty. Czyli jeśli mnie słuch nie mylił oni chcieli bym ja i Nathan byli powiązani węzłem małżeńskim już z góry zaplanowanym. Poczułam się trochę jak w średniowieczu kiedy to księżniczka z góry miała zaplanowane którego księcia weźmie za męża. To jak dla mnie było chore. Wzdrygnęłam się i zacisnęłam dłonie w pięści. Jeszcze chwila a obudzą w mnie wilka. Jeszcze moment a bez skrupułów rozerwę wszystkich na strzępy bądź też zielone światło przeszyje mi serce.
- Nie denerwuj się -szepnął mi Nathan. -Wszystko będzie dobrze. Nie będziesz ze mną jeśli nie chcesz jednakże nie rób nic głupiego byś potem tego nie żałowała.
- Czy ty coś sugerujesz -syknęłam dość cicho i podniosłam wzrok na wszystkich obecnych śmierciorzerców. Przy jednym zabrakło mi tchu. Stał tam ten który zniszczył mi życie. Ten sam wilkołak którego poznałam kiedy miałam parę lat. Podeszłam do niego i odruchowo sięgnęłam po różdżkę. -To ty zniszczyłeś mnie.
- Nie słońce -wyszczerzył się -Sprawiłem że stałaś się lepsza od innych. Stałaś się wyjątkowa. Mogłaś biec ile tylko starczało ci sił kiedy nadchodziła pełnia. Mogłaś się poczuć niezależna.
Wbijałam sobie paznokcie w spód dłoni ale nic nie odpowiedziałam. Spojrzałam na czarnego pana który najwyraźniej był już znużony całą tą paplaniną. Podszedł do mojego ojca i strzelił w niego zaklęciem Crucio. Zaczął miotać się lecz z jego ust wydobywały się słowa "Panie nigdy cię nie zawiodłem".
- Wyjdę za niego -palnęłam chodź tak naprawdę nikt nie powiedział że mam wyjść za Nathana. Wszyscy to tylko sugerowali. -Mogę być nawet i śmierciożerczynią tylko zostaw go w spokoju. Proszę... Błagam...
- Zostawię go... Avada Kedavra -jednym zaklęcie zabił to na czym mi zależało -W spokoju. Powiedział bym już niebiańskim ale nie wiem czy tam go wyślą. A teraz może niech nasz nowy członek podejdzie do mnie a ty Eleanore podejdź do jego ojca powinien cię stąd zabrać.
- Co?! Nie! -podbiegłam do ciała ojca podniosłam jego głowę po czym położyłam na swoich kolanach. To nie może być prawda. Przecież przed chwilą żył i nadal wygląda jak by żył tyle że jego klatka piersiowa nie unosi się a z jego ust nie wydobywa się zapach nieumytych zębów i kremowego piwa. Poczułam jak ktoś łapie mnie za rękę i odciąga od ciała. Po chwili tylko gwizdnęło mi w uszach i wylądowałam w czyjejś kuchni.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Mam nadzieje że teraz ciekawiej. Mam wenę! Co sądzicie o tej taktyce? Jak zauważycie w tym rozdziale nie ma żadnego pocałunku chodź oczywiście musiałam dołować. Mam nadzieje że się podoba i błędy nie odstraszają :3

2 komentarze:

  1. Taaak. Voldemort, taaak ♥
    Rozdział boski i nie spodziewałabym się tego po tobie. Czekam na ciąg dalszy historii. Dzięki tobie mam chęci na swojego bloga :3

    OdpowiedzUsuń
  2. O kurcze! Nie spodziewałam się czegoś takiego. Jaki zwrot akcji!

    OdpowiedzUsuń