poniedziałek, 22 grudnia 2014

Rozdział XV

~Remus ~
Chłopak nie spał już kolejną noc. Wpierw mu mówili, że to przez ostatnią pełnie, lecz on wiedział, że bezsenność była skutkiem strachu o Ellie. Na lekcjach lewie uważał, a raz na ruski rok nawet uniósł rękę. Zaniepokoiło to nauczycieli, lecz obeznając się w temacie nic nie mówili Remusowi. Chłopcy próbowali go pocieszyć a na z soboty na niedzielę upić. I to była jedna z takich, sobót. Przesiadywali w karczmie pod 3 różdżkami a chłopak wypił już 3 kubeł kremowego piwa. Syriuszowi nie było już do śmiechu, bo jeszcze jeden tydzień a stanie się alkoholikiem, bo zazwyczaj, gdy tak pił to przestawał wtedy, kiedy reszta gromady musiała go wyciągać siłą. Na szczęście nawet pijany zachowywał klasę nie tak jak James, któremu gdyby się tu urwał film to paradowałby w samych gaciach śpiewając jakiś kiczowaty przebój.
- Ej stary wiem, że w piwie najlepiej umoczyć smutki, ale dziś może skończ na tym… -zaproponował Łapa
- Nadal jej do cholery nie odnaleźli… Gdybym mógł... Wywarzyłbym drzwi tego lalusia –burknął, po czym wziął jeszcze jeden łyk. Był to jeden wielki wrak człowieka. –Jestem pewny, że to jego rodzinka ją porwała… Jestem w 100% pewien.
- Nie żeby coś chłopie… Ale może zapomniałbyś o Ellie –powiedział rogacz i poklepał przyjaciela o plecach. –Wiesz… Powinieneś żyć z resztą i tak wam się zbytnio nie układało…
- Nie James –mruknął pod nosem Remus upijając ostatni łyk kremowego piwa, po czym wstał, lecz jego oczy wciąż były skupione na brunecie. –Wolałbym nie żyć niż by ją stracić.
Wyszedł z karczmy trochę chwiejnym krokiem a reszta huncwotów szyła za nim. Miał zamiar zwiać pod postacią potwora i uratować Ellie nawet, jeśli oznaczałoby to, że wywaliliby go ze szkoły. Chłopcy zrozumieli, o co mu chodziło. Ruszali w stronę wrzeszczącej chaty miejsca ich narad. W środku było dosyć ciemno, ale i tak odnaleźli schody i drogę na pięterko. Peter zapalił świeczki. Remus usiadł na łóżku i opierając się łokciami o kolana chwycił się za głowę. Spojrzał na swoich towarzyszy. Miał nadzieje, że podzielą jego zdanie, lecz nawet, jeśli za nią nie ruszą to i tak nic nie szkodzi.
- Sam ruszę ją szukać –powiedział pewny siebie –Nawet pod postacią potwora. Bo jeśli się skupię może i uda mi się wywołać przemianę poza pełnią… Kontrolowaną przemianę. Chłopaki ja ją kocham i nie darowałbym sobie tego, jeśli coś jej się dzieje.
- A zapewne oderwałbyś męskość Nathanielowi, jeśli przesuwa twoją dziewkę –powiedział próbują rozluźnić atmosferę James. W dosyć słabym świetle świec widać było uniesiony kącik ust Remusa.
- Jest jedno zasadnicze pytanie… Idziecie ze mną? –spytał –Pomożecie mi gdybym… No wiecie nie mógł powrócić do normalnej formy. Albo gdybym przemienił się nagle i gdybym… Zaatakował przypadkowo Ellie… To nie jest kontrolowane to jest zupełnie coś innego niż przemiana.
- Rozumiemy chłopie –Łapa wstał –W końcu jesteśmy niczym muszkieterzy. Jeden za wszystkich i wszyscy za jednego.  Nie zostawimy cię. Co nie Rogaś? Tobie glizdogonie zostawimy tą propozycje…
- Ja… -głos mu drżał –Idę z wami, w końcu… W końcu jesteśmy drużyną. Zawsze ruszamy kupą a w kupie raźniej u kupy nikt nie ruszy…
- Przestań nawiązywać do kupy –powiedział, Rogaś, który nagle zaczął się chichrać, padł na ziemię i robiąc za ścierkę zaczął wycierać swoją szatą podłogę. Remus przewrócił oczami. To właśnie byli oni. Młodzi i szaleni, gotowi do poświęceń.
***
Wdech, wydech… Wdech, wydech. Przed moimi oczami pojawiają się mroczki. Usiadłam na fotelu, po czym pochyliłam się i włożyłam głowę pomiędzy kolana. Jednak po chwili wyprostowałam się a mój żołądek odpowiedział na to nie, co inaczej niż się spodziewałam. Zaczęłam biec do łazienki, lecz lepiej niech nie wspomnę, co tam się działo. Uważałam, że to od badań, które chodź były tylko pobieraniem krwi mogły osłabić mój organizm. Spojrzałam na kalendarz. Jeszcze parę dni a zacznie się grudzień… Ktoś zapukał w drzwi. Szybko spłukałam a słysząc głos matki Nathana pozwoliłam jej wejść. Spojrzała na mnie i przygryzła wargę. Byłam blada a jako że prawie nic nie jadłam moje kości policzkowe były dosyć widoczne a policzki bardziej wklęsłe. Uśmiechnęłam się słabo by nie okazywać tego, iż czuję się jakby coś mnie pożarło, przeżuło i wypluło. Podała mi kubek z musującą cieczą.
- Wapno i witamina C –powiedziała –Powinno chodź trochę pomóc. Wiesz, że możesz się wycofać z tego wszystkiego. Mogę ci nawet pomóc uciec. Jeszcze parę razy a będę widziała szkielet a nie dziewczynę.
- Ja… –upiłam łyk wapna. –Nic mi nie jest. Po prostu lekkie osłabienie nic więcej. Naprawdę.
- Rozumiem. –powiedziała, po czym uśmiechnęła się delikatnie. –To skoro zostajesz. Może chcesz ze mną moją siostrą i jej córką wybrać się na zakupy?
- Mam być niańką. –wiedziałam, że zazwyczaj tak właśnie to się kończy. Pojedź z osobą, która ma dziecko bądź niańką. I tak naprawdę siedź przez godzinę i patrzy jak dziecko tapla się w basenie pełnym plastikowych kulek.
Kobieta zaprzeczyła mówiąc coś o tym, że jest od mnie młodsza jedynie o 2 lata i nie powinna sprawiać trudności. Jakoś zawsze miałam dryg do młodszych. Potrafiłam się z nimi dobadywać, w szczególności w szkole gdzie często pomagałam młodszym dając darmowe korki. Tle, że dlaczego dziewczyna o 2 lata młodsza nie znajduje się w szkole tak jak wszyscy uczniowie? Mama Nathana dodała coś o tym, iż ma problemy z byciem w tłumie, w śród nowych osób. Razem z nią wyszłam z łazienki i od razu natrafiłam na bruneta, który uściskał mnie szepcząc „Ojciec już prawie odkrył to, nad czym pracował od tak dawna. Wytrzymaj jeszcze parę dni”. Jednak dziś miałam mieć wolne i tak powiedział sam ojciec Nathaniela, który widząc osłabienie w moim organizmie uznał, iż zabiłby mnie pobierając krew jeszcze kolejny dzień z rzędu. Razem z kobietą wsiadłyśmy do ich mercedesa. Położyłam się na tyłach i tylko chwilę przymknęłam oczy, gdy nagle odpłynęłam w objęcia Morfeusza. Obudziłam się, kiedy samochód przystanął a do środka wsiadła kobieta o długich karmelowych włosach opuszczonych luźno na wyprasowaną czarną koszulę. Koło mnie usiadła dziewczyna, lecz na pierwszy rzut oka można było pomylić ją z chłopcem. Miała bardzo króciutkie włosy do tego jeszcze mało widoczne brwi oraz rzęsy. Dziewczynka przygryzła wargę widząc, że się jej przyglądam, co było nietaktowne z mojej strony. Podałam jej dłoń. Teraz zrozumiałam, dlaczego nie mogła chodzić do szkoły. Choroba jej na to nie pozwalała.
- Jestem Ellie –uśmiechnęłam się słabo. Pewnie widząc nas można było pomyśleć, że obydwie zostałyśmy uprowadzone ze szpitali. Obydwie blade i chude jak patyki.
- Jessica –uśmiechnęła się blado i uścisnęła mi rękę. Chciałam się zapytać o jej chorobę, czy ma przerzuty czy jak ale wiedziałam, że to jest naprawdę nie miłe z mojej strony.
Stanęłyśmy koło wielkiego centrum handlowego. Kobiety kazały nam się rozejrzeć a jeśli się zgubimy to wrócić i stać koło auta. Jakbyśmy były dziećmi. Jess czuła się tak jak mówiła mama Nathana nie za dobrze w tłumie zważając na jej krótkie włosy. Niektóry czasami palnęli czy to mów brat. Lecz ja wtedy niczym lwica broniąca młodych odszczekiwałam, iż to jest ona, po czym zmyślałam, że to moja siostra i że powinni się wstydzić, co przysporzyło im czerwoniutkich policzków. Razem poszłyśmy do sklepu z ciuchami. Dziewczyna chciała kupić czapkę by ukryć braki długich włosów. Jednak ja wypatrzyłam coś super. Przepiękna bluza z reniferem! Weszłam do przymierzalni i wróciłam z piękną bluzą na sobie. Była troszkę luźna, ale luźna bluza jest świetna i ciepła. Dziewczyna zachichotała.
- Chodź coś przymierz –powiedziałam i podałam jej sukienkę. –Nie musimy ich od razu kupować, co najwyżej przejrzeć i coś kupić. Czyli czytaj wielka kupa jedna mała bluzeczka. Jednak ten sweterek jest świetny! Chyba go kupię tylko szkoda, że nie mam kasy… Chodź no tak mama Nathana mi dałabym sobie coś kupiła, ale się tak głupio czuje.
- Czyli ciocia nie jest twoją mamą? –zdziwiła się Jess a ja zaczęłam się śmiać. Nie byłyśmy do siebie w ogóle podobne no chyba, że tylko ja nie widziałam podobieństwa po między nami.
W końcu po jakiejś godzinie wybrałyśmy! Chodź przepatrzyłyśmy pół sklepu to ja wzięłam tą jakże świąteczną bluzę a dziewczyna sweterek w stonowanym błękicie przeplatanej srebrną nicią. Kasjerka o dziwo była zmieszana, ale nic nie powiedziała, bo taki był jej obowiązek. Nie powinna komentować swoich klientów. Nasza relacja z Jess była koleżeńska, bo w końcu znałam ją jeden dzień. Była naprawdę fajną dziewczyną a w szczególności, kiedy zrzuciła opancerzenie szarej myszki. Jednak nie mogłam się do niej przyzwyczajać w szczególności z jej przypadkiem. Chodź tak naprawdę nadal nie wiem czy to, o czym myślałam jest pewne. Usiadłyśmy na ławce, która znalazła się na środku przejścia po między sklepami.
- Mogę spytać, co ci jest? –spytałam a dziewczyna westchnęła.
- Miałam nowotwór lewej nerki. –powiedziała –Na razie nie wykryto przerzutu po amputacji chorej nerki. Lecz wcześniej oraz po naszpikowali mnie chemią, co widać po moim wyglądzie. Dlatego zbytnio nie mogę chodzić do szkoły uczyć się magii. Lecz dzięki kochanemu ministerstwu przynajmniej mogę uczyć się w domu. Jestem bardziej zaawansowana zważając na to, że moja mama woli lecieć z tematem. Jeśli chodzi o Egzaminy to egzaminatorzy przyjeżdżają do mnie i wtedy zdaję.
Przytaknęłam ze zrozumieniem. Czyli jednak po jej wypowiedzi mogłybyśmy być przyjaciółkami… I w tym momencie przypomniałam sobie o Amy. Martwiłam się o nią. Przecież zapewne na zawał schodzi bądź też umiera z głodu robiąc strajk żeby tylko mnie znaleźli. Nie zdziwiłabym się.

- Ellie? –usłyszałam głos i odwróciłam się gwałtownie….