sobota, 12 grudnia 2015

Rozdział XXIV

Ostatnio nie było huncków :') Teraz mam zamiar to nadrobić :D W tym rozdziale zdecydowanie będzie ich więcej a przynajmniej tak zamierzałam XD Za to fani Nathana też niech nie narzekają. Dawno nie było wątku R x E? Czyż nie? Zabawmy się w szalonego pisarza XD Bidna Ell


Huncki
 - Ellie! -krzyknął Remus, kiedy zobaczył ją po raz pierwszy od świąt. Wpadli dosłownie sobie w ramiona. Długa rozłąka była dosyć zauważalna i wyszła im na dobre.  Dziewczyna miała tyle czasu by namyślić się kto jest jej chłopakiem a kto przyjacielem. Jednakże można na pierwszy rzut oka pomyśleć, że już wybrała. Remus musnął delikatnie jej wargi o zapachu czekolady. Lubił czekoladę twierdził, że ona jest najlepsza na wszystkie smutki. Nawet miał parę kawałków w kieszeni. Odsunęli się od siebie. -Nie wierzę, że to tylko parę tygodni. Myślałem, że nie widziałem cię lata. Jak tam święta z rodziną?
 - Dobrze. -odpowiedziała krótko, a chłopak przewrócił oczami. Nie do końca tego oczekiwał. Ale no cóż. Nagle koło niego pojawił się Rogaś, który od razu poprawił swoje okularki. Objął ramieniem przyjaciela i uwisł na nim. Mrugnął do dziewczyny, która tylko parsknęła śmiechem. Do ich paczki doszedł także Syriusz obejmując w pasie Avalone. Jednak ten związek przetrwał nawet święta. Blondyneczka raz go w święta odwiedziła i może to, dlatego jeszcze są razem. Peter doszedł do nich ostatni ciągał walizkę a za jego dłoń trzymała się mała dziewczynka. Miała na imię Sophie i była kuzynką chłopaka, którą raczej traktował jak siostrę niż kuzynkę. Miała włosy w kolorze mlecznej czekolady zaczesane w dwa warkoczyki i oczka zielone ze złotymi obwódkami. Całą drużyną ruszyli do powozów. Które w teorii miały pomieścić nawet 6 osób a w praktyce często było w nich więcej. Ell usiadła po między Remusem a Jamesem. Chłopcy rozmawiali jak gdyby jej tu nie było. Tematów było wiele a najczęściej dotyczył on Lily. Rudowłosa siedziała w powozie za nimi z jej współlokatorkami. Miała wielkie wypieki na policzkach, a jednym palcem bawiła się kosmykami włosów. James spuszczał z niej tylko wzrok kiedy miał coś powiedzieć Remusowi ale ogólnie to z nią rozmawiał. 
 - O moja miła, czemuś mnie zraniła? -zaczął śpiewać do jakieś meksykańskiej serenady. Dziewczyna robiła się coraz to bardziej czerwona. -Czyż moja miłość nie trwała, gdybyś tylko mnie pokochała. Dlaczegoż to moja miła, tak żeś mnie zraniła? Rude twe włosy wspaniałe, i te uszka takie zgrabne, małe. Dlaczego moja miła? Wiesz coś mi zrobiła? Serduszko mi złamałaś, do umysłu włamałaś. O tobie myśleć tylko chcę! O moja miła, Czemuś mnie zraniła?
 - Dupek. -mruknęła Lily i schowała twarz w dłoniach. Chciała uciec zakopać się pod ziemię. Odwróciła się tylko plecami i udawała wielce zainteresowaną rozmową z Dorcas. Jakoś nie bardzo chciała wracać wspomnieniami do nowego roku na który została zaproszona. Mówi się, że osoby pijane często są szczere ale kiedy James przegina z alkoholem to tylko się chować.
 - No stary. Co ja jej takiego zrobiłem? -spytał załamany Syriusza, który miał minę jakby nie wiedział czy te pytanie było na serio. -Wiesz bardzo dobrze, że w połowie imprezy urwał mi się film a wy jak na złość nie chcecie mi powiedzieć co było. Coś jej powiedziałem?
 - Nie. Zacząłeś tańczyć w samych bokserkach. Dedykacja była dla rudej a piosenka mało cenzuralna. -odezwał się Peter. Spojrzał na Pottera który myślał przez dłuższą chwilkę a jego policzki przybrały kolor intensywnej czerwieni. Nienawidził siebie. Glizdogon pomyślał że może lepiej było by mu nie mówić. Lecz to przecież nie fair w stosunku do niego. Zaczął odruchowo chwytać się za kosmyki włosów. Może na niego nakrzyczą w pokoju za to że powiedział. Nie do końca wiedział co mogą zrobić. Oni są nieprzewidywalni. 
 - Cholera. Muszę coś wymyślić by jakoś do siebie ją przekonać. Kiedy są walentynki? -nie dostał odpowiedzi. Nikt jak na złość nie pamiętał kiedy dokładnie jest święto durnego kupidynka i miłości która aktualnie dopisywała tylko Syriuszowi. Nawet dziewczyny nie wiedziały. Po raz kolejny zaklął pod nosem. -Mam pomysł. Jednakże zdradzę go jak będziemy w męskim gronie.
 - O, tajemnice. -ożywiła się krukonka siedząca na kolanach Łapy. James zmarszczył nos. Lubił towarzystwo dziewczyn, lubił El nawet Amy, nie lubił jednak ich podejścia do tego że jak chce coś przekazać tylko chłopakom to one też chcą wiedzieć. -No nie denerwuj się James. Przecież i faceci muszą mieć swoje sekrety. Może zagrajmy w to co widzę?
 - Nie. -ziewnął Syriusz po czym otoczył rękoma dziewczynę przyciskając ją do piersi. Blondynka spojrzała na niego marszcząc nos. Robiła to tak uroczo i zabawnie. Robiła tak nawet wtedy kiedy dawno temu byli razem. Tyle że wtedy i on i ona byli szczylkami którzy chodzili ze wszystkim co się rusza a życie było proste. Związki trwały 3 minuty i jakoś nigdy się nie przywiązywało do tego ogromnej wagi. Swoimi ciemnymi oczami w kolorze gorzkiej czekolady wpatrywał się w Avalone. Blondyneczka nagle oblała się ogromnym rumieńcem choć nie powinna zważając na to że już trochę ze sobą są. Słychać było nagle kaszlnięcie Jamesa. Odwrócili się do niego by tylko ujrzeć scenę z której można było łatwo przeczytać "Jesteście tak słodcy że mi się rzygać chce".  Wszystko wina Lily. Czemu był zawsze taki pusty i nie mógł choć raz mieć z nią dobre relacje na dłużej niż tydzień. -Ej rogasiu. Nie załamuj się. Wyrecytuj jej Szekspira na to zawsze polecą. Coś tam z Romea i Juli i już jest twoja. Romantycznie i do tego wyjdziesz na oczytanego. 
 - Taaa. Myślałem raczej nad kupą małych karteczek w serduszka z napisami "Kocham" "Przepraszam", "Żałuję" i tak dalej. -bąknął pod nosem. Na  tyle głośno by usłyszeli oni ale nie siedząca w powozie za nimi rudowłosa. -Wydaje mnie się że to by nie przeszło... Z nią nigdy nie wiadomo. Po za tym zmieniając temat. Niedługo mecz. Trza spiąć dupę i zabrać się za treningi. Slytherin na pewno tak łatwo nie popuści.
***
 Remus siedział z przyjaciółmi na ławce tuż obok miodowego królestwa. Pamięcią wracał do nowego roku i do dziewczyny którą poznał. Miła, z poczuciem humoru jednakże nie w jego typie. A może w jego tyle że serce nadal uważało że nie jest dla niego. Czuł się lekko skrępowany rozmawiając z nią ale próbował tego po sobie nic nie pokazywać. Nagle przed nimi ona przeszła śmiejąc się z żartu przyjaciółki. Była puchonką. Płowe loki rozpuszczone opadały jej na łopatki. Miała piwne oczy ze złotymi plamkami co było bardzo ładne. Do tego te długie rzęsy. Była kształtna i zdecydowanie nie chuda ale też nie z nadwagą. Taka idealna waga. Miała na sobie czerwoną puchową kurtkę i różowy szalik. Puchoni mieli dzisiaj trzy lekcje wolne w tym przerwę obiadową więc spokojnie mogli przyjść do tego miasteczka. Ich czwórka także. Cały szósty rocznik miał dziś dosyć luźny dzień. Jednakże sprawdzając plan lekcji zauważył eliksiry a po nim było zebranie zakonu. James siedzący obok popijał z butelki kremowe piwo. Nie odwracał wzroku od stojącej parę metrów przed nimi Lily. Była tak blisko ale w grupie panien i po za tym była na niego wiecznie obrażona. Zagryzł wargi. Podejdzie do niej i przeprosi nawet jeśli to będzie się równało z kłanianiem czy po prostu odrzuceniem. Kochał tak bardzo ją. W końcu nie wytrzymał. Poderwał się a butelkę podarował łapie. "To przecież parę niegroźnych kroczków i jedno proste słowo" powtarzał w duchu. "Nic strasznego. Zdecydowanie nic strasznego." Zaczął szurać glanami które pożyczył od Syriusza po śniegu.  Był coraz to bliżej, a kiedy podszedł stado się rozstąpiło ukazując rudowłosą. Nos i usta miała schowane za zielonym szalikiem który tak bardzo podkreślał jej oczy. Pochylił się nad nią. Delikatnie chwycił za szalik i pociągnął go tak że odsłonił jej nos, zarumienione policzki i usta trochę rozchylone. W tle było słychać cichy chichot dziewcząt. Lily zamrugała parę razy, a jej usta wykrzywiły się w grymasie.
 - Przepraszam. -powiedział. Nie do końca wiedział czego oczekiwał. Że mu się żuci na szyje? Zapomni wszystko? Pocałuje go? Może i tego chciał a poczuł tylko siarczystego liścia na swoim policzku. Dziewczyna uderzyła do z płaskiej dłoni więc słuchać było plask. Zabrała szybko dłoń ocierając kciukiem o jego ledwo wyczuwalny zarost. Przyciągnęła ją do siebie i zasłoniła nią usta. W oczach można było zauważyć ból, zażenowanie, zirytowanie, złość a także i strach. -Wyżyłaś się już?
 - Nie. -skwitowała. Zaczęła w niego walić pięściami. Bolało to ale do przeżycia. To nawet było słodkie. James chwycił jedną dłonią za jej nadgarstki a drugą za podbródek. Zmarszczyła się. Chłopak delikatnie musnął jej usta. Pachniała wanilią. Tak słodko. Kiedy sie odsunął zauważył że dziewczyna przybrała koloru truskawki. Zamrugała parę razy. -Ja... Ty! Ty jesteś... Ygh! Jak możesz?! Jesteś okropny i nadal się na ciebie gniewam. Ale... ale nie wiem. 
 - To proste. Popatrz na mnie "Lilliano z domu Evans kocham cię". Teraz ty. Możesz powiedzieć "Ja ciebie też." Albo "Kocham cię James". -uniósł kącik ust w figlarny sposób. Dziewczyna jeśli to było możliwe to zaczerwieniła się jeszcze bardziej. Lecz tym razem dominowało zdenerwowanie a nie samo speszenie. Rogaś nie doczekał się niestety tych dwóch pięknych słów a "Daj sobie spokój James." Odeszło więc stado dam zostawiając go samego. Z tyłu usłyszał głos Syriusza "Mogło być gorzej! Chociaż no nie wiem. Dziewczyna ci przywaliła i dała ci kosza." -Dzięki Syriusz bez ciebie i twojej motywacji pewnie bym skoczył z mostu. Wiesz co? Wypchaj się. 
 - O Rogaś jest zły. -łapa zaczął rechotać. Nikt mu nie zawtórował. Śmiał się sam. Peter bał się wybuchu złości Jamesa a Remu nie zrozumiał co w tym śmiesznego. Wyciągnął z torby krzyżówkę i zaczął ją rozwiązywać. Syriusz wstał więc z ławki. Poprawił swoje włosy zaczesane w luźny kucyk i podszedł do przyjaciela. Otoczył go ramieniem ale powitał się tylko z odtrąceniem.  -No już się nie bycz. Jeszcze ją wyrwiesz. Pozostał nam karnawał, walentynki i jeszcze jeden rok. Uda ci się skarbie.
 - Skarbie? -uniósł brew. Po chwili obaj roześmiali się. James poprawił swoje okulary które zsunęły mu się prawie na koniec nosa. Odwrócili się i razem podeszli do chłopaków. Jednak coś zaprzątało głowę okularnika. Jedna rzecz. Nie do końca wiedział dlaczego i co dokładnie. Spojrzał na przyjaciół i już wiedział. -Ej, gdzie moje kremowe piwo?
***
Mieli eliksiry. Chłopcy chcieli siedzieć koło siebie co od razu nauczyciel uznał za bardzo zły pomysł. James ku swojemu niezadowoleniu musiał usadowić się po między Smarkerusem a Vanessą Hope z ich domu. Ją by przeżył i nie narzekałby aż tak ponieważ przed nim siedziała ruda ale obok niego był Snape który wszystko niszczył swoją obecnością. Nie trawił gościa od zawsze i zauważył że dawno nic od nich nie dostał. Przestali się nim interesować "Nie dobrze" pomyślał "Jeszcze poczuje się bezpiecznie. Ważne jednak że ruda już aż tak z nim nie łazi." Spojrzał jak tłustowłosy skrobie coś w zeszycie. Uśmiechnął się do siebie i przez przypadek szturchnął flakon z tuszem który rozlał się na cały jego zeszyt. Rogaś uśmiechnął się do siebie jak gdyby dumny. Spojrzał na kumpli którzy tak by nauczyciel nie zauważył unieśli kciuki w górę. Tylko Remus przewrócił oczami. Nie miał czasami do tego chłopaka cierpliwości. Spojrzał na Ell siedzącą kawałek od nich. Miała włosy zaczesane w dwa warkocze zawiązane czerwonymi wstążkami. Słychać było pytanie nauczyciela. Dziewczyna poderwała się z miejsca. Tyle starczyło by sweterek się podwinął.
 - Nadal się obwiniasz? -spytał Syriusz widząc jak Remus nie spuszcza wzroku z brzucha Ell który uwidocznił się kiedy tylko uniosła dłoń. Można było zauważyć kawałek bladej blizny którą chłopak dojrzał. Wszystko to była jego wina. To jego pazury sprawiły że już nigdy normalnie nie założy dwuczęściowego stroju kąpielowego że zawsze będzie się czuć źle bez koszulki lub w topie. Lecz nie zmieniła się wewnętrznie. Nadal była tą samą Ell czasami zagubioną ale jednak ciągle tą samą. -To cię kiedyś zabije. Ej. Nie zrobiłeś tego specjalnie. Próbowałeś ją ratować. Ważne że znowu nie ma problemu wagi futerkowej. 
 - Ech... -westchnął. "Może łapa ma rację?" pomyślał. Swoimi oczami koloru miodu przyglądał się dokładnie jej ustom których kąciki były uniesione ku górze. W oczach widział ogniki radości i ekscytacji. Może i on powinien się skupić na lekcji. Odwrócił się w stronę nauczyciela. Zadał jakieś proste pytanie więc podniósł dłoń by odpowiedzieć. W końcu przyjął go do klubu ślimaka więc trzeba było pokazać że nie na darmo. Nauczyciel uśmiechnął się widząc że Remus się angażuje w lekcje. Lubił kiedy jego ulubieńcy się zgłaszali. Pytanie dotyczyło zapachu amortensji. -To zależy tylko od nas. Wydaje mnie się że czułbym czekoladę. To bardzo przyjemny zapach i wzmagający głód.
 Słychać było głośny śmiech nauczyciele oraz to że przyznał kolejne punkty jego domowi. Co było na wagę złota znając jego przyjaciół. Reszta lekcja minęła na przygotowywaniach owego eliksiru. Czasami Lunatyk spoglądał na Jamesa i w duszy błagał by nie przyszło mu do głowy podanie jednej lub dwóch kropel rudowłosej. Po lekcji już chciał wyjść kiedy jego jak i inne osoby uczęszczające do klubu zatrzymał. Pozostało mu tylko odprowadzać kumpli wzrokiem mając cichą nadzieję że nie rozwalą szkoły. Stanął na przeciw nauczyciela. Obok niego stała Ell która chwyciła go za rękę. Miała delikatną skórę co dziwne zważając na chłodną porę roku. Za to jego dłonie były szorstkie, suche. 
 - Zebrałem was tu wszystkich aby podać dokładną datę zebrania. Po za tym niektórzy z was w ogóle się nie starają. -podszedł do swojego biureczka i wziął z niego kartkę i pióro. Spojrzał na każdego z lekkim uśmiechem. I jak tu mają go traktować poważnie? To chyba najłatwiej puszczający płazem nauczyciel. -Bernadett. Twoje eliksiry są coraz to gorsze jakościowo. Postaraj się . Remus. Co do ciebie... Angażuj się w lekcje. Wydajesz się taki nieobecny. Severusie. Coś się zmieniło. Jeszcze nie do końca wiem co ale jednak coś się zmieniło. Zebranie odbędzie się w piątek po lekcjach około godziny 18.00. Proszę o przybycie. Nie ma wtedy zakonu więc mam nadzieje że nie usłyszę żadnego usprawiedliwienia. 
 I wszyscy się rozeszli. Lecz zanim. Kochany nauczyciel podzielił się ciastem które przesłała mu jego córka. Jakoś nigdy się nie chwalił rodziną. Może nie chciał? Może po prostu to była jego prywatna sprawa i nie miał zamiaru dzielić się nią z uczniami. Ciasto było czekoladowe bez bakalii. Po prostu czekoladowe z nadzieniem czekoladowym polane czekoladą. Czyli coś co Remus uwielbiał. El uśmiechnęła się do niego i z kieszeni spodni wyciągnęła chusteczki. Jedną otarła kącik jego ust.  Oczywiście ona też zjadła. Nawet szybciej od chłopaka tak jak gdyby to nie był kawałek w wielkości dłoni a w wielkości małego biszkopta. Szli korytarzem trzymając się za ręce. I wtedy na przeciw nich pojawił się Nathan. Żuł gumę. Wyszedł z resztą klasy bo nie należał do owego klubu. Nie był geniuszem, uczył się na tyle by zdać. Spojrzał na nich z wyrzutem w oczach. Jednakże nie dał tego po sobie poznać. Jego zielone oczy zatrzymały się na chłopaku z blizną. Mordował go wzrokiem co oczywiście było odwzajemnione. Nie przepadali za sobą. Zdecydowanie. Po tym wszystkim co się stało. Nathan wzniósł oczy ku niebu i wyciągnął dłoń w stronę chłopaka.
 - Może przestańmy drzeć koty? -powiedział to tak jakby został do tego zmuszony. Wzrok miał utkwiony w oczy Lunatyka. Chłopak uścisnął jego dłoń oczekując jednak że zaraz mu ją wykręci dodając że jest lamusem czy coś w tym rodzaju. Spodziewałby się tego ale nie tego co się stało. Brunet uścisnął Remusa trochę niechętnie ale jednak. 
 - Nie musiałeś. -bąknął kiedy Nathan się od niego odsunął. Dobrze widział że on i Elle nie spuszczają z siebie wzroku. Jakby porozumiewali się bez słów. Po chwili jednak zielonooki spojrzał na Lunatyka i uśmiechnął się. -To ten... Od dzisiaj między nami pokój.
***
James pod postacią jelenia po raz kolejny musiał zaszarżować na Alastora. Zdecydowanie przestał go lubić. Był irytujący i trzymał w dłoni bat z którego chłopak dostał już parę razy. W myślach dusił Syriusza który się nie przyznał. Pewnie strzelał zaklęciami i miał pełno luzu a oni tu mieli harówkę. Znaczy się on miał. Petera uważali za osobę nie potrzebną i pozwolili mu pójść na normalne zajęcia. Z Remusem rozmawiali o tym co może wyciągnąć od innych wilkołaków, a brunet musiał jako jelonek wbiegać na aurora przy okazji próbując zaatakować go rogami. Ten jednak robił unik i batem strzelał w jego piękne cztery litery. W pewnym momencie nie wytrzymał. Pojawił się przed aurorem w postaci ludzkiej. Wyrwał jemu bat i na oczach go połamał. Koniec z biciem pośladków. W niebieskich oczach aurora widać było płomyczki zadowolenia i szaleństwa. Uniósł kącik ust ku górze. 
 - Rozumiem że koniec naszych zajęć indywidualnych na dziś? -spytał. James spiorunował go wzrokiem. Chciał go udusić ale wpierw trochę po torturować. -Dobrze. Wznieś różdżkę Potter. Kiedyś nadejdzie czas, że będziesz musiał bronić rodzinę przed czarnym panem. Ja też będę musiał. Twoi przyjaciele. Musisz być na to przygotowany. Skoro mamy mieć osobne zajęcia to może będę cię od razu szkolił? Nie chce mi się iść do całej tej chołoty. Tak jak cię uczyli w klubie pojedynków choć w prawdziwym życiu nie dadzą ci nawet sekundy. Co ja ci powiedziałem?! Wznieś różdżkę. Bądź przygotowany. Expelliarmus!
 - Ale nawet nie powiedziałeś... Ja nawet nie mam okularów. -jęknął i ruszył do parapetu gdzie zostawił swoje bryle przed przemianą. Założył je na nos i zaczął się oglądać za różdżką.
 - Potter! Miałeś być przygotowany! Czy ja gadam do powietrza?! W prawdziwym życiu nie powiedzą ci "Teraz walczymy". Oni będą od razu walić w ciebie zaklęciami niewybaczalnymi! -wrzeszczał na niego. Brunet nie mógł się skupić aby choć znaleźć głupią różdżkę leżącą prawie pod jego nogami. -Masz już tą różdżkę?!
 - Nie! Cholera, nie mam! Możesz się na mnie przestać drzeć?! To nie pozwala mi się skupić! -pochyli się by chwycić za różdżkę ale auror bez słów sprawił że poleciała na drugi koniec sali tuż pod nogi Remusa. Chłopak zmarszczył brwi. Podobnie nie mógł się skupić na rozmowie z aurorem o imieniu Benien McKane. Mężczyzna miał jasne loki i ciemne jak noc oczy. I już nie miał do nich cierpliwości. -Remusie Lupinie oddaj mi ją!
 - Przestańcie się drzeć. -poderwał się nagle z krzesła Benien. Głos miał opanowany jako jeden z nielicznych tu obecnych. James był czerwony jak burak a Alastor tylko uśmiechał się szelmowsko. Całe te zebranie zdecydowanie działało na nerwy każdego z zebranych. Benien wziął różdżkę z rąk Remusa i podszedł do okularnika. Kątem oka zauważył jak Alastor w niego celuje. Ułamek sekundy. Mężczyzna odwrócił się do młodego aurora i użył zaklęcia obronnego. -Znowu ci się nie udało Alastorze. Może w końcu przestaniesz się zachowywać jak dzieciak i weźmiesz się do roboty. Nadal mnie dziwi jak mogli cię tu przyjąć.
 - Troje śmierciożerców dzięki mnie powitało Azkaban. -powiedział to tak jakby było pestką. Nic nie wartymi słowami. Wyczynem który udało mu się osiągnąć bez większych problemów. Związane z tym były problemy. I to wielkie. Jednakże wciągnęło go to. Pokonywanie zła i zamykanie je w kiciu. To było to co chciał robić. Jak super bohater o których czytał w komiksach. -Potter ćwiczymy dalej?
 - Nie wiem... -bąknął pod nosem i odruchowo poprawił okulary. Miał go na dziś zdecydowanie dosyć. Chciał pójść się napić albo po prostu iść gdzieś daleko od niego. -Może dziś zakończymy nasze zajęcia. Myślę że mi tyle wrażeń na dzisiaj starczy...
 - Czekałem aż to powiesz. Potter różdżka do góry. Nasz trening się jeszcze nie zakończył. -uśmiechnął się Moody. Rogacz wzniósł oczu ku sufitowi wyklinając na niego w myślach. Ten trening chyba najbardziej wryje mu się w pamięć. 
Ellie
Siedziałyśmy razem z Amy w bibliotece. Dziewczyna wertowała książkę do zaklęć czasami na mnie zerkając i pytając o święta. Mówiłam jej prawie wszystko. Prawie bo ominęłam wątek z bratem Michaela a Mikiego nazwałam miłym chłopcem. Blondi spojrzała na mnie z wyrzutem chyba zrozumiała, że coś jej nie chciałam powiedzieć że coś chowałam. Posłała wzrok pełen wyrzutu.
- Nie rozumiem. –powiedziałam. Avalone przewróciła oczami jak gdyby wiedziała że coś ukrywam. Czy ukrywałam? To rzecz jasna, że tak ale dla większego dobra. Czy ona oczekuje, że wyśpiewam jej wszystko? Nie mogłam, nie potrafiłam. – To wszystko moja droga. Ja i Michael zostaliśmy przyjaciółmi na odległość mam nawet w pokoju jego zdjęcie i list. Mogę ci go przeczytać i nawet przy Remusie. On jest tylko przyjacielem.
 -Ale przyjacielem nie zostaje się od tak. –stwierdziła. Wzruszyłam ramionami. –Ty mi tu tak bez emocjonalnie nie podchodź. Co on zrobił? Ja się z tobą przyjaźnię od lat. Remus jest twoim chłopakiem chyba… Jego kumple to od razu twoi kumple. A Nathan… Też coś zrobił. Więc oczekuję odpowiedzi.
 - I co ci to da? –spytałam. But I like to keep some things to myself
I like to keep my issues drawn
It's always darkest before the dawn. *1 – Nawet, jeśli ci powiem to będziesz chciała wiedzieć więcej I więcej a ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Co ci to da jak powiem że uratował mi życie? Skoro będziesz chciała wiedzieć więcej. Będziesz chciała wiedzieć kto to zrobił. A ja ci nie powiem. To nie jest dla ciebie bezpieczne. Nie jest Amy.
 - Niebezpieczne to było wtedy kiedy stwierdziłam że będę u ciebie nocować a okazało się że to była pełnia. –uśmiechnęła się. Odłożyła książkę na półkę. Zwinęła pergamin i włożyła to do torby. –Gdyby nie te wydarzenie nigdy bym się o tym nie dowiedziała. Nigdy byś mi nie powiedziała. I patrz żyję a przyjaźniłam się z tobą. Przyjaźń polega na tym, że możemy sobie nawzajem ufać. Mówić wszystko wiedząc że tą informacje zaraz nie usłyszę od entej osoby. Możesz mi zaufać Ell ja zawsze ci ufałam nawet wtedy kiedy się trochę od siebie oddaliłyśmy.
 - Sługa sama wiesz kogo. – pochyliłam się nad stołem przy którym siedziałyśmy szepnęłam jej koło ucha. Dziewczyna pobladła. Ufałam jej jak siostrze. I oprócz niej ufałam jeszcze jednej osobie, która żyje. Nie był to Nathan czy Remus. Ufałam dyrektorowi to on dostał list jako pierwszy. Po pierwsze musiał po drugie komu innemu miałam się wyżalić nie narażając go. Dumbledore jest wielki. Wiem o tym. Blondynka objęła mnie rękoma i przycisnęła do siebie. „Mogłam cię stracić idiotko” usłyszałam załamany głos Avalone.
 Nie puściła mnie do puki do biblioteki nie wpadła ruda. Spojrzała na mnie i na Amy. Tusz do rzęs spływał jej po rumianych policzkach. Nie wyglądała makabrycznie jak można było się spodziewać po rozmazanym tuszu. Evans usiadła koło mnie oczekując odpowiedzi. Nie chciałam kłamać. Wiedziała o zakonie sama w nim była. Nie musiałam kłamać. Choć nie do końca ufałam Lily to opowiedziałam jej wszystko na tyle cicho by nikt nie usłyszał. Dziewczyna spojrzała na mnie z niedowierzaniem chciała już to obalić, kiedy się zamyśliła. Widziałam jak marszczy nos pełen piegów a po między brwiami pojawia się zmarszczka. Oparła się o krzesło i przyłożyła dwa palce jednej dłoni do skroni. Przymknęła oczy i zaczęła oddychać ciężko. 
 - Coś się stało ruda? –spytała Amy. Dziewczyna potrząsnęła przecząco głową. Jednakże widziałyśmy że coś jest na rzeczy. –Możesz nam wszystko powiedzieć. 
 - Moja rodzina to mugole a… A oni tępią mugoli. –powiedziała załamana. Oczy miała zaszklone. Objęłam ją ramieniem a Amy przysunęła się by przejechać dłonią po jej przedramieniu. –Nie rozumiecie jak to jest kiedy wasza rodzina jest z góry skazana na śmierć. Jest zagrożona a ja nic nie mogę zrobić.
 - Moja najbliższa rodzina nie żyje. Mój ojciec okazał się być zdrajcą. –syknęłam. Jednakże w głębi duszy nadal kochałam tego mężczyznę. Felix Fray, mój ojciec a także jeden z wysłanników czarnego pana, wychował mnie na jak najlepszego człowieka. Każdy w życiu popełnia błędy jedni większe inne mniejsze. –Moja mama zmarła z powodu choroby. Parę ciotek i wujków, o których nie wiele wiem nie licząc Petry którą mama ukrywała od lat przed mną. Własną rodzoną siostrę. To do niej mnie posłali na święta. Jak myślisz, dlaczego? Po części dlatego że mieszka najdalej po innej że nie do końca wierzą rodzinie mojego ojca. Nie wiedzą komu mogą ufać po wydarzeniu z moim kuzynem kiedy to sama wiesz kto wpłynął do jego umysłu jak przez masło.
 - Mówiłam ci że wszystko u mnie w porządku co nie? –odezwała się Amy.  Zagryzła wargę. Kłamała wtedy kiedy opowiadała mi o świętach. Teraz to po niej widać. Coś chciała jeszcze wyjawić coś co najwyraźniej bolało tak jak gdyby ktoś dźgał ją nożem. Lecz nie na tyle ostrym by wbić się od razu. –Mój brat zaginął. Nie wiemy gdzie się podział. Niby jest dorosły i w ogóle ale nawet listu nie zostawił. Zabrał tylko różdżkę i tyle. Martwię się o niego… Więc widzisz Lily. Chyba mniej więcej wiemy jak się czujesz…
***
 Na kolejnym zebraniu było coraz to mniej ludzi jak gdyby się wycofywali. Nie do końca wiedzieli czy na pewno tego chcieli. Brakowało mi Nathana. Jednakże wiedziałam że nie mógł być. Należał do zebrania kontratakujących. Spojrzałam na kobietę uczącą nas zaklęć dość silnych nawet silniejszych i trudniejszych niż te które uczymy się w siódmej klasie. Miała brąz włosy lecz przyprószone siwizną związane w kucyk. Żywe onyksowe oczy wędrowały po każdym i mówiły bez owijania „Wiem o tobie wszystko”. Po jakiejś części bałam się tego wzroku w szczególności kiedy zwracała się do mnie. Moim partnerem do ćwiczeń okazał się nie kto inny jak Syriusz. Poprawił swoje ciemne sięgające do ramion włosy. Nie spuszczał ze mnie wzroku. Dosyć krępujące ale nie dla mnie. Osoby która zna go trochę lepiej niż wszystkie jego faneczki. Spojrzałam w bok na Amy która miała naprzeciwko siebie Petera. Trząsł się i było to widać a kiedy tylko kobieta się odzywała odskakiwał przerażony. 
 - Jako że Drętwota została już opanowana przez was to myślę że trzeba przejść do czegoś może mniej przydatnego ale zawsze jednak przydatnego. Nie będę pytać na ocenę czy ktoś wie czym jest zaklęcie patronusa. Jeśli nie wie… No cóż panowie i panie macie piękną bibliotekę. –głos miała surowy nieznoszący sprzeciwu. Akcent zdecydowanie nie Angielski ale nie miałam pojęcia jaki. –Expecto Patronum. Tak brzmi formułka. Co trzeba zrobić? Przywołać najwspanialsze wspomnienie jakie posiadacie. Spójrzcie na mnie. Expecto Patronum. –z jej różdżki wystrzeliła surykatka parę osób zachichotało a inne spojrzały na nią ze zdziwieniem. –Czy to takie zabawne panie Jancks? Pogadamy jak zobaczę twojego patronusa. Może to będzie pawian? Przejdźcie do rzeczy. 
 Wyglądało to prosto ale zdecydowanie nie było. Uniosłam różdżkę i zaczęłam myśleć o moim dzieciństwie. Wypowiedziałam formułkę i nic. Mała blada nitka. Spojrzałam na Amy. Zaczęła się denerwować. Wzięłam głęboki wdech. Przypomniałam sobie dotyk. Smak ust. Tej nocy. Tej pamiętnej nocy podczas balu z okazji święta duchów. Jego delikatność a zarazem zmysłowość. Jego usta muskające moją szyję. Jego tors opierający się o mój brzuch. Jego rozczochrane tej nocy włosy. Jego miodowe oczy. Przymknęłam oczy i wypowiedziałam formułkę. Z różdżki wystrzelił niczym z procy wilk. Zawył bezgłośnie po czym przebiegł całą salę biegiem przebiegając tuż za plecami naszej nauczycielki. Szybko do mnie wrócił. Większość uczniów spojrzało na mnie. Udało mi się a zaraz po mnie Lily. Piękna łania dostojnie przemierzała salę. Amy trochę zajęło ale jej orka pływała w powietrzu.  Dorcas spojrzała na nas i uśmiechnęła się. Machnęła różdżką i od razu zauważyć można był sokół. Chyba już przestała się na nas wielce obrażać. Podeszła do naszej grupki i uśmiechnęła się.
 - Hej. Udało nam się. Co wy na to by oblać to w sobotę przy kremowym piwie? –spytała jak gdyby nigdy nic. Usłyszałam od razu głos Avalone mówiący „Jestem za!”. Lily przytaknęła i wszystkie oczy zwrócone były w moją stronę. Wzruszyłam ramionami. –To jesteśmy umówione baby. Przy wyjściu o 14.00 nie spraszamy chłopaków. Takie babskie popołudnie. Chociaż wiem! Babski wieczór. Amy wpadaj do nas dzisiaj. Skrzaty na pewno mają gdzieś kremowe. Jestem tego pewna.
 - Ale Vanessa, Marlene to co? One pewnie będą chciały spać. –stwierdziła rudowłosa i jak na zawołanie obydwie dziewczyny się pojawiły. Vanessa miała brązowe loki a dokładnie burzę loków i piwne oczy za to Marlene czarne włosy i błękitne niczym niebo oczy. 
 - Czy mnie słuch nie myli? Czy nasza kochana Dor robi babski wieczór dziś u nas w pokoju? –spytała Marlene uśmiechając się od ucha do ucha. –Ciekawi mnie czy huncwoci i tak się wepchną. Nie żeby coś ale chętnie zagram z nimi w butelkę. Widok Syriusza bez koszuli. Mhm. Marzenie. 
 - I żałuj. –powiedziały na raz Dor i Amy. Spojrzały na siebie i wybuchły gromkim śmiechem. Kto by się spodziewał że Ex i obecna dziewczyna Blacka się zaczną dogadywać. 
 - No panienki. Czwórka jest zwolniona ale wy jeszcze nie wyczarowaliście patronusa. –jak z pod ziemi pojawiła się profesor Zedd owa nauczycielka. –A wy nawet jeśli zakończyłyście to co robiłyście to jednak nie uprawnia was to do pogaduszek. Pójdźcie do kawiarni jak chcecie gadać tu mamy pracować. 
***
 Spotkałam się z nim przed wejściem do pokoju wspólnego Gryffonów. Nathaniel O’Collmelan zjawił się tutaj bez wcześniejszego uprzedzenia o tym, że się pojaw. Chociaż… to przecież w końcu był O’Collmelan. Ciemne włosy, nieokrzesane. Opierał się o poręcz. Lustrował mnie wzrokiem, to jednak mi nie przeszkadzało. Zaczął mówić dopiero kiedy grupa pierwszaków weszła do środka.
 - Wiesz że cię kocham. Dlaczego mi nie powiedziałaś ani nie napisałaś o tym co się wtedy wydarzyło? Dlaczego mam się dowiadywać ostatni? –spytał. Pozostawiłam to bez komentarza. Zagryzł wargi. Był podenerwowany. Chyba miał do mnie jakąś sprawę. –Gdybym wiedział kto to, to by go własna matka nie poznała. Ellie dlaczego przestałaś ze mną rozmawiać co zrobiłem nie tak?
 - Nic nie zrobiłeś nie tak. –powiedziałam spokojnie. Chwyciłam go za ręce. Jego wzrok był pusty. Kolor oczu tak bardzo podobnych do moich jak gdyby wyblakł. –Ej Nathan. Nie przejmuj się. Nic się nie stało jestem cała i zdrowa. Tylko szarpię ci nerwy i zawracam w głowie moimi sprawami. Nie martw się tak o mnie.
 - No tak. W końcu twój książę na białym koniu cię obroni. –zagryzłam wargi. Puściłam jego nadgarstki i się odsunęłam. Czyżby uderzył w jakiś mój słaby punkt. Mówił dalej. Nie słuchałam go. Wbiłam tępo wzrok w jego wypastowane buty. –Spójrz na mnie! –warknął. Uniosłam nie chętnie wzrok przy okazji przewracając oczami. 
 - Zadowolony? –wylałam cały jad na te słowo. Tak kąśliwe jak uwaga zwrócona przez nauczycielkę wróżbiarstwa. Jedno słowo a boli jak gdyby ktoś wgryzł się do żywego mięsa. W gardle poczułam gule. Oddychałam ciężko przez nos tak jakbym przebiegła maraton. Poczułam że pieką mnie oczy więc uniosłam je ku sufitowi. –Nie każ mi wybierać. Wiem co chcesz przez swoje słowa przekazać. Nie teraz Nathan. Oby dwóch was kocham tak samo choć jednego bardziej jak brata. Co ja mam poradzić?
 - Zostawił cię. Zranił. –głos mu się łamał. Nie potrafiłam się długo na niego gniewać nie teraz, kiedy był na skraju płaczu. Objęłam go w pasie i wtuliłam w jego tors. Słyszałam jak jego serce przyśpiesza. Położył mi dłoń na ramieniu. Uniosłam wzrok. – Nie zostawiłem cię, nie zraniłem cię. Ty nawet nie wiesz jak bardzo cię kocham. Nie wiesz jak bardzo rani mnie to, kiedy mnie odtrącasz. Ja cię chronię. Ja zawsze będę cię chronił. 
 - A nie powinieneś przypadkiem powiedzieć żebym się do ciebie nie zbliżała, bo to dla mnie za bardzo niebezpieczne? –próbowałam obrócić to w żart. Chyba mi się udał bo chłopak uniósł kącik ust ale zaraz mu opadł. –Może powinieneś się rozluźnić. Wpadnij do nas wieczorem. A teraz chodźmy na kolacje. I gdzie się podział Barty?
 Chłopak wzruszył ramionami. Nie przejmował się przyjacielem czyli chyba jest na skraju załamania nerwowego. Może za mało poświęcam mu czasu. Może, kiedy będę pielęgnować nasze relacje to co między nami jest to wcale nie zniknie a rozkwitnie jak piękna piwonia? Przecież przed świętami wszystko między nami było w jak najcudowniejszym porządku. Wzięłam go pod ramię. Zaczęliśmy iść po schodach aż na sam dół. Musiałam znowu w nim obudzić tego starego O’Collmelana który tak często sprawiał że chciałam mu nakopać. Kiedy szliśmy korytarzem. Zaczęłam mu opowiadać o bliźniakach ciotki Petry  i o tym jak się obudziłam z  bitą śmietaną na twarzy. Roześmiał się kiedy ja się roześmiałam. Czyli albo to było szczere albo nie. On ma tak wiele twarzy które tak ciężko mi rozgryźć. Nie puściłam się go nawet w wielkiej Sali.  Nie opuściłam go kiedy siadał przy stole ślizgonów. Usiadłam obok. Siedząca w stole krukonów Amanda także wstała ze swoim talerzem i usiadła koło swojego chłopaka. Jej blond włosy miała zaczesane w koński ogon. Usiadła naprzeciwko nas. Po lewicy Barty’iego zauważyłam znaną mi tylko z widzenia dziewczynę. 
 - Ellie to jest Sophie. –powiedział Nathan z taką dziwną nostalgią w głosie. Zdecydowanie nie pasującą do niego. –Sophie to jest Eleaonre Fray. Zwana Ellie. Przyjaźnimy się.
 - U. –jęknął Barty. I skrzywił się na te słowa jak gdyby były jakimś przekleństwem. –Zawsze mogło być gorzej. Zawsze mogłeś znać jej chłopaka. A no tak… To zawsze mogłeś jej wybierać obrączki tle że panem młodym byłby kto inny.
 - Ty mi tu nie krakaj. Bo osobiście ci za to skopię cztery litery. –to był głos chłopaka, który znałam. Szelmowski, delikatnie wnerwiający, a jednak tak bardzo do niego pasujący. –Ellie. Powiedz mu coś. Żeby wypluł te słowa. 
 - Dobra. –powiedział chłopak. Upił łyka coli i opluł nim przyjaciela. Wyszczerzył się ukazując zęby. Widziałam jak Nathaniel unosi kącik ust. Otarł dłonią twarz i chwycił za szklankę skoku dyniowego. Pochylił się nad stołem trącając coś przy okazji. Wylał całą zawartość soku na chłopaka a dokładnie na jego ciemno brązowe włosy. – Ej! O’Collmelan mam wylać na ciebie herbatę mojej dziewczyny?
 - Z wrzątkiem. –ostrzegła Amanda. Ledwo ją zrozumiałam bo miała buzię napchaną grzanką. Nathan wzruszył ramionami. Bez ostrzeżenia rzucił w blondynkę pączkiem. Widziałam momentalny szok na jej twarzy i zabójczy wzrok rzucony w stronę jej chłopaka. Chwyciła za kogel mogel dziewczyny i chlusnęła nim przed siebie. Durny człowieczyna chwycił mnie za ramię i przyciągnął do siebie. Wszystko wylądowało na mnie. –Przepraszam.
 Ona aż pisnęła. Tego było za wiele. Chwyciłam za ciasto i wsmarowałam je w twarz Nathana. Ten tylko uśmiechnął się i dał nieoczywisty znak kumplowi który chwycił za makaron z serem w dłoń i rzucił nim przed siebie trafiając za szatę jakiej szatynki z Gryffindoru. Odwróciła  się. Machnęła różdżka a buteleczka z sosem vinegre wylała mu się na głowę. Nathan. Chwycił za pomidora i rzucił do tyłu trafiając w tył jakiegoś krukona ten nie wiedząc kto to rzucił swoim pomidorem w jakiegoś ślizgona. I tak rozpoczęła się wielka walka na jedzenie, którą ku zdziwieniu grona nauczycielskiego nie wywołali huncwoci. Ci jednak szybko podłapali całą zabawę i już widziałam Amy całą w makaronie do spaghetti. Lily była oblana sosem truskawkowym który ściekał jej z głowy po policzkach wprost na biust. James poruszył ustami i po chwili oberwał od zielonookiej bigosem. Marnotractwa nie było końca do puki dyrektor nie został poproszony by jakoś to przerwał. 
 - Wiem że zabawa jest super i w ogóle ale… Marsz do swoich dormitorium. Teraz. –powiedział tonem surowego rodzica które posyła dziecko bez kolacji. Słychać było jęki. –Dobra. Jeszcze 5 minut.
***
Czy wspominałam, że wieczór miał być tylko dla nas dziewczyn? Cóż tak jak myślałam nie obeszło się bez huncwotów z podarkami. Nawet Nathan przyszedł. Po bitwie na żarcie chłopcy nawet mu nie dogryzali. Mówiłam żeby przyszedł to prawda ale nie obstawiałam że nasz wieczorek wyjdzie tak późno. W szczególności, że każda z nas musiała się umyć po wielkiej bitwie. Więc potem u odradzałam mówiąc o tym że będzie miał problemy z przedostaniem się do pokoju i wtedy zdradził mi sekret skrzatów. Siedzieliśmy na moim łóżku pod czujnym okiem Remusa. Nathan opowiadał zacielke jak gdyby to miała być historia pełna akcji i wybuchów, a mówił językiem dość naukowym co było dziwne. Zawsze wszyscy nauczyciele uważali go za nieuka ale to właśnie on dostał jedne z wyższych ocen z SUM. 
 - One mają tak jakby wytorowany tunel. Jeśli się go namierzy to da radę teleportować się gdzie tylko chcesz na terenie hogwartu dosyć sprawie i szybko. Ale ogólnie jest to bardziej skąp likowane niż sama teleportacja. Bo wiesz ta droga jest jak idealna woda pod prysznicem nie za zimna nie za gorąca. –zaczął mi tłumaczyć. Było to dość ciekawe. W szczególności, że już nie długo powinniśmy się uczyć teleportacji. W tle usłyszała śmiechy. Wyciągnęli butelkę i zabawa trwała. –No to ten… Trudno to powiedzmy ustawić. Bo inaczej dupa. Nie ruszysz się i idzie się na piechotę a to jak wspomniałaś nie jest za bezpieczne. Woźny, nauczyciele, prefekci. Jest jednak też można też wpaść na jakiegoś skrzaciora i wylądować w gabinecie dyrektora. Raz prawie tak mi się udało. Tyle że wylądowałem przed. Żebyś ty widziała jego minę kiedy otworzył gabinet. Tak sobie stałem w piżamie dodatkowo. Więc walnąłem coś o lunatykowaniu… 
 - Ej panienki. –usłyszałam głos Jamesa. Był zwrócony w moją stronę i Nathaniela. Nie miał górnej połowy ubrań a na twarzy miał wymalowane wąsy. –Chcecie do nas się dosiąść. Tylko wy siedzicie i nadawacie nawet Luniek się przyłączył.
 Przewróciłam oczami ale razem z Nathanem usiedliśmy koło Remusa. Lunatyk był po mojej lewej za to Nathan po prawej. Teraz kręciła Lily a los tak chciał że pusta butelka po kremowym wylądowała przed mną. Zagryzłam wargi. Nie była w temacie, albo właśnie była. Bałam się wybrać. Lecz postanowiła zaryzykować mówiąc „Wyzwanie”. Serce mi zamarło, kiedy usłyszałam treść. „Pocałuj tego, którego najbardziej kochasz”. Moje oczy zrobiły się w wielkości galeonów. Spojrzałam to w jedną to w drugą stronę. Wszystko nie tak. Kurwa, wszystko nie tak. Nathan był moim przyjacielem ale… Odwróciłam się i pocałowałam tego chłopaka który mnie pocieszał kiedy było mi źle. Który się o mnie troszczył kiedy myślałam że wszystko jest stracone. Ciemne włosy i oczy tak bardzo podobne do niej. Nikt się tego nie spodziewał w szczególności siedzący obok lunatyk. Oderwałam się od niego po chwili i odwróciłam się w stronę Remusa. Chyba wyszło trochę nie tak jak chciałam. Ale i jego pocałowałam. Może założę harem? Przynajmniej żaden nie będzie narzekać. Roześmiałam się w myślach. Wzięła butelkę i zakręciłam nią i akurat trafiło na Jamesa. Chciał wyzwanie więc kazałam mu sobie zrobić brodę z pasty. Przyjął to. Po chwili padło na Dorcas potem na Nathana. On zadał pytanie, Amy która zadała wyzwanie mi. Miałam trzymać się minutę za miotłę x metrów nad ziemią. Wzięłam swoją którą schowaną miałam w szafie.
 - Nie powinnaś. –powiedział Remus. Zmarszczyłam brwi.
 - Zachowujesz się jakbyś był moim ojcem! –wrzasnęłam na niego. Chłopak westchnął głucho chyba przewidział że tak to będzie. Ale ja przecież nie byłam głupia. Wzięłam miotłę Marlene i rzuciłam ją Potterowi. –Nie jestem aż taką idiotką by wisieć tam bez żadnej asekuracji. Wieżę że jeśli się puszczę to mnie złapiesz James.
 - Może ja to załatwię. –uśmiechnęła się ruda. –Jeśli jakimś sposobem byś ją nie złapał to wiedz że sama ciebie zamorduję.
 Rogacz zaśmiał się. Wyleciałam przez małe okienko podobnie jak chłopak. Zawisłam a Amy zaczęła liczyć czas. To wcale nie mogło być takie straszne do puki dłonie nie zaczynają się pocić. Prawie same się puszczały. Durna grawitacja. Słyszała jak odliczają. Jeden palec odpadł. Spróbowała się podciągnąć na darmo. Czas minął. Jaka ja była durna. Jedna ręka mi się ześlizgnęła. Trzymałam się drugą James. Od razu zareagował. Podleciał na tyle blisko bym mogła się bezpiecznie puścić i wylądować na drugiej miotle. Puściłam się a ten z mgnieniu oka wylądował w naszym pokoju.
 - To było zbyt niebezpieczne. –stwierdziła Vanessa z założonymi na piersiach rękoma. –Wiem że chciałaś pokazać że strach jest ci obcy ale to zdecydowanie była przesada. Może zakończmy to.
 - Czy ktoś coś słyszy? –wyszczerzył się Potter. –Bo ja nie. Nigdy nie słyszę głosu rozsądku. No ale teraz bez tego typu zadań. I bez przebiegania nago korytarzem. 

I koniec rozdziału. Ostatnie zdania poszły kiepsko ;-; Nul pomysłów. Początek ok. Środek chyba do przeżycia ale sama się shejcę za koniec. Zdecydowanie nie jest mi na rękę podawanie zdań które będą w następny rozdziale. Trzeba szukać sytuacji a to czasami irytujące. Oczekujcie one shotów :’) Tak liczba mnoga XD  I przy dobrych wiatrach świąteczny rozdział poświęcony huncką jednakże nic nie obiecuję. Komentować, hejcić co tam chcecie XD

środa, 28 października 2015

One- shot "Mało znana historia"

Czekacie na kolejny rozdział? Ni ma ;-; Musicie czekać ale na umilenie mam coś.  One Shot o naszym kochanym gajowym <3 Wierzcie mi to nie będzie nic zwyczajnego :') Nie będzie tak długi jak moje normalne rozdziały ale jest ile jest :') Pozdrawiam!
Najlepiej słuchać tego -ponieważ to mnie właśnie natchnęło.
  Chłopiec wydął usta obrażony. Ściągnął brwi, a oczy zaszklone jakgdyby miał zaraz zacząć płakać. Za jedną dłoń trzymała go dziewczynka o połowe od niego niższa. Moze to dlatego że ona była normalna a on pół olbrzymem. Jedenastoletnim pół olbrzymem liczącym ponad 170 centymetrów. Miał ogromne serce i był bardzo wrażliwy w co nie do końca można było uwierzyć na pierwszy rzut oka. Wielką dłonią otarł mokre policzki małej dziewczynki w tym samym wieku co on sam. Nienawidził Riddla. Za to jaki był oschły dla niego i dla jego towarzyszki. Drwin nie było końca odkąd tylko tu przybył. "Pół olbrzym i szlama och jaka słodka dobrana para. Dwa dziwadła!" roześmiał się Tom widząc ich po raz pierwszy. Włosy niechlujnie opadały mu na lewe oko. Rubeus nie przepadał za nim ale nigdy mu nic nie zrobił. Wszystko dzięki Blance która zawsze pomagała mu się uspokoić.
 -Nie warto Rubi. -głosem jak skowronek zaczęła ciągać go za palec przez korytarze. Ciemne włoski miała zaplecione w dwa warkoczyki. Okrągłe błękitne oczka wpatrzone były przed siebie. Kochała tego olbrzyma jak własnego brata. W końcu doszli na dziedziniec. Odwróciła się do niego i przechyliła drobną główkę która była w wielkości jego dłoni. Była taka drobna porównując z Rubeusem. Taka delikatna i słodziutka. -Może zagrajmy w to co widzę?
 - Dobrze. -odezwał się chłopiec. Usiadł na trawie obok ławki. Nie miał jakiegoś donośnego głosu. Był to zwyczajny dość wysoki głosik jedenastolatka. Blanka rozejrzała się po dziedzińcu i rozpoczęła zabawę słowami "To co widzę... Jest z naszego domu i ma odznakę..." -Czyżby William? Zawsze przechodzi o tej porze obok dziedzińca.
 - Brawo! To on. Świetnie. Teraz ty! -chwyciła za swoje warkocze i zaczęła się nimi bawić nie spuszczając wzroku z pół olbrzyma. Hagrid zaczął nerwowo przygryzać wargę a jego ciemne oczy zaczęły błądzić po dziedzińcu. Zauważył małego ptaszka siedzącego na gałązce. Tak małego że mógłby go zgnieść gdyby go złapał. Szare miał piórka i ciemny dzióbek. Nie znał się może na ptakach ale wiedział że jest śliczny. Zaczął więc słowami podobnymi do dziewczyny "To co widzę.. Jest szare i piękne." Dziewczynka zmarszczyła nos. Nie wiedziała co może być szarego i do tego jeszcze pięknego oprócz kamieni. Ale one nie były piękne. Były szare i zwyczajne. Wzruszyła ramionami. Chłopiec swoją potężną ręką wskazał na drzewo. Nagle słychać było wysoki śmiech dziewczynki. Też uważała że jest piękny ale po raz pierwszy przegrała z ciemnowłosym. -Wygrałeś! Jesteś super. Rubi a weźmiesz mnie na barana? Rubi proszę! Chcę popatrzeć na wszystkich z góry. Proszę, proszę, proszę!
 - No dobrze. -bąknął. Dziewczynka wyciągnęła w jego stronę ręce a ten bez najmniejszych przeszkód posadził ją sobie na ramionach. Wstał z ziemi. Poczuł jak Blanka chwyta mocniej za jego długie, ciemne włosy. Ruszyli tak razem przez korytarz. Dziewczynka śmiała się radośnie. I palcem wskazywała na każdego co czasami witało się z jakąś mało przyjemną uwagą. Brunetce to nie przeszkadzało. Jedną ręką otoczyła jego szyję, a drugą machała do wszystkich. W końcu wpadli na dyrektora który zmroził ich wzrokiem a tym bardziej małą dziewczynkę która starała się schować w włosach pół-olbrzyma. -Przepraszamy. Bibi może zejdziesz?
 Blanka przytaknęła delikatnie. Zeskoczyła z pleców chłopaka po czym chwyciła szybko za jego dłoń. Jasne oczka wpatrywały się w Rubeusa z zaciekawieniem. Zawsze tak na niego patrzyła. Odkąd się poznali.
 A poznali się w pociągu. Chłopiec ze swoimi rzeczami zajął jeden przedział i choć wiele osób cisnęło się na korytarzu to nikt nie chciał usiąść blisko pół olbrzyma. Chłopiec więc siedział sam. Nagle usłyszał krzyk. Był to wysoki głos. Zerwał się zostawiając wszystkie rzeczy w przedziale. Nie martwił się że coś mu kradną. Nic ważnego tam nie miał. Wyszedł na korytarz i zaczął iść za wysokim, piskliwym głosem. Zauważył trzech chłopców stojących nad małą dziewczynką. Siedziała na ziemi opierając się o ścianę. Twarz miała ukrytą w dłoniach. Jeden z nich chwycił ją za kucyka by ta się podniosła. Miała oczy całe zaczerwienione i podrażnione policzki. Najwyższy z trójki podszedł do niej i wyciągnął różdżkę przytykając koniec dokładnie do czubka jej małego noska. Jego oczy patrzyły z małymi płomyczkami złości na niczego winną dziewczynkę. Rubeus podszedł od razu. Wywołało to śmiech ze strony chłopców. Co tam że był o głowę jak nie więcej od nich wyższy. Wyglądał jak dzieciak który tylko wyrósł przed wcześniej. Nie widzieli w nim żadnego przeciwnika. Chłopak stojący koło dziewczynki miał ciemne włosy które układały się w fale do linii podbródka i do tego typowo wężowe oczy koloru nieba chodź z piwnymi przebarwieniami w okół obwódki. Pół olbrzym stanął na przeciw niego z jak najgroźniejszą miną co wywołało jeszcze większy śmiech. Nawet mała dziewczynka się nie bała. Wiedziała że przyszedł ją ratować. Ją, czarodziejkę mugolskiego pochodzenia, szlamę która nie powinna być w Hogwarcie a przynajmniej tak wmawiali jej chwilę temu chłopcy. Podbiegła do niego unikając trzeciego z koleżków wężookiego. Schowała się za nim i tylko delikatnie zza niego zaglądała. Tom bo tak też nazwał się chłopak o ciemnych falach odwrócił się do swoich kolegów i się wycofał rzucając jeszcze "To nie koniec szlamo." Znowu Rubeus usłyszał ciche pochlipywanie tym razem stłumione przez jego szary sweter.
 To było jedno z miłych wspomnień związanych z tą szkołą. Blanka, mała Blaneczka nękana przez Riddla i jego bandę z powodu tego że jej rodzice nie byli czarodziejami. Toż to dla niego było okropne kiedy tylko chwilę razem nie byli a dziewczynka jak na złość wpadała na grupę opryszków. Był jej osobistym rycerzem. Lubił być jej rycerzem. Odwrócił się do niej kiedy stanieli przed obrazem grubej damy. Brunetka podeszła do kobiety namalowanej na płótnie. Pilnowała wejścia od dawien dawna więc od razu poprosiła o hasło. Blanka nie myślała długo. Znała je bardzo dobrze. "Czekoladowe żaby!" krzyknęła wtedy radośnie odwracając się go Hagrida który uśmiechnął się od ucha do ucha. Wpadii razem do pokoju wspólnego. Chłopak usiadł koło kominka, a dziewczynka na jednym z jego kolan. Oparła się o niego i przymknęła na chwile oczka. Chwila okazała się dłuższa. Usłyszał ciche chrapanie Bibi. Nie przeszkadzało mu to że zasnęła. Lubił kiedy była blisko. Wiedział wtedy, że nic jej się nie stanie. Delikatnie przejechał dłonią po jej włosach. Wydawała się teraz jeszcze mniejsza i jeszcze bardziej delikatniejsza. Jak mały porcelanowy aniołeczek który mu dała za uratowanie od złych chłopców. Kiedy spała miała delikatnie rozchylone rumiane usteczka a jeden z warkoczyków opadł jej na twarz przykrywając oczy. "Jak laleczka" pomyślał. Dziewczynka zaczęła się wiercić. Jedna dłoń wylądowała na ramieniu pół olbrzyma, głowa na drugim kolanie, a nogi zwisały bezwładnie. Rubeus rozejrzał się bo pokoju przy okazji próbując nie budzić małej. Parę było osób ponieważ większość przesiadywała na dworze. Był to w końcu dzień wolny od zajęć.I ta mała grupka grała w karty śmiejąc się radośnie, dosyć głośno lecz widocznie nie na tyle by zbudzić Bibi. Jedna dziewczyna siedząca na kanapie przyglądała się jemu uważnie. Miała loki w kolorze miedzi i oczy w kolorze piwa, nos obsypany piegami i długie rzęsy.
 - To twoja siostra? -spytała. Miała melodyjny głos. Czysty wpasowujący się w alt. Hagrid zaprzeczył i szybko opowiedział o tym kim jest dla niego mała dziewczynka która znowu stwierdziła że zmieni pozycję i teraz spała twarzą odwróconą do jego brzucha, podkuliła nogi a dłońmi próbowała go objąć, zaciskała wyjątkowo mocno powieki jak gdyby śnił jej się koszmar. -To bardzo miłe z twojej strony. Taki przyjaciel to dla niej na pewno skarb. Widziałam tych opryszków niedawno. Nękali jakiegoś chłopaka. Banda wyplujek. Jak można być tak okrutnym dla takich dzieciaków jak ona czy on. To jest nie ludzkie.
 Przytaknął. Mądrze mówiła. Przeniósł wzrok na dziewczynkę która patrzyła na niego swymi wielkimi oczami. Nawet nie poczuł że nie śpi. Dolna warga jej zadrżała a na podbródku pojawiła się podkówka. Po chwili było słychać tylko jej szloch. Wtuliła się w niego jak w wielkiego pluszowego misia i płakała w jego szaty. Nie przerywał jej. Nie obchodził go mundurek, a raczej to co jej się stało. Jednym palcem uniósł jej podbródek tak że widział jej zaczerwienione oczka i intensywnie niebieskie tęczówki.
 - Dlaczego oni tak bardzo mnie nie lubią Regi? Co ja takiego zrobiłam? -spytała. Głos jej drżał i był coraz to bardziej piskliwy.
 - Nic nie zrobiłaś. -powiedział. Pocałował jej czoło tak jak to robił jego tato kiedy bał się potworów w szafie. Nie ma potworów w szafie są tylko ludzie jak Tom. Blanka zamrugała parę razy i uniosła delikatnie kącik ust. Kochała go tak bardzo mocno że nawet nie wyobrażała sobie co by było gdyby go nie było. -Zawsze będę cię bronił. Obiecuję.
***
 - Co się z nią stało? -spytał Harry dopijając herbatę. Nawet nie zauważył łez pół olbrzyma które już zniknęły w gęstej brodzie. Hermiona siedząca tuż obok też była tego ciekawa podobnie jak Ron. Urwał tak tą historię że nie wiedzieli co się stało dalej. Ron wziął kolejne ciasteczko które chodź było niczym kamień to mu smakowało. -Hagrid?
 - Co się stało z Bibi? -Hagrid spojrzał na półeczkę nad kominkiem gdzie stał mały porcelanowy aniołeczek i zdjęcie. Bardzo wyblakłe chodź jeszcze można było dojrzeć młodego chłopca i dziewczynkę siedząca na jednym jego ramieniu. Obydwoje machali. To był rok zanim go wyrzucili. Odwrócił się przy okazji ocierając kolejne łzy. -Nie żyje. Zmarła w młodym wieku. Nie skończyła nawet hogwartu. Pamiętałem ją zawsze jako tą małą dziewczynkę. Nawet trzy lata po naszej znajomości kiedy to wyrosła a jednak nadal była taka maleńka i delikatna jak kwiatuszek. Obiecałem że zawsze będę ją bronił. Skąd wiedziałem że mnie wyleją ze szkoły?
 - Hagrid co jej się stało? -spytała dziewczyna. Miała parę swoich teorii ale chciała usłyszeć tą jedną prawdziwą od właśnie gajowego. Rubeus spojrzał na całą trójkę. Chciał choć unieść kącik ust pokazując że wszystko jest dobrze. Przecież nie było.
 - Nękali ją po tym jak mnie wywalili. Riddle i cała ta jego kompania od siedmiu boleści. Potem jeden z nich ją zabił. Zapędzili ją w kozi róg i bawili jak kot myszką. Torturowali... A ja mówiłem że nic jej się nie stanie. Obiecałem jej to dokładnie dzień przed zanim mnie wyrzucili. -westchnął. Po raz kolejny spojrzał na zdjęcie. Podszedł do niego i ściągnął z półeczki. Położył je na stole tuż przed chłopcem który przeżył i jego przyjaciółmi. -To ona a to ja. Mówiłem że była jak laleczka. Kochałem ją, a najbardziej na trzecim roku. Tak, to ten na którym mnie wyrzucili cholipka. Gdyby nie ten durny Riddle byłbym wtedy z nią. I ona by żyła. Może... Może nawet by ze mną była. Cóż. Czas się zbierać moi mili. Jeszcze was ta różowa lafirynda ochrzani.

poniedziałek, 5 października 2015

Rozdział XXIII

Mała brunetka naburmuszyła się kiedy wcisnęli ją w różową sukienkę z kokardkami. Włoski zapletli w dwa warkocze które opadały jej na ramionka. Tłuste rączki założyła sobie na piersiach. Usta zacisnęła w cienką linię, a brwi ściągnęła tworząc zmarszczę po między nimi. Piątki zaciśnięte. Na szyi srebrny łańcuszek. Rodzice zachęcali ją miłymi słowami by podeszła do chłopczyka który był od niej prawie rok starszy. Włosy ciemne przylizane i zaczesane idealnie grzebieniem. Widać było w tym rękę ojca. Zmrużyła pistacjowe oczka mierząc go wzrokiem jakby myślała czy zasługuje w ogóle na to by się z nią bawić. Koło chłopca stała trochę starsza dziewczyna która uśmiechała się miło do brunetki. Dziewczynka nie odwzajemniła uśmiechu ale schowała się za nogami swojej mamy. Ta tylko roześmiała się radośnie i spojrzała na swojego męża. Mężczyzna spojrzał na rodzinę chłopczyka.
 - Ellie to jest Nathan. Od dziś będziecie się przyjaźnić. –Powiedziała mama i odwróciła się do dziewczynki, która uniosła tylko dłonie. To nie ona chciała się z nim przyjaźnić tylko jej rodzice. Nie przypadł jej do gustu. Już wolała się bawić z jego siostrą niż  z nim. Zaprzeczyła potrząsając główką. –Skąd wiesz Ellie? Nawet go nie znasz ale już go słońce oceniasz. Nathan to jest Ellie. Ellie przywitaj się ładnie. Przecież masz dziku język, w tej małej gąbce.
 - Cześć. –powiedziała tym wysokim głosikiem jaki to mają małe dzieci. Podeszła do chłopczyka i wyciągnęła małą pulchną dłoń. Chłopiec chwycił ją i odpowiedział tymi samymi słowami. –Chodź ze mną do piaskownicy. Babki będziemy robić. Chodź Nathan, chodź! No chodź.
Chwyciła go za rączkę i zaczęła go ciągnąć na tył domu gdzie znajdowała się piaskownica, huśtawki, zjeżdżalnia i wszystkie inne rzeczy potrzebne do szczęścia czterolatki. Rodzice dzieci roześmiali się widząc jak Eleanore uparcie ciągnie chłopczyka do piaskownicy nie zwracając na to że już parę razy prawie się przewrócił. Starsza siostra chłopczyka pobiegła za nimi i była jako pierwsza na tyle domu Ellie. Zajęła huśtawkę a dwójka maluszków piaskownicę. Brunetka nie zwracała uwagi na to że jest w pantofelkach i w białych rajtuzach. Ważne było robienie teraz babek. Wzięła różową foremkę w kształcie dinozaura i fioletową łopatką zaczęła nakładać do środka jasny piasek. Nathan za to rączkami robił wielki kopiec. Po chwili jednak stwierdził że nie ma okienek i wyrwał dziewczynce łopatkę. Dziewczynka rozpłakałaby się gdyby nie to że już miała idealnie nałożony piasek. Odwróciła babkę kładąc ją na piasku. Chwyciła grabki i zaczęła nimi uderzać mówiąc znany wierszyk „Babko, babko udaj się, jak się nie udasz co cię zjem”. Po czym szybko wzięła foremkę i zobaczyła pięknego dinozaura. Do ich dwójki podszedł mężczyzna. Trochę starszy od jej ojca z aparatem fotograficznym.  Już miał im robić zdjęcie kiedy Nathan ze złowieszczym uśmieszkiem pociągnął ją za warkoczyk. Zrobiła podkówkę i ze złości rozwaliła jego kopiec. Po rumianych pulchnych policzkach zaczęły spływać łezki. Wydęła małe ustka i wybiegła z piaskownicy zanosząc się płaczem. Podbiegła do taty i wyciągnęła ku niemu rączki. Mężczyzna wziął ją na ręce. Miała idealny widok na zadowolonego z siebie Nathana. Jego szczęście jednak nie trwało wiecznie. Matka chwyciła go za ucho i odciągnęła od wszystkich. Ellie skrzywiła się. Nigdy jej nie uderzyli, nawet kiedy urządziła histerię stulecia. Znowu w jej oczkach pojawiły się łzy. W jej młodym umyśle pojawiła się myśl Fakt, że to przez nią Nathan zostanie zbity. Spojrzała na tatę. Swoimi oczkami podobnymi do niego. Dotknęła jego polczka. Nachyliła się tak by tylko on słyszał i szepnęła łamiącym się głosem.
- To moja wina tato. –poczuła jego dłoń na swojej główce. Głaskał ją i mówił ciepłe słowa. Nagle zapomniała o tym. Ciepłe słowa podziałały na nią jak zaklęcie zapomnienia. Chłopiec przyszedł do nich dopiero po chwili. Miał całe zaczerwienione oczy i czerwone od łez policzki. Spojrzała na niego po czym kazała tacie siebie opuścić. Stanęła naprzeciwko niego. –Tańcz Nathan. Tata puść muzykę.
 Nagle słychać było w tle The Chordetts- Mr Sadmone. Dziewczyna uwielbiała tą melodie i zaczęła do niej tańczyć. Chwyciła chłopca za rączki i razem z nim zaczęli się kręcić w kółeczko. Zapomniała nagle o tym że ciągał ją za warkoczyki. Ważna była dla niej ta chwila która może przecież zaraz się skończyć. Swoimi zielonymi oczami spojrzała na rodziców który stali koło siebie i trzymali się za ręce. Ten widok był piękny. Wszystko było piękne w oczach 4 letniej Ellie. Świat był piękny. Kolory były piękne. Zwierzątka były piękne. Nagle w połowie utworu wszystko się zadziało bardzo szybko. Parę czarnych obłoków pojawiło się obok państwa O’Collmelanów i  Freyów. Dzieciaki nie wiedziały o co chodzi. Nie rozumiały strachu w oczach ich matek i spokoju w oczach ich ojców. Mała Ellie chwyciła za małą rączkę Nathana. Niepokój. Ta emocja ogarnęła całe jej ciało. Z czarnych obłoków zaczęły wychodzić postacie. Ubrane w czerń. Większość nie znała chodź jedną osobę z twarzy poznała. To był Czarny pan. Puściła się nagle chłopczyka i podbiegła do mamy. W tle nadal brzmiała piosenka którą puścili minutkę wcześniej. Felix Fray podszedł wraz z ojcem Nathana do czarnego pana. Mama dziewczynki jakby wiedziała co ma zrobić. Wycofała się do domu wraz z panią O’Collmelan i jej dziećmi. Córka chciała zostać ale bała się gniewu matki i posłusznie za nią ruszyła. Weszli od strony tarasu wprost do kuchnio salonu. Dzieciaki od razu rzuciły się na kanapę. Mała Ellie spojrzała na mamę i podbiegła do kaset z bajkami i filmami poszukując tej jednej bajki. Zakochanego Kundla. Podała ją swojej mamie po czym wygodnie usadowiła się na kanapie tuż obok dziewczynki która oddzielała ją od Nathaniela.  Szybko zrzuciła pantofle i podciągnęła kolana prawie pod sam nos. Otoczyła je rękoma i tym sposobem zaczęła oglądać bajkę.

Nigdy nie przywyknę do podróży samolotem. Żołądek nagle się znajduje mi pod gardłem kiedy starujemy. Odwróciłam się do siedzącej obok mnie Petry która uśmiechnęła się blado i podała mi dłoń mówiąc bym ścisnęła ją jeśli się boję. Tak więc podczas startu i w czasie turbulencji zacisnęłam swoją dłoń na dłoni tak mocno że widziałam jak się krzywi ale mówiła że to nic. Jej popielate włosy czasami przybierały barwy pastelowej czerwieni ale jednak utrzymywała je w kolorze popieli. Opowiadała mi jak to jest mieszkać na Bawarii, a  w szczególności w jej wiosce gdzie są trzy domy na krzyż i jedna mała kapliczka. Mówiła jak tam jest spokojnie i jeśli mam słaby sen to krowy mnie będą budzić. Po za tym opowiadała o swoich dzieciach które na zimę przyjechały do niej z wielu szkół. Zamrugałam. Czyżby miała aż tyle dzieci? Kobieta zaśmiała się i powiedziała że ma piątkę swoich i dwójkę adoptowanych. Poczułam jak ściska mnie w żołądku. Tyle lat i nie wiedziałam nic o tym że mam tyle kuzynostwa. Mama zawsze mówiła że ciotka za nią i za mną nie przepada. Bolało mnie to ale teraz jeszcze bardziej boli mnie to że mama mnie okłamała w żywe oczy. Ciocia petra była najmilszą kobietą na świecie. Miała siódemkę dzieci. W tym jedno już skończyło szkołę, a dokładnie Hogwart. Bąknęłam coś o moim bezpieczeństwie. Pobladła na twarzy. Położyła mi rękę na ramieniu.
 - Na ziemi nie ma bardziej bezpieczniejszego miejsca niż nasz dom. –powiedziała mi w żywe oczy nie odwracają wzroku ani na mini sekundę. Przeczuwałam że coś musiało być na rzeczy. –Czarny pan cię tu nie znajdzie nawet jeśli miałby takie możliwości by przelecieć kanał i trafić do Bawarii. To nie możliwe. Jest chroniony specjalnie dla ciebie chyba nawet bardziej niż bank na Pokątnej. Będziesz tam bezpieczna Ellie. Nie dosięgnie cię tam. Mój mąż porozmawiał z każdym naszym dzieckiem. To boli nawet teraz kiedy mówię. Moje dzieci, moje kochane rodzone dzieci musiały przejść rozmowę z moim mężem jak gdyby byli oskarżeni o morderstwo. Każdy z nich był pytany i sprawdzany czy dla niego działa. Nie chciałabym nawet myśleć co by się stało gdyby mój mąż odkrył że jedno z nich jest po tamtej stronie. Beniamin uczy się w drumstrangu. Jest w twoim wieku i to o niego najbardziej się obawialiśmy. Drumstrang nie jest złą szkołą. Tyle że tam jest tak dużo czarnej magii. Caleb to ten który skończył Hogwart. Jestem z niego dumna. Jest Aurorem i ogólnie pracuje w Ministerstwie. Ledwo udało mu się załatwić urlop. O niego też się obawialiśmy i to z nim mąż przeprowadził najdłuższą rozmowę. Po Beniaminie o dwa lata od niego młodsza jest Tessa która uczy się w tej francuskiej szkole. Nie potrafię wypowiedzieć jej nazwy. Tessa jest za mała jednakże i tak musieliśmy choćby ją zapytać. Po Tessie są bliźniaczki które adoptowałyśmy pochodzące z Indii. Leah i Brigid. Kochane dziewczynki chodzą do szkoły razem z Tessą. Są od ciebie o trzy lata młodsze. Słoneczka moje. Jeszcze pamiętam jak z Josephem polecieliśmy po nie. One też przeszły rozmowę. Razem. Poznałyśmy wiele historii o których nawet nie śniliśmy ale one same nie należały do nich. No i ostatni bliźniacy którzy przymierzają się w następnym roku do Hogwartu. Isaac i Noah. To są postniki więc uważaj. Nagle obudzisz się z Eliasem w łóżku. To ich tarantula więc ostrzegam. Z nimi nie rozmawialiśmy tylko i wytłumaczyliśmy że nie wolno mówić obcym osobą o tym że tu przebywasz. Isaac młodszy z bliźniaków powiedział że nic nie piśnie ale masz się z nimi bawić. Pewnie też myślisz które odziedziczyło to co mam na głowie. Noah i Tessa.
 W wyobraźni widziałam siebie bawiącą się z dwójką chłopców. Raczej nie miałam ręki do dzieci chodź tak naprawdę to nigdy nie robiłam za niańkę. Nawet w Hogwarcie raczej pierwszaki nie przychodziły do mnie i nie prosiły o pomoc. Nie wiem jak to będzie ale nie zastanawiałam się teraz zwłaszcza kiedy jesteśmy wysoko, wysoko w przestworzach. Szanse na to że się rozbijemy są może nie duże ale najgorsze jest to że są.

Na miejscu poczułam dziwną ulgę. W oddali widać było pięknie Alpy. Krajobraz to wielkie pola na których pasły się krowy. Wiele krów. Małe laski w oddali w których jak mnie mam ukrywało się parę magicznych stworzeń. Dom Petry był ogromny prostokątny i piętrowy. W końcu mieszkało tu 9 osób a oprócz tego były jeszcze pokoje gościnne. Ponieważ rodzice jej męża uwielbiali przyjeżdżać tu z Monachium by odetchnąć świeżym powietrzem. Obok białego prostokątnego domu cioci Petry i jej stodoły lub obory z krowami był dokładnie taki sam dom. Dowiedziałam się że mieszka tam chłopak o rok od mnie starszy. Uśmiechnęła się przy tym i szturchnęła mnie ramieniem. Chciałam powiedzieć ,że jestem zajęta ale czy byłam? Wpadłam z walizkami do domu ciotki Petry. Od razu przywitały mnie schody prowadzące do góry oraz korytarz prowadzący do drzwi ich sąsiadów. Zdjęłam buty podobnie jak ciocia i ustawiłam je na szafce. Petra zawołała imię swojego męża a mężczyzna w kwiecie wieku zbiegł po schodach. Miał ciemne włosy i oczy. Uśmiechał się od ucha do ucha i powitał mnie słowami „Szczęść boże” w ich języku. Po czym zaczął po germańsku rozmawiać zaciekle z ciocią. Tak trochę głupio się czułam. Zielona i widziała to ciocia. Kobieta szepnęła zaklęcie które sprawiło, że rozumiałam każde słowo i miało to działo to także w drugą stronę. Zostawiłam wielką walizkę i po schodach wpadłam do mieszkania cioci. Od progu zostałam powitana podwójną siłą. Dwóch chłopców jeden o ciemnych włosach, drugi w szalonym turkusie. Sięgali mi może do piersi. Spojrzeli po sobie i każdy z nich chwycił za jedną dłoń. Zaczęli mnie ciągnąć przez korytarz aż do kolejnych schodów. Prowadzących jeszcze wyżej. Były na strychu cztery pokoje łazienka i kibelek. Zapukali do jednego pokoju a kiedy drzwi tylko się otworzyły wepchali mnie tam. Na wersalce siedziała dziewczyna o blond włosach które przez chwilę przybrały kolor pomarańczy ale od razu pobladły widząc mnie. Poklepała miejsce koło siebie. Miała duże ciemne oczy które w pewnym momencie wydawały się zmieniać w kolor płynnej miedzi. Usiadłam koło dziewczyny. Była od mnie o dwa lata młodsza ale nie wydawała się. Rzęsy przejechane tuszem, usta maźnięte pomadką dodały jej co najmniej rok. Włosy miała rozpuszczone ale nie w nieładzie. Proste i rozczesane. Przeglądała jakieś czasopismo. Usiadłam obok i spojrzałam co czyta. Więcej tam było obrazków niż tekstu co cieszyło. Po chwili do dość małego pokoju wpadła kolejna część żeńska tego domu. Ciemne włosy, cynamonowa karnacja i prawie czarne jak noc oczy. To były Leah i Brigid. Jedna miała szary sweterek w loga batmana a druga w niebieską tardis. Uśmiechały się szeroko. Nie wiedziałam która to która. Były identyczne. Stanęły naprzeciwko mnie i Tessy która nie wzruszona nadal przeglądała gazetę. Obydwie w jednym momencie podały mi ręce i zaśmiały się.
 - Jestem Brigid. –odezwała się dziewczyna z tardis na sweterku. Po czym wolną ręką wskazała na siostrę.- To jest moja gorsza kopia Leah. Leah przywitaj się grzecznie z gościem. I nie zabijaj mnie wzrokiem. Urodziłam się o minutę wcześniej od ciebie. Więc to ty jesteś moją kopią a nie ja twoją.
 - Różnię się. Jestem silniejsza od ciebie po za tym mam dar który tylko ja odziedziczyłam po naszej matce. –warknęła. Miała trzynaście lat ale w jednym momencie wydawało się jakby była od mnie starsza. Odwróciła się do siostry i pstryknęła jej przed nosem a dziewczyna padła jak długa. –Witam Ellie. Jestem Leah. To co leży to Brigid. Jak to mówią jedna odziedzicza intelekt druga wygląd. Tessi nie wsyp mnie znowu. To kłótnie po między mną, a nią. Czarodzieje to zabawna rasa. Myślimy że wszyscy mamy tyle samo mocy. Powiem ci coś w sekrecie. Nie zawsze. Rodzina mojej matki wywodzi się od syren. Pozostał nam jednak pewien dar, a przynajmniej mi. Wiesz jak działa marionetka? Ktoś musi ciągnąć za sznurki. Dla mnie to prosta rzecz. Zrobię coś a nagle padniesz przed mną na kolana albo pójdziesz spać tak jak ona. Żyjąc ze mną pod jedynym dachem jesteś zdana na mój kaprys. Nawet nie wiesz jaka potrafię być kiedy się wkurzę.
 - Brigid też ma dar. Może nie tak przydatny jak twój, a raczej uciążliwy. Wiesz na jakiej podstawie działają testrale? –przytaknęłam. Sama je widziałam i to nie raz. Śmierci matki na moich oczach nie da się wymazać z pamięci. Teraz jeszcze widziałam śmierć ojca. Poczułam jak w gardle rośnie mi gula. –Ona widzi zmarłych tak jak ja ciebie. Może z nimi rozmawiać. Doradzać im albo też pobierać od nich porady. Osoby zmarłe są bardzo mądre, a przynajmniej w większości bo widzą co je ominęło. Na przykład nie dawno w mieście spotkałyśmy ducha zmarłej starszej pani która zeszła na chyba trzeci zawał. Miała dużo lat. Bri próbowała wszystko mi opowiedzieć. Jak wygląda i co mówi chodź jak dla mnie wygląda to jakby rozmawiała z powietrzem. Niektórzy nazwą to chorobą psychiczną ale nie my. W szczególności nie ja. Bri wyczuwa też zagrożenie raz widziała nawet przechodzącą obok kostuchę. Mówiła że nigdy w życiu się tak nie bała jak wtedy. Nie miała odwagi iść za nią lecz czy ktoś miałby odwagę?
 - Duchy śmuchy. Władza to jest to jest moc. -prychnęła nieco urażona Leach. Machała rączkami a bezwładne ciało Bri uniosło się i zaczęło tańczyć. Roześmiała się radośnie co nie wywołało śmiechu w przypadku moim jak i Tessy. Jej dar można było po prostu nazwać Imperiusem bez zobowiązań. Mogła robić z nią co tylko chciała. Mogła przemówić jej ustami co zrobiła bo z ust nieprzytomnej dziewczyny słyszeć było słowa "Lubię ziemniaki". Co jeszcze bardziej rozbawiło dziewczynę. Tessa ledwo wytrzymywała, a ja już miałam zamiar wyjść kiedy nagle wszystko wróciło do normy. Bri odzyskała świadomość a Leach jakby nigdy nic usiadła na ziemi. -Widzisz? Nic jej nie jest. Nie trzeba nikomu mówić co się stało.
 - Ale co się stało? -spytała dziewczyna nie rozumiejąc całej tej sytuacji. -Ja nic nie pamiętam. Zemdlałam, tak? A może to Bri znów użyła mnie do swoich sztuczek i czarów? Jak ja cię nienawidzę kiedy to robisz. Pewnego dnia ogarnę jak sprawdź byś widziała to co ja i o północy w święto zmarłych wyrzucę cię na opuszczone cmentarzysko.
 Dziewczyna przewróciła oczami. Jak gdyby słyszała to tysiące razy. To był zdecydowani czas aby się w końcu wycofać i pozwiedzać dalszą część domu. A może nawet wrócić na dwór podziwać widoki. Dwór wygrał. Zbiegłam na piętro gdzie zauważyłam uwijającą się  przy dosyć sporej kuchence ciotkę. Na głowie miała czerwoną chustkę w białe groszki. Stwierdziłam że nie będę jej przeszkadzać i wtedy usłyszałam dzwonek. Zbiegłam na dół i otworzyłam drzwi. Może poznam więcej ludzi.
 - Witaj. –uśmiechnął się do mnie delikatnie. Nie wiedziałam co powiedzieć. Był wysoki i umięśniony. O ciemnych włosach i przypominających morską toń tęczówkach. Próbowałam chodź wybełkotać jedno słowo ale nic. –Pani Petra mówiła że przyjedzie jej siostrzenica. Tyle że nie jesteś do niej podobna.
 - Ja… Ja do ojca podobna. Przynajmniej tak mówią. –bąknęłam. Chłopak stał w drzwiach. W niebieskiej puchowej kurtce na której zaczęły już topnieć płatki śniegu podobnie jak we włosach. Gdzieś w tle słychać było ciotkę. Chyba miałam go wpuścić chodź z kuchni nie do końca rozumiałam co do mnie mówi. –Wchodź. Jestem Ellie. Eleanore Fray. Ty?
 - Michael Spielberg –wszedł do pomieszczenia. Z kieszeni spodni wyciągnął różdżkę. Machnął, a krótka sama się ściągnęła i powiesiła na wieszak. Wyskoczył z czarnych potężnych górskich butów i ruszył przed siebie. Pod rękawem jego koszuli wydawało mi się że coś zobaczyłam ale mogły być to tylko moje chore zwidy. Za dużo śmierciożerów przeszło w moim życiu i mogłam sobie na to pozwolić.
 Zaprowadziłam go na górę do kuchni gdzie ciocia Petra przygotowywała posiłek dla całej rodziny. Kobieta odłożyła chochelkę którą właśnie mieszała w wielkim metalowym garnku. Odwróciła się do chłopaka i uściskała go jak syna. Uśmiechnęła się od ucha do ucha.
 - Przyszedłeś na obiad Michael? -spytała ciocia. Zamieszała po raz kolejny zupę po czym sprawdziła czy makaron już jest gotowy. Chłopak przytaknął. Ciekawiło mnie dlaczego akurat jadł tutaj a nie w swoim domu z rodziną. Nie musiałam długo czekać. -Rodzice Michaela pracują do późna przez co chłopak musi jeść obiady u nas. Ale jakoś nie narzeka. Prawda Mikie? I jak ze świętami? W tym roku jadasz z nami czy z rodziną? Może w końcu przypomną sobie że mają syna. Nie martw się miejsce dla ciebie jest zawsze. Nawet mamy dla ciebie prezencik. Tessa stwierdziła że musisz mieć i sama ci wybrała. Nie martw się to nie skarpety ani inny sweterek.
 - Rodzice mówili abym się nie nakręcał więc prawdopodobnie nie przyjadą. Cóż. Przynajmniej poznam bliżej waszą rodzinę proszę pani. Skąd jesteś? Mogę zgadnąć? Anglia. Trafione! Akcent mówi wszystko. -uśmiechnął się szeroko. Miły chłopak, naprawdę miły. Może to co zauważyłam to był tylko tatuaż? Przecież wiele osób nosi tatuaże. -No to na pewno Hogwart. Ja z Beniaminem do Drumstrangu uczęszczamy. To teraz strzelę z jakiego jesteś domu. Nazw nie pamiętam ale będę zwierzątkami. Dobra? Na pierwszy rzut oka to od borsuków się wydajesz ale strzelam że od lwów. Gryfonów. Czy jakoś inaczej...
 - Dobrze. To teraz pytanie za 1000 punktów panie zawsze strzelam celnie. -uśmiechnęłam się półgębkiem. Chłopak założył ręce na piersiach i bąknął "No dawaj to pytanie." -Skoro jestem Gryffonem to może zgadniesz czy gram w Quditcha? Odpowiedź tak lub nie.
 - Gdybyś długo grała to widać by to było po nogach ale jak zauważyć można albo nie można. Jesteś ubrana w ocieplane spodnie dodające ci co najmniej parę kilogramów. Hm... -pomyślał przez chwilkę. -Ja gram tak gdybyś chciała wiedzieć. Pozycja, obrońca. Ty... Pokaż chodź dłonie. Wtedy można odrzucić szukającego bo pałkarze latają z kijkami, ścigający z kaflami i obrońca broni więc też działa rękami. To wszystko widać. I strzelam że grasz.
 - Nie gram. Chciałabym ale nie gram. -wzruszyłam ramionami. Chłopak uśmiechną się. Po czym spojrzał na kobietę która tylko przytaknęła. Chłopak wrzasnął na cały dom że mecz i nagle słychać było tylko huk butów na schodach. Czyżby to była jedyna forma rozrywki na tym odludziu? Wyszliśmy na dwór a Tessa od razu zaprowadziła mnie do schowka na miotły. Wzięła jedną ze starszych mioteł która należała do Caleba. Było nas osiem więc nie najgorzej. Jakieś tam składy mogły być. Wszyscy z miotłami w rękach a Beniamin z wielkim pudem wybiegliśmy na wielkie pole przerobione na amatorskie boisko do Quiditcha. Wysoko nie było. Bramki może miały trochę  ponad cztery metry wysokości i było ich trzy. - Dobra drużyna dzielimy się. Ellie będziesz kapitanem? Ben ty drugim? Wy jesteście ścigającymi. Zgoda? Okay. Mamy do wyboru jeszcze dwóch szukających, dwóch pałkarzy no i dwóch obrońców. Szwyrtoki szukają? Tessa? Obrona. Ja obrona no i nasze hinduski z pałkami. Bez używania zaklęć i specjalnej wrogości czysta gra. Ell wybieraj pierwsza cały zespół.
 - E... Noach... Bri i Tessa. -powiedziałam. Dziewczyna która jeszcze chwile temu była blondynką miała teraz włosy koloru obsydianu. Uśmiechnęła się do mnie mówiąc że nie będę żałować. Noach który okazał się być tym bez kolorowych włosków przytaknął a Bri mrugnęła. Nagle wszyscy wbili się w powietrze. Caleb który doszedł trochę później stwierdził że będzie sędzią po czym wyrzucił kafla który od razu znalazł się w łapach Bena. Jednakże dzięki Bri kafel wypadł mu z rąk. Dlaczego? Dziewczyna trafiła tłuczkiem idealnie tak by wypadł mu z rąk. Jest niesamowita chodź to mogło doprowadzić do połamania jego ręki. Z kaflęm pod pachą ominęłam Leah która już chciała użyć swoich magicznych łapek kiedy nagle usłyszała ostrzegawcze kaszlnięcie ze strony brata. Pokazała mu język i tak toczyła się nasza zacięta gra. Skończyliśmy kiedy przybiegła do ciocia Petra. Zła ponieważ już jest obiad a nas nadal nie ma. Wiedziałam że z nią lepiej nie zadzierać.

Wieczorkiem zaproponowałam że jakoś pomogę. Michael od razu powiedział że nie muszę bo dziś to on i Caleb robią przy krowach i że lepiej bym pomogła cioci Petrze w przygotowaniu świątecznego posiłku ale chciałam pomagać przy krowach. W końcu dostałam zadanie. Miałam w specjalnych wiadrach z taką śmieszną dójką, wymionem jak w smoczkach poroznosić siarę cielakom. Było ich z pięć może więcej. Nie miałam czasu policzyć a w stajni w specjalnych zagrodach naliczyłam pięć. Wzięłam po dwa wiaderka i zaczęłam nosić je cielakom a kiedy chłopak skończył doić stwierdził że mi pomoże. To miło z jego strony. Caleb zniknął a my mieliśmy jeszcze do wykarmienia dwa cielaki na zewnątrz. Jedno było białe jak śnieg który otaczał całe igloo i ogólnie zagrodę a drugi biło, rudy ciapaty jak dalmatyńczyk. Były tuż obok siebie. Jasny śnieg byłby jako jedyny widoczny gdyby nie latarki w jednej dłoni. Spojrzałam na chłopaka i otarłam pot z czoła. Nie było ich pięć a co najmniej dwanaście.  Oparłam się o metalowe ogrodzenie małej zagrody z iglem które przypominało śmietnik na szklane butelki ale była to specjalna konstrukcja dla cielaków.
 - I wy tak co dziennie? -spytałam. Chłopak przytaknął.
 - Poprawię cię El. Dwa razy dziennie. O 6  rano a czasami  nawet wcześniej i o 18 wieczorkiem. Ponad 70 krów do podłączenia. I nie działa tu żadna magia. Musisz podłączać każdą jedną. Tylko czasami sobie pomagamy magią magicznie sprawiając by krowy się nie ruszały i nie kopały. -powiedział spojrzał na jasnego cielaczka który pił z wiaderka które można było porównać do takiej trochę innej butelki dla dziecka ze smoczkiem i w ogóle ale w wielkości normalnego wiadra. -Życie będąc cięgle ściganą przez czarnego pana jest uciążliwe. Czyż nie? Pewnie cieszyłby się z twojej śmierci. Hej. Nie bój się. Mnie akurat się bać nie musisz. Uważaj tylko na mojego brata. On należy do tych no wiesz... Do posłańców czarnego pana.  On nie zawaha się ciebie wydać. Lecz ja nie pozwolę. Rozumiesz? Obiecuję ci na moje własne życie że nic tu ci nie będzie. Ellie. Gdybym był po ich stronie myślisz że jeszcze byś żyła? Każdy zabiłby cię od tak bez mrugnięcia oka. Może lepiej wróćmy. Cielaki już zjadły. Ja tylko umyję i już wracam.

Wszyscy zasiedli przy jednym wielkim stole w kuchni. Za dwoma krzesłami tuż przy wyjściu znajdowała się choinka a pod nią stos prezentów i trochę siana. Tessa stwierdziła że święta bez Liny to nie święta i po między nogami kręciła się sunia bordera która w końcu ułożyła się pod moimi nogami. Wszyscy zasiedli do kolacji po odmuwieniu modlitwy jak i podzieleniu się opłatkiem. Nie byłam aż tak wierząca jak oni co dało się od razu zauważyć. Sięgnęłam po chleb i przez przypadek stuknęłam się dłonią z Michaelem który cofnął ją i poczekał aż to ja wezmę pierwsza. Miłe z jego strony. Ciocia Petra każdemu ponalewała Barszczu tak że aż prawie więc wylewał. Uznała że jest idealnie i że każdy ma zjeść bez wyjątków. Tu spojrzała znacząco na mnie. Musiałam zjeść cały, nie było taryfy ulgowej. Nagle ktoś zapukał do drzwi. Petra spojrzała przez okno i pobladła. Spojrzała na Michaela który właśnie nakładał sobie pierogi z grzybami. Czyżby przybył jego brat. Szybka akcja. Tessa chwyciła mnie za nadgarstek i zaprowadziła na drugie piętro a z niego drabinką na strych. Było tam zimno. W powietrzu unosił się kurz.  Przyłożyła palec do ust i wróciła na dół. Prawie na czworaka doszłam do małego okienka z którego wyraźnie widziałam akcje rozgrywającą się na dworze. Pan Joseph przywitał młodzieńca który najwyraźniej wiedział czego chce. Och gdybym słyszała co się tam dzieje. Przysunęłam się bliżej okna przyłożyłam ucho do pękniętej szyby. Było coś słychać. Kątem oka patrzyłam na rozwijającą się akcję.
 - To już na barszcz nie można przyjść? -spytał zirytowany. Założył ręce na piersiach. Miał na sobie garnitur ale nie zwykły. Ubrudzony. Plamy były ledwo widoczne z tej wysokości ale kiedy uważniej się przyjrzało mankietom można zauważyć że były ciemno czerwone. -Wiem że nie mam zbytnio dobrej reputacji. Ale chciałem przyjść i się na jeść. Jak to mówią... Jestem tym niezapowiedzianym gościem. Chyba że już macie jakiegoś niezapowiedzianego gościa? Nie zawitam długo. Razem z moją grupą poszukujemy jednej małej. Wiem że mogę wam powiedzieć bo wy nikomu nie powiecie. Za bardzo się boicie o rodzinę. Nie ma skończonych siedemnastu lat. Wiemy gdzie jest a przynajmniej gdzie była zanim nam się urwała. Ślady prowadzą w te okolice. Jak mi to wytłumaczysz? To jest jak przewożenie narkotyków w kieszeni. Serio myślicie że nikt nie zauważy? Ktoś zauważy. Gdzie ona jest?!
 - Nie wiemy o co ci chodzi. -odpowiedziała ciotka. -Jeśli zaraz nie odejdziesz będę zmuszona zawołać sąsiadów z dołu. Wiesz że jeden to Auror. Czy ty wiesz Lawrence że Calem to Auror. To głupie z twojej strony tu się zjawiać sam.
 - Nie sam. -burknął pod nosem. Miał włosy ciemne jak noc a tęczówek nie widziałam. Ledwo co widziałam gdyż gankowe światło ledwo oświecało wszystkich. Zauważyłam brak chłopców. Pewnie musieli iść. Leah spojrzała na ciotkę z błaganiem w oczach. Jej podejście do życia jest co najmniej sadystyczne ale teraz naprawdę chciałam aby użyła na niego swoich zdolności. -Jeden moment i może nas być tuzin. Jeden ruch i nic nie pozostanie z tego co się dorobiliście. Michael chodź do brata. W końcu jesteśmy rodzinom!
 - Nie jesteśmy. -syknął stał hardo razem z resztą rodziny Petry. Caleb zaciskał dłoń na różdżce podobnie jak pan Joseph i ogólnie cała rodzina. Ona... Chce mnie bronić za wszelką cenę. Tym razem się posłucham, muszę posłuchać. Nic im się nie stanie. Leach uczyniła krok w przód i uśmiechnęła się.I jej druga siostra też. Były identyczne. -Pamiętasz bliźniaczki?
 Od tego momentu naprawdę zaczęłam bać się Brigith. Dziewczynka machnęła rękami a wokół mężczyzny pojawiła się dziwna mgła. Która po chwili wsiąknęła w mężczyznę. Ona go opętała. Na moich oczach. Widziałam strach w jego twarzy. Sąsiad z dołu wraz z żoną i ich córką wybiegli co się stało. Bliźniaczka tylko spojrzała na nich i wzruszyła ramionami. Leah teraz wzięła się za niego. Kiedy tylko magia Bri przestała działać. Mężczyzna ledwo stał na nogach. Oczy miał rozszerzone i przerażone. Dziewczynka stanęła na przeciw niego.
 - Teraz będziesz grzecznym chłopcem i pojedziesz z panem Mateschem do ministerstwa tu niedaleko gdzie już cię odwiozą do najbliższego więzienia aby później wpakować cię ładnie do Azkabanu. -powiedziała to tak melancholijnym głosem. Mężczyzna przytaknął.  Już chciał chciał ruszyć przed siebie kiedy nagle odwrócił się do wszystkich. Opierał się magi dziewczynki która pomału słabła. Michael wybiegł właśnie wtedy kiedy mężczyzna wycelował w dziewczynkę.  Chłopak opadł na ziemię zwijając się z bólu. Przynajmniej go nie zabił. Pomyślałam. Tyle dobrze. W końcu Caleb obezwładnił mężczyznę i zwrócił się w stronę sąsiada który już ubierał marynarkę. Poczekałam chwilę aż z nim odjadą. Beniamin i mąż cioci Petry wnieśli Michaela do środka. Zeszłam ze strychu po czym zbiegłam schodami na pierwsze piętro i wpadłam do salonu dnie na kanapie leżał chłopak. Po jego policzkach spłynęło parę łez. Rozumiałam jego ból bo wiedziałam jak to jest kiedy ktoś strzela Cruciatusem. Nie słychać było co mówi. Równie dobrze mogła to być Avada. Mógł oddać życie za nas. Za mnie i za Leach która też na klęczkach dziękowała mu.
 - Mówiłem. Obiecuję El. -powiedział i uśmiechnął się krzywo. Podeszłam do niego. Tessa podała mi taboret był była bliżej. Chwyciłam za jego dłoń. -Ej tylko mi tu nie płacz bo ja się popłaczę. Zawsze tak mam. I wiedz że gdybyś to była ty a on strzelałby Avadą i tak bym rzucił się jak wtedy. Obiecałem a obietnice się dotrzymuje El.
Bonus :D
- Święta święta i po świętach. -burknął Barty Crouch Junior i zaciągnął czapkę prawie na oczy. Bylo zimno jak w zamrażarce, a przynajmniej tak twierdził jego kompan który różnież nie był zadowolony z tego że musi iść w środku nocy do posiadłości czarnego pana. Jak dla niego większą atrakcją byłby atak ninja albo choćby złodziei ale na taką zabawę nie miał co liczyć. Odruchowo chwycił za różdżkę wystającą z kieszeni jego spodni. -Wiesz że nawet mnie się nie chce wyciągać różdżki. Jest mi tak zimno i jestem tak zirytowany że gdybym dementora spotkał to bym mu tak nawtykał że wolałby mnie ominąć. Przypomnisz mi po co do nie go mamy iść? I dlaczego w spokoju nie mogliśmy popijać kakałka?
 - Pewna śmierć, męki, tortury. Wymieniać dalej? -spytał Nathaniel O'Collmelan. Kumpel dodał pod nosem "Ratowanie tyłka twojej dziewczyny też się liczy?" Brunet chciał zaprzeczyć ale czy miał powód. To jest zachowanie co najmniej dziecinne. Wzruszył ramionami. Ratowanie Ellie było jego priorytetem dlatego się zaciągną do tej sekty prowadzonej przez bandę fanów tatuaży i wielkiego bossa który nie przepada za swoim imieniem. Banda mniej lub bardziej inteligentnych. Oczywiście ich dwójka zalicza się do tych bardziej. Nie chciał się spóźnić. Ale co poradzić jak jego ojciec stwierdził że go nie zawiezie samochodem a mama Barty'iego nie może się dowiedzieć i trochę by było głupio powiedzieć "Pani Crouch zawiozłaby nas pani na kurs szydełkowania?" ale Barty zawsze mówił "Szydełkowanie jak i szycie to zajęcie niezależnego mężczyzny". Ciekawiło go jak się nazywa męski fiminizm. "Menimizm?" To przynajmniej otępiało chłód który sprawił że ciekło mu z nosa jak z kranu chodź mama nie puściła go bez grubego szalika pod samymi policzkami. Dzięki niemu brzmiał jak Dath Vader kiedy oddychał. -Dobra to jak w chodzimy to od razu Dzień dobry? A może dzień zły? Ja tam nie wiem... Zazwyczaj z ojcem wchodziłem i nic nie mówiłem. A ty wchodziłeś za mną i też nic nie mówiłeś... Dobra to może pozostańmy na milczeniu? Ale co jak oni się obrażą?
 - To zaczną nas torturować. Drobnostka. Kto nie lubi tortur? -parsknął śmiechem. To nie było nie było śmieszne nawet z tym bardzo zauważalnym sarkazmem jakiego często używał Barty. Stanęli przed wielką bramą. Chłopak nacisnął przycisk od domofonu. Był to zwykły dzwonek ale i tak parsknął pod nosem wyobrażając sobie że jest to melodia z kopciuszka albo z Zakochanego Kundla. "Och cuuuuż to za noooc. W te cudoooowną te noooc!" Nagle słychać było głos Rudolfa. Miły gostek. Kiedy nie wstaje lewą nogą. -To ten... Barty Crouch ale Junior i jego kompan Nathaniel O'Collmelan chodź teraz mógłby być Rudolfem czerwono nosym zgłaszają się i są gotowi do pracy. Możesz nas kochanie wpuścić?
 Wielka metalowa brama się otworzyła. Wpadli do środka i idąc labiryntem żywopłotów w końcu doszli do drzwi wejściowych wielkiej rezydencji. Zapukali do środka a otworzyła im zgarbiona kobieta z jednym okiem i paroma zębami. Na głowie miała niebieską chustkę która przykrywała jej srebrne loki. Zgarbiona jak Dzwonnik zaczęła ich prowadzić do wielkiego salonu. Odwróciła się i poprosiła o kurtki. Barty jak i Nathan od razu podali kurtki niewinnie wyglądającej starszej pani. Usiedli na kanapie na przeciwko fotela gdzie siedział sam czarny pan głaszcząc go głowie swoją gadzinę. Obydwoje przełknęli ślinę.
 - Witaj czarny panie. -odezwał się Barty, a Nathan mu zawtórował. Na kanapie obok siedział Rudolf i jego dziewczyna Bella która wyglądała i zachowywała się jak wiecznie rozkapryszona panienka. Lucjusz siedział po lewej stronie Belli która wtulona w swojego księcia posyłała mu piorunujące spojrzenia. O ściany opierało się z dziecięć osoób. Na taboretach siedziało gdzieś z pięć. A na stoliku by było zabawniej opakowania krakersów i herbatników z wizerunkiem słoneczka. Chodź pierwsze słoneczko dostało ledwo widoczne wąsy. -Tak więc to wszyscy czy jeszcze na kogoś czekamy? Nathan... Opowiedz czemu twojego tatulka nie ma bo pewnie czarny pan się niecierpliwi.
 - Choroba dotknęła jego układ oddechowy a dokładnie gardło. Ledwo mówi i gorączkuje. Powiększone węzły chłonne... I na tym powinienem zakończyć. -podrapał się niezręcznie po karku widząc jak wiele osób patrzy na niego jakby był z innego świata, innej planety. Mugolskie nazwy wywołują czasami większe zdziwienie niż polskie nazwy które mordują szczękę. -Jest chory. Tylko mugole mogli mu pomóc i ci powiedzieli że musi leżeć i spać bo może być tylko gorzej.
 - Rozumiem. -czarny pan miał głos głęboki i niski na którego dźwięk wszyscy jakby dostali po dobrej kawie. Wszyscy nagle byli na nogach nawet ci którzy już pomału przysypiali. -Zwołałem was po to aby urządzić małe polowanie na szlamy. Wiem że często was stresuję dlatego dziś zarządzam rozrywkę. Bez przesady tylko. Szlamy, parę mugoli, parę czarodziejskich rodzin. Tam macie listę. Podzielcie się.
 I nagle tabun ludu jak na przecenę poleciało po tą listę. Jednakże pierwsza była Bellatrix która jak ryknęła tak i Barty i Nathan się wzdrygnęli. Zaczęła wszystkich liczyć po czym wzięła nożyczki i zaczęła wycinać imiona i nazwiska tych których mają zabić. Nathan od zawsze obawiał się tego ale już używać czarów poza Hogwartem a to Barty nie do końca. Oni czyli Ministersto, wiedzieli o nim wszystko dlatego też zasady szybko się pozmieniały. Nadeszły grupy. Brunet szybko chwycił za rękaw przyjaciela i podszedł do dziewczyny z burzą loków która podała im adres mieszania i imiona ludzi oraz co gorsza wiek. Przeleciał wzrokiem "Brenda Hox lat 37, szlama, Jacob Hox lat 40 pół krwi, Xavier Hox lat 12, nie do końca wiadomo czy zaliczać to do szlam czy pół krwi, zlikwidować, Vandelopa Hox lat 5, usunąć podobnie jak resztę. Powodzenia" i ta perfidna buźka z uśmieszkiem od ucha do ucha. To nie było zabawne. Zabicie osoby dorosłej. Nie jest takie złe, po którymś tam razie nagle przestajesz liczyć ale kiedy widzi się dziecko które ma się zabić łkające, zalane łzami i błagające. Nagle chce się rzucić wszystko. Nathan próbował nie uronić łez kiedy  jego ojciec bez uczuć zamordował małego chłopca który był tak podobny do niego. Chłopak wiedział że jeśli nie wymorduje całej rodziny to czarny pan się o tym dowie i wtedy sam będzie martwy.
 - Ej. A może chce się ktoś wymienić? -spanikował. Nie miał zamiaru zabić ani jedno z tych niczemu niewinnych dzieci. Zauważył parszywy uśmiech Rudolfa.
 - Zawsze możesz zabić swoją dziewczynę. -zaśmiał się a Bella mu zawtórowała. Spojrzała na swoją kartkę i pokazała swojemu ukochanemu a ten gwizdnął w stronę chłopców. -Bella chce się wymienić. Macie tu jedną szlamę. Chyba tym razem nie zawalicie. Biedni chłopcy boją się pobrudzić rączek krwią szlam.
 - Tu chodzi o dzieci. -burknął i wziął od niego pogięty zwitek papieru. Pokazał go przyjacielowi. Imię i nazwisko które widniało na kartce było mu znane. Ten facet to ojciec jednego z jego kolegów. - Simon nie mówił że jego ojciec to szlama...
 - Myślisz że chciał? -prychnął Barty. -Teraz to pewnie nawet by się wyparł nawet i stojącej obok niego matki gdyby była szlamą. Szczerze to okropne ale też prawdziwe bo ciekawi mnie ile z nas by to zrobiło. No niby powinniśmy się przyznać ale nigdy nic nie wiadomo...
 - Dobra koniec gadania. To kawał drogi. -powiedział Nathan i podał chłopakowi dłoń. Ten tylko zmarszczył nos i cofnął się o krok. -Tylko bez akcji. Będzie krócej i się nie pochoruję. A to że jeszcze w stu procentach tego nie opanowałem to inna rzecz.
 - Grozi nam wiele nieprzyjemności. -burknął. -Nie żeby coś ale wolę iść piechotą niż z tobą się teleportować.
 - Och no przestań. -chłopak chwycił przyjaciela za nadgarstek. Po chwili coś ścisnęło ich w żołądku i nagle znaleźli się przed domem Simona. Brunet spojrzał na przyjaciela który padł na kolana i zaczął całować ziemię. Przecież nie było tak źle. Odruchowo dotknął brwi. Raz było tak że jedną zgubił. -No to jesteśmy. Przygotowany?
 - Odpowiedź przecząca może być? -wstał i otrzepał się ze śniegu. Chłopak przewrócił oczami po czym ruszył pierwszy. Jednym zaklęciem wyważył bramkę. Było to niepotrzebne ale jakie mieli wejście. Drzwi się otworzyły i wypadł z nich brzuchaty mężczyzna po czterdziestce w błękitnym szlafroku i skarpetach w reniferki. Barty który trzymał się z tyłu spojrzał na kumpla wyczekująco. Ten zakasał rękawy i już miał wypowiadać zaklęcie kiedy obok okno się otworzyło i zauważyć można było kobietę której oczy były nagle wielkości galeonów. -No to cudownie, towarzystwo. Ja uważam że ta zabawa wcale nie jest fajna i powinna być z nami osoba doświadczona przecież to jak małego pieska na środku można do wody wrzucić! My przyszliśmy tutaj tylko by pana zabić ponieważ pańscy rodzice to mugole. Żona, dzieciak i tak dalej zostawiamy. Chłopak przydałby się po stronie czarnego pana... To wszystko co miałem przekazać? N przejdź już do tego co miałeś robić!
 - Cholera. Nie zabiję go od tak. To ani przyjemne ani nic. Po za tym jeszcze nikogo nigdy nie zabiłem. I tak przy okazji ty też. -prychnął i zacisnął dłoń na różdżce po czym wycelował w mężczyznę. -Patrz. Teraz go trachnę to wszystko powie jego żona albo ktoś inny. To bez sensu. Od razu trzeba będzie likwidować świadków. Dobra. Może wejdziemy i porozmawiamy przy kubeczku herbaty? Jest ciemno i zimno i zdecydowanie je jestem zadowolony z tego obrotu sytuacji.
 - Vincent wpuść tych młodzieńców. -krzyknęła kobieta. Mężczyzna przybrał kolor purpury ale wpuścił ich do mieszkania po czym usadził ich obu w salonie. Nathaniel spojrzał na zegar powieszony nad kominkiem. Było po pierwszej a oni wpadli na herbatkę do osób które mają zamordować. Kobieta usiadła w fotelu i spojrzała na młodzieńców którzy zaczęli myśleć czy ta sprawa się zaraz nie obróci przeciwko nim. -Rozumiem że wy od czarnego pana? Chodziłam z nim do szkoły. Miły chłopiec był z niego. Szarmancki, szczery i w dodatku przystojny. Aż dziw co z niego wyrosło. Wiem na czym polega ta wasza sekta. Prosicie by rodziny się dołączały, polujecie na szlamy nie dając im litości. Dlaczego akurat mój mąż na nią zasłużył?
 -Nathan ma zajęcze serduszko i nie skrzywdzi nikogo ani niczego. Mnie się wydaje że to przez jego ciągle wpadającą w kłopoty kobietę ale nie o to chodzi. -odchrząknął. Nagle przypomniał sobie o tej karteczce z całą tą rodziną. Mogli to być oni i mogli ich ostrzec tak jak tą rodzinę. Myśl o tym że jakiś inny śmierciożerca wyciąga na dwór te dzieciaki alby je wymordować sprawiła że było mu niedobrze. -Myślę że da się to jakoś inaczej załatwić. Upozorować czy coś... Nie chcemy nikogo zabijać. Nas w ogóle nie powinno tu być... Powinniśmy...
 Nie dokończył ponieważ drzwi wypadły z zawiasów. Słychać było przerażający śmiech Bellatrix i która strzela zaklęciami na prawo i lewo. Zabójcze zaklęcie sięgnęło pulchnego mężczyzny który nawet nie zdołał się odwrócić. Kobieta pobladła jak trup i w z wyrzutem spojrzała na chłopców jak by to był ich plan. Zagadać aby to inni odwalili za nich robotę.
 - Kolejna szlama! Rudolf ile to już? -spytała podekscytowana i przy okazji zniszczyła żyrandol w salonie. Wskoczyła na stół i odwróciła się w stronę Barty'iego i Nathan'a. -No co panienki może ich na śmierć zagadać chcieliście? Następna misja Barty do mnie, a ty O'Collmelan do Rudolfa by było pewne, że ktoś jednak ucierpi.

No i to koniec XD ;-; Miał być one shot ale jestem zua ;-; Przepraszam że tak długo. Wena nie dopisuje kiedy się wstaje o 6 rano a wraca po pierwszej /popołudniu/ Za to jest bonus :') Dla wytrwałych mam coś jeszcze XD Mini spojler ;-; Czyli zapowiedź kolejnego rozdziału jak w tych serialach XD

 "- Nie rozumiem. -powiedziałam. Avalone przewróciła oczami jak gdyby wiedziała że coś przed nią ukrywam. Czy ukrywałam?"
 "Na kolejnym zebraniu było coraz to mniej ludzi jak gdyby sie wycofywali. Nie do końca wiedzieli czy na pewno tego chcieli..."
 "- Zachowujesz się jak jakbyś był moim ojcem! -wrzasnęłam na niego. Chłopak westchnął głucho chyba przewidział że tak to będzie"
 "Remus siedział z przyjaciółmi na ławce tuż obok miodowego królestwa. Pamięcią wracał do nowego roku i do dziewczyny którą poznał..."
 "- Nadal się obwiniasz? -spytał Syriusz widząc jak Remus nie spuszcza wzroku z brzucha Ell który uwidocznił się kiedy tylko uniosła dłoń. Można było zauważyć kawałek bladej blizny którą chłopak dojrzał"