środa, 21 stycznia 2015

Rozdział XVI

Ellie
Jess chwyciła mnie za dłoń, kiedy leciałam na ziemię. Przecież widziałam Remusa on do mnie biegł!  Chciałam go złapać, ale on rozpłynął się w powietrzu. Coraz to ze mną gorzej. Słyszałam jak Jess wzywa pomocy a ja nie mogłam nic powiedzieć. Zemdlałam i obudziłam się w karetce. Nigdy jeszcze nie byłam w karetce mugoli no chyba, że to nie jest karetka mugoli. Otaczali mnie ludzie w uniformach ratowników. Na jednej z ławeczek siedziała mama Nathana, która wyglądała jak śmierć. Może teraz powinnam nazywać ją mamą? Tak dla niepoznaki? Znów bezsilnie odpłynęłam i obudziłam się dopiero na Sali. Podłączona zostałam do kroplówek do tego te dziwne rureczki, które wprowadzały tlen od razu do nozdrzy. Rozejrzałam się powoli na krześle obok zasnął Nathan. Wyciągnęłam dłoń w jego stronę a ten obudził się od razu i chwycił za nią. Uśmiechnęłam się blado.
- Jesteś jedynie odwodniona, ale wynaleźli coś niecodziennego w twojej krwi i ministerstwo musi trochę namieszać w ich pamięci. –powiedział. –Jakby, co nie jesteś Eleanore Frey tylko Jodi Addams. Nasz, wujek już to załatwił. Znaczy możesz się do wszystkiego przyznać, ale wtedy cała nasza rodzina straci różdżki a my będziemy uznani za wrogów czarnego pana i wszyscy umrzemy. Rozumiesz?
- Chcę do domu! Chcę się obudzić znów w Hogwarcie! –dopadła mnie histeria. Zaczęłam ryczeć. –Chcę mieć koło mojego boku moje stare przyjaciółki! Chcę żeby moja mama żyła! Nie wytrzymam dłużej udając kogoś, kim nie jestem! Błagam! Ja już nie chce!
- El… Ci…- zaczął mnie uciszać a pod nosem zaczął nucić coś. Zachowywał się jakbym miała 5 lat. Tyle, że w tym momencie się tak zachowywałam. Nucił jakąś kołysankę, jaką nuci się dzieciom by zasnęły.
- Jesteś kimś z rodziny? –spytała pielęgniarka. Nie wyglądała na potulną panią tylko kobietę o stalowych zasadach. Chodź jej blond włosy prószyła siwizna a jej twarz otaczały drobne zmarszczki nie wyglądała na tak starą, ale piorunujący wzrok dodawał jej lat.
- Ja… Jestem jej narzeczonym. –palnął.  Lecz wydawało mi się, że w tej sytuacji powinien się zarumienić a ten tylko ścisnął mnie za dłoń a kiedy zrobił poważną minę wyglądał nawet na trochę ponad 20 lat. Do tego ja z moją wyniszczoną posturą mogłam wyglądać na starszą a z lewymi dokumentami nie miałam pojęcia ile mam lat. Znaczy wiem, że tak naprawdę to, 17 ale papiery mogły mi dać 21. E tam 4 lata w tą czy w tą.
- Och, jakie to urocze –w jej głosie nie wykryłam przejęcia, co najwyżej w 100 procentach sarkazm.  –Rozumiem, że pan chce być ze swoją ukochaną, ale nie jest pan aż tak bliską rodziną. Chodź niech stracę. Zawsze jestem kamieniem. Siedź sobie z nią tylko podaj jej leki i pomóż podać jedzenie. Wygląda jak 7 nieszczęść. Nie chcę nic mówić, ale co się stało, że wygląda tak mizernie?
- Żałoba po śmierci matki ją tak zniszczyła –mówił tak płynnie jakby każda formułka była wyuczona na pamięć tak jak zaklęcia, którymi się posługiwał. –Była jej najlepszą przyjaciółką po stracie ojca, który rozwiódł się z jej matką po tym jak poroniła ich syna. Były tylko we dwie. Rozumie pani. Potem wykryto u niej poważną chorobę i zmarła, a sama Jo pogrążyła się w żałobie. Próbowaliśmy wszystkiego by chodź troszeczkę zjadła jakiejś zupy. Czasami moja mama gotowała dla niej najprawdziwsze frykasy, lecz ta nie tknęła ani jednego. Psychologowie mówili tylko „Potrzebuje czasu”, lecz to tak jakby już spisywali ją na straty, jakby już widzieli ją w trumnie, spokojną na twarzy, martwą ciałem a jedynie żywą duszą. Rozumie pani? Ona się sama poddała i już nie chciała żyć. Jednym słowem popadła w depresje a ten przypadek choroby raczej pani nie raz widziała i wie pani, co to za straszna choroba.
Kobieta skinęła głową i wyszła a ja przymknęłam powieki, parę łez ściekło mi po policzku. Może naprawdę mam depresję? Z resztą nie ważne w końcu to i tak minie, pęknie jak bańka mydlana. Może tato mnie odnajdzie? Może zabierze do domu? Poczułam ciepłą dłoń, która chwyciła za moją. Załkałam cichutko. Druga dłoń delikatnie przejechała po moim policzku. Przed moimi oczami jak jeden krótki film przeleciało mi życie. Nie umierałam, po prostu wspominałam. Przypomniała mnie się 5 klasa Ti ten czas, kiedy razem z Nathanem obrzucaliśmy się, o zgrozo, łajnem hipogryfów. Tyle, że to on zaczął i to on w końcu dostał najbardziej, bo sam musiał brać swoją szatę i moją szatę a ja dostałam ten przywilej, że mogłam się wykąpać w łazience prefektów. Pamiętam, że było wiele mydeł a z nich powstawały różno kolorowe bańki. Wtedy po raz pierwszy mogłam się zachowywać jak pięciolatka i nawet towarzystwo Marty jakoś mnie zbytnio mało irytowało a właśnie uszczęśliwiało. Pamiętam śmiech Marty był taki słodki i wysoki jak głos słowika. Jednak potem już nigdy więcej go nie usłyszałam. Pamiętam 3 klasę, kiedy to huncwoci wysadzili łazienkę dziewczyn, kiedy prawie połowa z nich to były ślizgonki. Tynk a dokładnie makijaż spływał po nich niczym wosk po świeczce. Ja miałam wtedy właśnie chodzić, lecz jakiś dobry duszek po nawie prawie bezgłowy Nick powiedział mi, że doszły nowe książki do biblioteki i jak to ja z uśmiechem na ustach pobiegłam do niej i wtedy tylko usłyszałam huk a korytarz zalał się wodą i mam tylko nadzieje, że to była TYLKO woda. Jednak najdziwniejsze z tych wspomnieć, które pamiętałam było wspomnienie, które tak naprawdę nie powinnam pamiętać, bo miałam mniej niż 4 latka. Możliwe, że trzy nie mniej nie więcej. Byłam wtedy normalnym dzieckiem. Biegłam przez łąkę pełną polnych kwiatów, które sięgały mi do pasa a moja mama biegła za mną. Śmiałam się w niebo głosy i wtedy nagle wpadłam na kogoś mężczyzna miał smukłą posturę i czarne gęste włosy, uśmiechnął się parszywie a ja zrobiłam podkówkę i zaczęłam biec do mamy. Kobieta wzięła mnie na ręce i syknęła coś do mężczyzny w stylu, „Czego chcesz” ten odpowiedział tylko „Chciałbym żeby wasza córka, gdy dorośnie dołączyła się do mnie, bo wy już niezbyt byście mi pomogli” kobieta pobladła „Znasz przepowiednie, więc, po co rozmawiasz ze mną. Wiesz, że i tak i tak nie do końca do was dołączy i wiesz też, że to nie jej dziecko, kiedy dorośnie cię zniszczy Tom.” Mężczyzna podszedł do kobiety i przejechał po jej policzku „Waleczna jesteś jak na puchona nie dziwę się, że Felix cię chciał. Równy z niego gość chodź młodszy od mnie to zawsze można było na niego liczyć, ale na ciebie trudno” kobieta cofnęła się przyciągając mnie do siebie jeszcze bardziej. „Ma twoją urodę, lecz jak tak po nie patrzę to charakter ojczulka, dzieci to takie nieokrzesane diamenty, ich charakter się zmienia tak często, że w końcu nie wiesz, do kogo jest dziecko podobne i strzelasz tylko z wglądu”, uśmiechnął się i poczochrał mnie, po czym zniknął. Dziwne jest to, że teraz te wspomnienia mnie się przypominają a nie wcześniej. Może to ma jakieś znaczenie na przyszłość? Zerwałam się i zobaczyłam, że za oknem nadal świeci, lecz kalendarz mówił coś zupełnie innego. Kolejny dzień nastał. W radiu usłyszałam kawałki, Beatlesów nie za szybkie ani nie za wolne takie odpowiadające porannej porze. Na krześle koło mnie oparty na nadgarstku spał Nathan, któremu tak zabawie opadały włosy na prawą część twarzy. Rozejrzałam się po Sali. Byłam w niej sama i raczej po wielkości jej nie powinno być więcej ludzi. Po mojej prawej oprócz Nathana i małego stoliczka miałam też okno miej więcej metr na metr a po lewej kroplówka, z której krople poprzez rurkę i wenflon przedostawały się do mojego organizmu. Widziałam też małą szafkę nocną po mojej lewej i w końcu pół otwarte drzwi, przez które docierał gwar szpitalny oraz jego specyficzny zapach.
- Obudziłaś się w końcu –głos Nathaniela był zbyt charakterystyczny by go pomylić. Ziewnął potężnie, po czym przeciągnął się a każda nawet najmniejsza kosteczka strzelała. –Z tego, co słyszałem to nas wypuszczają i to dziś, bo tak ministerstwo zarządziło i najwyżej przeniosą cię do szpitala świętego Munga chodź twierdzę, iż to nie ma sensu, bo twój przypadek nie jest magiczny jest w 100 % ludzki.
- Telefon do pana O’Collmelan’a –weszła pielęgniarka –Jakiś Barty Junior do pana. Czy mam go odłączyć czy chce pan z nim rozmawiać? To jakaś rodzina?
- Bliski przyjaciel –uśmiechnął się szelmowsko i wyszedł oczywiście nie zapominając o dobrze odegranej roli kochającego narzeczonego, czyli nie pominął nawet pocałunku, po czym wyszedł, lecz zostawił drzwi uchylone na wszelki wypadek. Spojrzałam na swoje dłonie a dokładnie na patyki. „W reszcie mogłaby robić karierę w modelingu” zaśmiałam się z własnego żartu. Na palcu serdecznym mojej lewej ręki zauważyłam pierścionek z małym kamyczkiem koloru wrzosu. Czyli najwyraźniej chyba naprawdę stałam się bez mojego „TAK” narzeczoną pana Nathaniela.
Westchnęłam, po czym wstałam z łóżka. Przed moimi oczami pojawiły się mroczki, ale nie na tyle sile bym straciła przytomność. Kurczowo złapałam się stojaka na kroplówkę i razem z nim na bosaka wyszłam z mojej klitki. Na korytarzu przy telefonie stał opierając się jedną ręką o ścianę Nathaniel był spokojny a nawet j za spokojny jak na tego człowieka. Z tylnej kieszeni jego spodni wystawały dwie różdżki. Czyżby jedna była moją? Pomału doczłapałam do chłopaka, byłam ubrana w te charakterystyczne szpitalne pidżamy a moje włosy skołtunione opadały na plecy. Wyminęłam go chwytając jedną z różdżek, lecz nie był aż tak głupi i jagle chwycił mnie za nadgarstek i jednym ruchem prawie mi go wykręcił. Odwrócił się momentalnie i puścił mnie, po czym wrócił do rozmowy zakańczając ją zwykłym „Dobra muszę kończyć stary, jeśli coś będzie się działo to dzwoń”. Spojrzał na mnie i zaczął kręcić głową z tym jego charakterystycznym uśmieszkiem. Podał mi dłoń a ja musiałam ją chwycić.
- Nie możesz się przemęczać kochana –powiedział i musnął moje usta. Tak dziwne było słychać z jego ust słowo kochana i tak dziwnie było czuć jego smak ust na moich ustach.
-Wypis gotowy –krzyknęła jedna z pielęgniarek zwracając się do Nathana, który puścił mnie dodając coś, że ubrania na zmianę leżą na jego krześle. Jednak pielęgniarka szybko przerwała chłopakowi. –Kochana teraz pójdź do Sali numer 14 odłączą ci kroplówkę i welflon. Zrozumiano? Potem jak już wrócisz po ubrania to łazienka jest na końcu korytarza koło Sali numer 24 okej?
Skinęłam głową i ruszyłam przed siebie. Sala, do której zmierzałam była tylko kawałek dalej a jednak czułam się tak jakbym miała przejść całe USA od Nowego Yorku aż do Los Angeles.
***
Siedziałam w salonie a koło mnie biegał mały piesek specjalnie kupiony przez panią O’Collmelan dla mnie z okazji zaręczyn. Czy tylko dla mnie to jest, nie łatwe do ogarnięcia, że mdlejesz a po chwili budzisz się zaręczona z kimś, kogo tak naprawdę nie znam nawet w połowie? Chodź szczerze jak tak patrzeć to przecież nigdy nie poznamy kogoś w 100 procentach. Z resztą obiecałam samemu czarnemu panu a co za tym idzie przepowiednia, o której wspominała moja mama się spełnia. Musiałam się dowiedzieć całości tej przepowiedni. Wstałam z kanapy, po czym powolnym ślimaczym tempem podeszłam do kuchni w niej siedział ojciec, którego nie widziałam od zasłabnięcia miał minę promienną a kiedy mnie zobaczył to uścisnął tak, że aż dech w piersiach straciłam.
- Udało się! –krzyknął i uniósł mnie do góry, po czym obrócił. –Rozumiesz Eleanore? Wreszcie nie będziesz tym czymś w końcu będziesz normalna. Nie cieszysz się?
- Tak prze pana –uśmiechnęłam się delikatnie, lecz przecież nie po to tu przyszłam. Mężczyzna opuścił mnie na ziemię i przybrał kamienną minę. Czyżby wiedział, że coś poważnego chodzi mnie po mojej młodej główce. –Chodzi o to, że była kiedyś przepowiednia nie wiem, kto ją przepowiedział, ale prawdopodobnie dotyczy mnie. Może mi pan powiedzieć całość jej?
- Przykro mi –powiedział, ale mówił szczerze. –Nie znam tej przepowiedni a słyszałem, że tylko nieliczni ją znają w tym twój ojciec, twoja matka, sam czarny pan i może 5 śmierciożerców, którzy nigdy nie opuścili swojego pana. Słyszałem tylko to jak to zinterpretowali, mówili coś o tym, że narodzi się dziecko z wielką mocą i wywnioskowali, że to ty, lecz te dziecko nie będzie miało zamiaru dołączyć do nich, bo będzie w domu, Godryka lecz serce jej delikatne jak u Helgi sprawi, że po części będzie z nimi. Przynajmniej tak twierdzili. Jednak słyszałem też, że dziecko tej dziewczyny będzie mocą dorównywało samemu czarnemu panu chodź prawdopodobnie to dorobiona teza. I tyle tylko wiem słonko.
Remus
-Jesteś pewien, że potrafisz tym chłopie prowadzić? –Remus nie krył przerażenia, kiedy za kółkiem siedział Syriusz. Mężczyzna zaśmiał się a Remus aż wpił się w siedzenie. Nie było to dobrym pomysłem siedzieć na miejscu koło kierowcy. Spojrzał za siebie to samo najwyżej czuł Peter, który zwinął się w kulkę i zapiął się każdymi możliwymi pasami. Za to James czuł się w swoim żywiole stał na tyłach i patrzył przez szyber dach gdzie zmierzamy dodając dziwne okrzyki bojowe?
- Jestem królem świata! –krzyknął i jak wiemy z późniejszych lat, które niestety biedny chłopak nie dożył ten okrzyk będzie bardzo sławny. –Na Boga ten wiatr! Łapcio szkoda, że nie wystawiasz łeb. Jak myślisz mógłbym usiąść na dachu samochodu?
- Nie. –niczym typowa matka, Remus zmroził chłopaka wzrokiem a raczej jedynie to, co nie wystawało ponad szyber dach. Ech, westchnął chłopak, jeśli wypadnie to przynajmniej będzie miał nauczkę.
W końcu spróbował się zrelaksować i oparł się o fotel, po czym włączył radio. Czyż to nie ironia, że w samochodzie przewożącym wariatów a dokładnie Jamesa w radiu jedyne, co leciało to najbardziej dyskotekowe nutki, które chłopak oczywiście znał i zaczął im śpiewać. W tym „La Bambe”, przy której wydzierał się na całe gardło nie pozwalając biednemu Lunatykowi zdrzemnąć się chodź na kwadrans. W końcu się przyzwyczaił i do szybkiej jazdy łapy i do jazgotu James’a. I wtedy najnowszy telefon, jaki w tych czasach można było kupić, bądź zwinąć jak było w przypadku Syriusza, zadzwonił.  Jedną ręką zaczął prowadzić a drugą rozmawiać. Okazało się, że na drugiej linii była Dorcas, która ochrzaniła Syriusza za to, że no cóż… Się urodził? Że jest tępą pałą? Było też wiele innych wyzwisk, które wolałabym ocenzurować a które sprawiły, że na twarzy Łapci zawitał wielki uśmiech ala banan.
- Rzucam cię kochana –powiedział to tak jakby chciał to powiedzieć już długi czas temu. –Przepraszam coś przerywa. Szy, Szy coś przerywa. Pa pa kotku do nie widzenia.
Cała ta sytuacja tak wszystkimi wstrząsnęła, że aż James usiadł na fotelu i zaczął z uznaniem klaskać. W końcu nasz niewolnik uciekł z pod władzy Faraona. Rogaś oczywiście dodał coś w stylu „musimy to oblać” niestety pomysł ten został tak szybko zniszczony przez Remusa, że nawet nie mieli czasu chodź trochę wcielić go w życie. Jechali już tak prawie 12 godzin i to dokładnie bez celu, bo tak naprawdę nie mieli zielonego pojęcia gdzie znajduje się dziewczyna a Remus chciał ją jak najszybciej odnaleźć utulić w swych ramionach, ucałować i już więcej nie pozwolić jej uciec. Dla chłopaków to wydawało się to troszkę dziwne, ale nic nie mówili chłopakowi by nie podciąć mu skrzydeł. Skoro jechał po miłość swojego życia to, czemu by nie mieli mu pomóc? On im wiele tysięcy razy ratował tyłki prawie z każdej sytuacji a w szczególności, jeśli chodzi o sprawdziany. Jednak w końcu zatrzymali się w jakimś motelu z sfałszowanymi idealnie dowodami, a idealnie sfałszowanymi, bo przecież były magiczne i tak naprawdę te dowody mogły nagle z nikąd pojawić się tam gdzie niby zostały wydane. Padli na swoje łóżka znaczy Remek, Łapka i Robać bo dla biednego Glizdobona pozostała tylko podłoga. Spojrzał na nich spod łebka.
- Dobra Glizdek –powiedział James i wpakował się na łóżko Łapy. –Będę spał z moim ukochanym przyjacielem Łapą, który dopiero teraz dowie się, że coś do niego czuję! A czuję do niego najpiękniejszą nienawiść, że chętnie bym ci ten tyłek skopał podobnie tobie Lunatysiu a ciebie Glizdek oszczędzę jak nam kupisz po butli Whisky. Do rana wytrzeźwiejemy. Remek błagam chłopie.
- Jeden kieliszek nie zaszkodzi –mrugnął do chłopaka i włączył telewizor, po czym momentalnie zasnął po ciężkiej podróży i stał się obiektem westchnień, Rogasia który myślał czy namalować mu kaktusa na czole czy napchać mu no gąbki bitą śmietanę.
W końcu i gwizdek wrócił z Whisky oraz z czterema kieliszkami. Kochana kluseczka obudziła Rogasia, który przeciągnął się uwziął kieliszek z cieczą pełną alkoholu. Uniósł dłoń z kieliszkiem. Nadszedł czas, za co wypija a zaczęli od Glizgda, jako że zawsze był tym biednym.
- Wypijmy za dziewczyny żeby mniej było z nimi problemów –powiedział.
- Święte słowa –stwierdził Syriusz –Za to żebyśmy chłopie odnaleźli tą twoją.
- Dzięki –uśmiechnął się słabo Remus –No to wypijmy za to żebyś nas przypadkiem do nieba nie zawiózł z twoim talentem, kiedy siedzisz za kółkiem Łapo.
- No i ja –odezwał się oburzony James. –No i wypijmy za to by wszystko dobrze się potoczyło i żeby Łapuś znalazł w końcu odpowiednią dla siebie dziewczynę. Ciebie prosimy…
- James czy nie piłeś zanim my wypiliśmy? –spytał z uniesioną brwią Remek a James tylko uśmiechnął się parszywie i wzruszył ramionami. Za to wyszko wypili po kieliszku a potem tak się potoczyło, że i cała butelka poszła.

1 komentarz:

  1. Końcówka najlepsza xD Leże i nie wstaje. Nigdy nie patrzałam na nich z takiej strony, no ale cóż... To też ludzie.

    OdpowiedzUsuń