piątek, 14 sierpnia 2015

Rozdział XXII

Huncki
Był poranek to chłodny poranek. Drużyna Gryffindoru stała na oszronionym boisku. Niektórzy chuchali sobie w dłonie inni trzymali się hardo nie dając po sobie poznać, iż im zimno. Tak robił Syriusz, który w pewnym momencie przestał słuchać Jamesa i odpłynął gdzieś myślami. Cała drużyna przytaknęła na coś, czego nawet nie usłyszał a przynajmniej nie pamiętał, że usłyszał. Wszyscy wzbili się w powietrze i stanęli na swoich pozycjach. Jednakże tego dnia James powiedział że trzeba to inaczej zorganizować. Podzielili się na pół. Obrońcami byli jeden ścigający i jeden obrońca, było po jednym ścigającym w każdej drużynie i po jednym pałkarzu. Jego dnia brunet się tylko przyglądał i wrzeszczał na wszystkich wokół nawet na Łapę. Chłopak jednej drużynie dał przepaskę koloru jaskrawej żółci a drugiej po prostu groszkową. Black założył swoją jaskrawą przepaskę na prawe ramię i czekał tylko aż tłuczki i kafel będzie w grze, aż jego przyjaciel je wyrzuci. Usłyszał gwizdek, a czerwona kula z wypustkami wielkości średniej piłki lekarskiej została wyrzucona. Hannah złapała ją od razu i poleciała w stronę bramki, którą bronił Nicolas. Blondyn zauważył niebezpiecznie zbijającą się Hannah, której rude loki upięte w kucyk, który do złudzenia przypominał kok powiewały na wietrze. Koło ucha Syriusza usłyszał świt tłuczka wymierzonego przez Vincenta. Chłopak odwrócił się by zobaczyć jak tłuczek w wielkości piłki do ręcznej wraca niczym bumerang. Przygotował pałkę, po czym uderzył nią, aby piłka trafiła w Hannach. Tłuczek uderzył w miotłę dziewczyny sprawiając, że wypuściła kafla tylko po to, aby chwycić się miotły. Za mocno, bąknął pod nosem. Spojrzał na przyjaciela stojącego z miotłą na ziemi uniósł kciuk w górę podobnie jak Nicolas, z którym był w drużynie. Gabriel przechwycił Kafla i zaczął lecieć w stronę Rachel, która była średnio obyta w obronie chodź naprawdę się starała. Miała mysie kudły zaplecione w dwa niechlujne warkoczyki a na nosie gogle podobne do tych, które nosił James podczas gry. Piłka przeleciała przez bramkę. Wtedy też James po raz kolejny gwizdnął. Wszyscy zebrali się na dole. Najwyraźniej stwierdził, że to trochę bezsensu a po za tym ułatwiamy sobie grę. Stwierdził, że każdego ścigającego będzie trzeba przetrenować. Znowu inaczej wszystkich poustawiał. Jako pierwsza Hannah miała pokonać ich wszystkich i przerzucić kafla przez jedną z obręczy. Oburzyła się lekko dodając, że raczej nigdy nie będzie polegała tylko na sobie w trakcie gry. James przytaknął i stwierdził, że chętnie jej pomoże. Dziewczyna przygryzła popękaną od zimna wargę. Nie przepadała za ich kapitanem wolałaby każdego na jego miejscu, ale się zgodziła. Po raz kolejny wbili się wszyscy w powietrze. Rachel i Gabriel mieli im próbować przechwycić kafla najlepiej jak tylko potrafili. Mycha czuła się o wiele lepiej, kied y miała polować na kafle, niż kiedy miała bronić bramki. Syriusz mimowolnie rozejrzał się po trybunach. Na drewnianych ławkach siedziało parę osób w tym ich kochany Remus, który przytargał ze sobą Ell. Dziewczyna patrzyła na wszystko z podekscytowaniem, które było widać także na meczach. Łapa zauważył jak Vincent odbija kafla w stronę Hannah a ta w ostatnim momencie zrobiła unik tak, że kafel był tuż przed jej twarzą dotykając jedynie końca jej piegowatego, małego nosa. Gabriel zaszarżował na nią i wtedy chodź bardzo tego nie chciała podała Kafla James’owi. Chłopak przeleciał kawałek, po czym przerzucił nad Rachel do Hannah Kafla. Dziewczyna z całej siły rzuciła go w stronę pustej bramki. Wyścig po między Nicolasem, a piłką był szybki i każdy wstrzymał oddech. Po chwili było słychać reakcje zadowolonej z siebie rudej owcy. Wszyscy się pozmieniali. Teraz to Gabriel z Rachel mieli przerzucić przez jedną z obręczy. Syriusz uderzył pałką w tłuczek a ten uderzył w dłoń Gabriela. Jęknął z bólu zabierając dłoń z trzonu dębowej miotły. Spiorunował Łapę wzrokiem wrzeszcząc coś, że połamał mu kości w dłoni. Syriusz nic nie odpowiedział i tylko wzruszył ramionami. Mógł przysiąc, że ten chłopak zaraz do niego podleci i przywali mu w twarz. James wrzasnął na nich alby się skupili. Gabriel rozłoszczony zaczął lecieć na ślepo, po czym Kaflem uderzył w obrońcę na tyle mocno, że przeleciał wraz z piłką przez obręcz. Rachel pisnęła i zaczęła pikować miotłą najszybciej jak umiała, by tylko złapać chłopaka. Uprzedził ją ktoś. Vincent trzymał Nicolasa. Przełożył jego rękę przez swoje ramię i razem z nim zlecieli na dół. James był widocznie zirytowany i wkurzony. Rzucił gdzieś miotłę i podszedł do ścigającego. Chłopak był w ostatnim roku, co dawało mu przewagę. Był bardziej barczysty i umięśniony niż James i do tego wyższy, lecz nie za dużo. Rogacz nie chciał wydrzeć się na niego używając wszystkich niecenzuralnych słów. Wziął głęboki wdech.
 -Co ci na brodę Merlina odpierdoliło Prince? –warknął w stroną chłopaka, który od razu chciał przejść do tego, że to wszystko wina Syriusza. –Łapa nie chciał ci specjalnie złamać dłoni. Obstawiam czysty przypadek. Nie wpadaj w furię, kiedy ktoś w ciebie strzeli! Bo następnym razem będę już szukał nowego ścigającego. Na przykład Adam. Chłopak ma potencjał, a jednak nigdy nie chciał do nas dołączyć. Jednakże, kiedy go uproszę to może na jeden mecz cię zastąpi, Pricne. Prawie zabiłeś McDean’a, a on jest z naszej drużyny. Furię da się opanować i prosiłbym ciebie abyś się na naszych nie wyżywał, a teraz idź do pielęgniarki niech ci tą dłoń nastawi. Raczej nie potrzebujesz nikogo do pomocy, aby cię tam zaprowadził. Rachel jeszcze ty musisz spróbować przerzucić przez obręcz no i liczymy, w jakim czasie uda mi się złapać znicz. Łapko mam nadzieje, że mi pomożesz, a ty Hannah możesz policzyć czas w końcu, jako jedyna masz zawsze zegarek.
 -Ja… Ja nie potrzebuję James. –odezwała się Mycha i ściągnęła gogle z oczu. Zamrugała parę razy. Świat dopóki nie wyciągnęła okularów był rozmazany i to na tyle mocno, że widziała jedynie plamy, które miały oznaczać człowieka bądź drzewo. Z kieszeni spodni wyciągnęła swoje ogromne bryle i założyła je na nos a jej oczy wydawały się o wiele większe. Uśmiechnęła się blado. –To ja pójdę…
 Dziewczyna zacisnęła dłoń na miotle i za Vincentem z półprzytomnym Nicolasem ruszyła przed siebie. James się nie odezwał. Zauważył tylko jak dziewczyna ociera dłonią policzki. Ciekawiło go czy gdyby jego tak poturbowało to by i Lily tak płakała. Rachel była bardzo wrażliwa a Nico to był jej książę na białym koniu. Na boisku pozostali tylko on, Łapa i Hannah. Dziewczyna spojrzała na swój zegarek informując chłopców ile minut pozostało do tego, aby oddać boisko puchonom. Potter szybko wzleciał w powietrze i zaczął krążyć po boisku. Łapa i Hannah wymierzyli sobie jednoznaczne spojrzenia. Chłopak wypuścił małego znicza a dziewczyna zaczęła się dokładnie przyglądać tarczy zegarka. Rogaś szybko zauważył małą kuleczkę wędrującą swobodnie po boisku. Jak to on twierdził, jego trening to nic innego niż zabawa a kotka i myszkę. Musiał tylko dopaść złotą kuleczkę jak najszybciej nie zwracając uwagi na to, kto jest na trybunach, bo na nich siedziała rudowłosa z podkulonymi nogami. Szalik miała owinięty tak wysoko, że było widać jedynie parę pięknych zielonych oczu. Włosy rude miała rozpuszczone, co jeszcze bardziej dekoncentrowało chłopaka. Jednakże nie mógł sobie na to pozwolić, bo inaczej ścigający ślizgonów mógł przejąć piłeczkę. Chłopak był coraz to bliżej złotej piłeczki. Była w zasięgu jego ręki, kiedy nagle skręciła i poszybowała w stronę trybun. Okrążyła Ell, po czym poszybowała w stronę jednej z wieżyczek. James szybko ją dogonił. Pochylił się i chwycił ją, po czym wrócił do przyjaciela i rudej owcy.
 -I jak? –spytał. Dziewczyna od razu podała czas dodając swoje sławne „plus minus”. Syriusz od razu zauważył chłopakowi, że znowu gapił się na rudowłosą za długo, przez co stracił bardzo cenny czas. Machnął na to ręką. Swoim treningiem zakończył to wszystko właśnie wtedy, kiedy puchoni wchodzili na boisko. Dziewczyna o czarnych włosach i imieniu Gloria łypnęła na niego groźnie spod łba. Była zbyt dobrze zbudowana jak na dziewczynę i nie była typowym pacyfistycznym puchonem. Jak przysoliła komuś to przysoliła. Wziął swoją miotłę i szybko znalazł się koło Rudej. Dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie. Przysunął się do niej, po czym połączył ich usta u pocałunku, który nie trwał długo. Zielone oczy dziewczyny posiadały w sobie coś takiego, że nie mógł mieć przed nimi żadnych tajemnic. Przeszywały go tak jakby wiedziały o nim wszystko. Uśmiechnął się ukazując rząd śnieżnobiałych ząbków. –Może chciałabyś ze mną polatać na miotle? Jakoś nigdy nie było sposobności by się wziąć na przejażdżkę zazwyczaj tylko cię pytałem o jedno i dostawałem od razu odpowiedź piękne przesiąknięte jadem, a jednak urocze „Nie”.

-Myśleliście nad tym, aby się zapisać? –zapytał Remus. Pociągnął łyk kremowego piwa. Miał na myśli Zakon Feniksa, o którym wspominał Dumbledore zanim w ogóle uciekli, by ratować Ell w opałach. Dużo nad tym myślał i co raz to bardziej skłaniał się przy tym, aby się zapisać. James ochoczo pokiwał głową a Syriusz przytaknął i jedynie Peter był lekko zmieszany. Chłopak zaczął odruchowo obgryzać paznokcie. Chłopcy spojrzeli na niego i wtedy on też przytaknął, lecz nie tak ochoczo jak tamta trójka. Nie do końca chciał się „bawić” w takie organizacje. Bał się. I czół, że jest po prostu tchórzem. Odruchowo podrapał się po nosie, który zaczął go swędzieć przez zdenerwowanie. Wbił wzrok w swoje kremowe piwo.
 -Ej Remusie czy to nie jest Ellie? A to nie jest przypadkiem O’Collmelan? –zauważył Potter i poprawił swoje okularki. Wymierzył z chłopakami jednoznaczne spojrzenia. Wszyscy wstali chodź Peter jak zwykle się ociągał. Całą czwórką podeszli do dziewczyny i jej towarzysza. Nathaniel przygryzł wargę miał ich serdecznie z całego serca dosyć. Nie dość, że siedli z Eleanore jak najdalej od nich to oni przyszli do ich dwójki. James wyszczerzył się i usiadł koło Ell. –Eleanore wiem, że uwielbiasz pakować się w tarapaty, za to Remus uwielbia cię ratować jednakże nie o to chodzi. Zapisujesz się do Zakonu Feniksa?
 Dziewczyna chwile się zastanowiła. Gdzieś słyszała o tym Zakonie Feniksa. Spojrzała na Nathaniela, po czym znowu spojrzała na Jamesa i uśmiechnęła się potwierdzając, że na pewno się zapisze dodając, że nie dla nich, a dla większego dobra. Potter zmierzwił dziewczynie fryzurę i stwierdził, że może już iść jednakże niedoczekanie jego. Dziewczyna oddała mu mierzwiąc to, co i tak wyglądało na zmierzwione. Rogaś prychnął w stronę brunetki, po czym wziął Łapę pod ramię i wrócił do swojego stolika. Nathaniel odprowadzał ich wzrokiem pełnym nienawiści, a najbardziej to Remusa. Obserwował go dopóki nie usiadł, bo obawiał się, że jeszcze wróci by na jego oczach zacząć się obściskiwać, z Ell którą to on zaprosił, a nie Lupin.
 - To, co koledzy jeszcze po jednym kremowym? –odparł James, na co Syriusz się oburzył mówiąc o ognistej. Chłopak zaśmiał się, po czym zawołał zgrabną i młodą kelnereczkę. Blond włosy miała upięte na lata rock and roll’a, a w ustach żuła gumę jak się przekonał o miętowym smaku. Ponieważ pochyliła się tak nad nimi, że Syriusz mógł podziwiać jej piękne… Falbanki oraz wisiorek w kształcie pentagramu. -3 ogniste, jeśli można i jedno kremowe z imbirem dla tej kluseczki.
 - Pociągają mnie kluseczki. –zamruczała. Mina chłopaków była nie do opisania. James próbował się nie zaśmiać i czerwienił się jakby zaczął wstrzymywać oddech od paru minut. Syriuszowi kopara opadła a jeszcze bardziej, kiedy zapisała swój numer telefonu na serwetce i mu podarowała. Po czym odeszła tym delikatnie rzecz ujmując dziwkarskim krokiem, za którym podążył Łapa.
 - I co ja mam z tym zrobić? –pisnął Peter. Miał właśnie przed sobą numer kobiety, a sam nie miał telefonu. Po za tym rzadko, kiedy miał do czynienia z jakąś nawet dziewczyną, która mówi mu, że jest pociągając zazwyczaj do tego grona zaliczali się Łapa i Rogaś a nawet i czasem Lunatyk, ale nie on.- Ja… Ja nie do końca rozumiem, co się stało… Niech mi ktoś wytłumaczy… Albo potwierdzi, że dostałem numer telefonu… Nawet ładnej dziewczyny…
 -Apokalipsa. –James wpadł w śmiech, który nie mógł zatrzymać. Parę osób nieprzychylnie spojrzało na chłopaka, który tylko przejechał dłonią po swoich włosach i spojrzał na swojego pultaśnego przyjaciela. –Syriusz by ci to lepiej wytłumaczył, ale na razie ma wiechę po tym seksowna kelnereczka wybrała ciebie zamiast niego. Telefon da się zrobić ze wszystkiego. Na przykład z poduszki a wtedy spokojnie porozmawiasz ze swą Julią, Romeo. A ogólnie to wiesz, co jej powiesz jak z nią porozmawiasz? Albo jak po prostu odbierze telefon i powie tym swoim uroczym głosem „Halo?” To ty, co na to?
 -Wi-wi-witaj? –odpowiedział drżącym głosem, na co Syriusz parsknął śmiechem. Zaczerwienił się, bo nie miał pojęcia jak się gada z dziewczynami. Ta, z którą był na balu była jego kuzynką. –Ja nie wiem… Ja nic nie wiem… Pomożecie mi? Chłopaki?
 - Och Glizgku.. Glizdku. Jąkałę żadna nie będzie chciała mieć. –odezwał się Łapa i uśmiechnął się do przyjaciela. Odchrząknął, po czym odwrócił się do Glizdka. –Dziewczyna mówi „Halo?” Ty mówisz „Cześć z tej strony chłopak, któremu dałaś numer na chusteczce” nie zapomnij dodać na chusteczce, bo nagle powie „Och… To ty Dave?” ale ty nie jesteś Dave. Ty jesteś Glizdek, czyli Peter. Otwórz się, lecz nie za bardzo. Nikt nie chce słuchać, że po sosie pomidorowym masz wzdęcia. Jeśli rozmowa będzie się kleić to bardzo dobrze. Możesz nawet ją zaprosić na kawę albo herbatę albo na kremowe tylko nie do jej miejsca pracy. Praw jej komplementy, jaka to jest piękna, ale nie przesadzaj do wyjdzie jej to bokiem. Najważniejsze… Po pierwszej randce albo po pierwszej rozmowie nie mów jej, że ją kochasz, bo to ją odstraszy chyba, że zauważysz parę znaczących znaków. Gapi się w ciebie jak w obrazek, mruga rzęsami i co najważniejsze. Jeśli oblizuje wargi tak abyś to zauważył to musisz zrobić krok. I ją pocałować. Jeśli źle to odczytałeś to ci przywali. Tylko proszę nie mów, że nie wiesz jak się całować… Przypomnij sobie co się działo po między mną, a Dorcas kiedy byliśmy razem i po między mną a Amy… Chodź nie… To przyjdzie Glizdek… To przyjdzie…

Auror Alastor Moody zmierzył wszystkich wzrokiem. Był młodym facetem, włosy zaczesane niczym Snape do tyłu przynajmniej nie były przetłuszczone. Usta zaciśnięte tak mocno, że nawet nie można było zauważyć jego blado różowych wąskich warg. Odwrócił się do dyrektora, a ten do pozostałych zebranych dorosłych. Większość uczniów byli to 7 roczniki oraz 6 chodź gdzieniegdzie można było znaleźć 5 rocznik. Remus błądził wzrokiem po każdym aby znaleźć dziewczynę której zielone oczy i ciemna czupryna nie była w stanie zostać pomylona z inną. Odnalazł ją. Wpatrzona była w aurorów z zaciekawieniem.
 - Zakon feniksa to nie jest żadne durne kółko takie jak klub pojedynków czy trykanie się jak barany zaklęciami. –odezwał się opryskliwie Alastor co było u niego normalne. Podszedł bliżej jakiejś uczennicy która zareagowała tak jakby to koło niej pojawił się co najmniej śmierciożerca. Zacisnęła pełne malinowe usta w cienką linię, a wzrok utkwiła gdzieś w oddali. –Ty dziewczyno obawiasz się mnie! A ja wcale taki straszny nie jestem. Straszni to są śmieciożercy, a w szczególności kiedy dla własnej przyjemności rzucą na ciebie crucjatusa. Tylko nieliczni z was po zakończeniu szkoły będą mogli należeć do Zakonu. Jak wiecie… Albo też nie wiecie. Zakon został stworzony do walki przeciwko śmierciożercom. Pewnie nie jeden albo jedna z was przyszła tutaj aby zemścić się na nich ponieważ zabili kogoś z rodziny. Ciotkę, matkę, ojca, kota… Nie ważne. Jedna rzecz powinna was młotki i gęsie łączyć…Śmierciożercom mówimy zdecydowane nie! Czy jesteście gotowi nawet w pewnym momencie porzucić wszystko dla Zakonu?! Pewnie nie! Czy jesteście w stanie oddać życie dla zakonu?! Na pewno nie! Pewnie większość z was ma w rodzinie wysłannika czarnego pana albo nawet się z nim, nią umawia! Może też głupiec albo idiotka tutaj przyszła. Nie lubimy tu zdrady ale chętnie usłyszymy ciekawe informacje. Na przykład gdzie mają siedzibę? Lecz wy którzy tu przybyliście wiedźcie że i oni chętnie by poznali takie informacje… Oni z pewnością nie będą chcieli nic powiedzieć i was to dotyczy. Madlene McCornik nic nie powiedziała nawet kiedy ją torturowała nie jaka Bellatrix Lestrange. Nieznany nam czarodziej ukrócił jej cierpienia… Mówię to wam chuderlawi uczniowie, których wiatr by zwiał przy mocniejszym podmuchu, żebyście wiedzieli w co się pakujecie. Jeśli czujecie, że się nie nadajecie to tam są drzwi! Nie będę tych oskarżał o bycie tchórzami… Po prostu powiem sobie, że was nie było.
 Niecała połowa osób zebranych zaczęła wychodzić ale czwórka chłopaków trzymała się dzielnie. Ell wzięła głęboki oddech i także została co nawet ucieszyło Remusa, a po chwili jednak dobiło. Tym razem nie będzie mógł jej pomóc. Nie będzie mógł przybiec i ją uratować ponieważ będzie za daleko albo on będzie musiał być na innej misji. Westchnął ciężko i znów spojrzał w stronę aurora.
 -Jeśli którekolwiek z was posiada zdolności animagi, ma w rodzinie olbrzymy, jest wilkołakiem alb też na inny sposób odmienny niech wystąpi… Mówię to oczywiście także o tych które ministerswo nie opisało. Jeśli się obawiacie to po tym zebraniu będę wolny. –powiedział z założonymi na piersiach ramionami. –Ja tam pary z ust nie puszczę jeśli się o to obawiacie.
 - Możemy mu ufać? –spytał James i od razu odpowiedział mu Remus mówiąc: „Jeśli jakkolwiek przyczynię się do czegoś dobrego z moim futerkowym problemem to mu zaufam i powiem wszystko…” –Okay, Remus mu ufa, to wiecie co? Ja też.
Ellie
Razem z Nathanielem O’Collmelanem ruszyłam w stronę Hogsmade. Niedaleko nas przekomarzali się blondynka i przyjaciel mojego towarzysza. Oni ćwierkali jak te ptaszki, a my szliśmy oddaleni od siebie kawałek. Nie chciałam być w zasięgu jego ręki, ale ten wydawał się tego dnia tak przybity, że jednak się przysunęłam.
 - No to ten… -zaczął. Chyba wyobrażał to sobie nieco inaczej. Parsknęłam śmiechem wywołując  niego zakłopotanie. –Barty i Amy idą razem na herbatkę… Możemy im towarzyszyć albo pójść do trzech mioteł. Napiłbym się ognistej. Nie patrz na mnie jak na bandziora. Nie mów Amy ale zazwyczaj z Bartym jak mamy zły dzień to wypijamy po jednej butelce… Czasami na głowę innym razem po prostu jedną butelkę na naszą dwójkę.
 - Kobiety jak mają zły dzień potrafią zeżreć miskę lodów. Ja potrafię nawet kiedy mam dobry dzień i jestem uśmiechnięta zjeść całą miskę. O dziwo nie idzie to w biodra więc tak mogę żyć.–wzruszyłam ramionami. –Trzy miotły dobrze brzmią. Kto wie może i mi postawisz ognistą. Co tak patrzysz? Dziewczyny czasami nie są lepsze. Niech nas chłopak zrani to, albo oglądamy jakiś wyciskać łez zajadając lody lub popijając czymś procentowym, albo wyżalamy się sobie nawzajem tracąc rachubę butelek, mówiąc jacy to wy jesteście źli i w ogóle.
 - Och… To pewnie byłem tam na porządku dziennym. –wyszczerzył się, a ja przytaknęłam. –Byłem kiedyś typowym smarkaczem. Czasami mi to jeszcze pozostaje. Bo ino niestety moja siostra dostała intelekt a ja wygląd. Pewnie gdyby to usłyszała dostałbym książką chodź nie wiem… Ell, duchy mogą rzucać materialnymi rzeczami? Bo jeśli tak to jestem zgubiony!
 - Ej gołąbeczki! –krzyknęła z przodu Amy i odwróciła się do nas. Szła dalej tyłem, a wzroku z nas nie spuszczała. –Serio? Nic? Idziecie i jak takie katarynki nadajecie! Ta ta ta ta. Ta ta ta ta. Mam rozumieć ,że nie mogę nazywać Ell niedoszłą O’Collmelan?
 - Amy, niedoszła Crauch weź się przymknij albo przyssij do Bartyiego. Popatrz jaki przybity, jak zbity pies. A mówiłem żebyś przestała go bić. Teraz wygląda jak ofiara przemocy w rodzinie, a ty nawet jego żoną nie jesteś. –odezwał się Nathan, a blondynka wystawiła mu język i odwróciła się do chłopaka. –Eleanore O’Collmelan. Ej! To nawet fajnie brzmi. Dobra Ell, nie brzmi. Ale przyznaj że brzmi! To dobra moja niedoszła żono… Jakie imię wybierasz dla naszych dzieci?
 - Co?! –zakrztusiłam się własną śliną. Spojrzałam na niego piorunującym wzrokiem. Skoro tak się bawimy to niech będzie. –A więc mój nie doszyły mężu może Belzebub? Albo Lewiatan?
 - Jestem za Lewiatanem. –powiedział i od razu dodał.-Moja niedoszła żono. Chodź może od razu nadajmy mu imię Szatan? Na pewno będzie ulubieńcem katechetki w podstawówce. Dobra tak więc wyimaginowanego syna mamy. Teraz córka! To Brysia? Colett albo Klozet? Wiem że zdecydowanie jesteś za Klozet. To jeszcze kotek i piesek.
 -Ale ja chcę krowę! –tupnęłam niczym rozłoszczona pięciolatka. To zaczęło mnie bawić i najwyraźniej chłopaka także. Amanda idąca przed nami też zachichotała pod nosem po czym powiedziała coś swojemu chłopakowi. Chyba coś w stylu „Oni razem są tacy uroczy”
 - Może jeszcze ci Lewiatana księżniczko mam kupić? –spytał
 - To cudowny pomysł! Chcę Lewiatana! Nazwę go Fafik i razem będziemy chodzić do sklepu po świeży chlebek dla mojego mężusia. –powiedziałam i niczym typowa ciotka klotka zaczęłam ciągać go za policzki. Chłopak uśmiechnął się i liznął najbliższy mój palec. –Fuj! Polizałeś mnie! Masz pięć lat czy 16?!
 - Oj nie gorączkuj się tak. Gdyby nie ja teraz byś pewnie leżała na ziemi ponieważ podetknęłabyś się o kamień. Podłożyłabyś mi przez czysty przypadek nogę i przygniótłbym cię własnym cielskiem. –wyszczerzył się. –A więc uratowałem cię i powinienem teraz dostać buziaka jako wierny i oddany rycerz pięknej panny.
 - Patrz! Już jesteśmy na miejscu! –krzyknęłam i pobiegłam przed siebie. Brunet uznał to za wyścigi i już po chwili był tuż obok mnie. Jako, że był po pierwsze chłopakiem, a po drugie miał dłuższe nogi, więc zaraz mnie przegonił. Otworzył mi drzwi do trzech mioteł niczym idealny facet, dżentelmen ,którego ze świecą szukać.
 W środku było dużo ludzi. Gorąco na tyle, że już po przekroczeniu progu zdjęłam kurtkę i wsadziłam ją pod pachę. Rozejrzałam po „Trzech miotłach”. Zauważyłam huncwotów siedzących spory kawałek od nas. Dorcas, Lily oraz Vanessę Hope dziewczynę z naszego rocznika. Miała brązowe kręcone włosy i piwne oczy. Pociągnęła łyk kremowego i odnajdując mój wzrok pomachała mi. Dojrzałam także Avalone rozmawiającą z jakąś puchonką tak zaciekle że blondynka zaczęła gestykulować. W myślach zaczęłam wymyślać o czym mogła mówić „I wtedy przybiegł Syriusz! Miał gatki w panterkę! Co za brak poczucia gustu!”.  Do tego ta jej mimika co chwila albo się krzywiła jakby zjadła cytrynę albo uśmiechała od ucha do ucha. Ona nie odnalazła mnie. Była za bardzo pochłonięta rozmową. Nathaniel pociągnął mnie do stolika jak najdalej od huncwotów za to dosyć blisko Amy. Mogłam prawie słyszeć o czym rozmawia. Niestety to nie była rozmowa o Syriuszu i jego gatkach w prążki które są nie modne, ale byłam blisko, ponieważ okazało się że gadają o łapie i o tym że jego czarna koszula idealnie podkreśla jego czekoladowe oczy. Blondyneczka zatrzepotała rzęsami i westchnęła głucho na to towarzysząca błękitno włosa której kłaki miały bardziej odcień wyblakłego nieba niż po prostu intensywnej niebieskości, prychnęła mówiąc że to się zakończy tak szybko jak się zaczęło. Nie żeby coś ale dla mniej miałam przeprowadzoną rozmowę na temat lodów ze skrzatami, aby wtedy nam przynieśli ze dwa opakowania 2 litrowych lodów o smaku czekoladowym, jej ulubionych.
 - Witam. –podeszła do nas młoda dziewczyna która od razu zlustrowała Nathaniela wzrokiem. –Coś podać? Chłopak czy kolega?
 - Dwie ogniste i tak chłopak. –prychnęłam. Dziewczyna wzruszyła ramionami i odeszła z zapisanym zamówieniem. Nathaniel szczerzył się ukazując rząd pięknych białych ząbków. Zmarszczyłam nos. –To był typ dziewczyny podrywającej i pewnie gdyby nie moja determinacja w głosie i tak dałaby ci numer telefonu, a widzisz tamtą? To typ dziewczyny „ Jesteś ciacho jesteś be ale masz piąte koło u wozu, które jest przybite więc chętnie je pocieszę”.
 - Jestem chłopakiem Eleanore Fray. Wiesz, że mógłbym to krzyknąć? Wiem też że wtedy się ze mną nigdy nie umówisz. Więc tylko powiem że czuję się zaszczycony. –pochylił się nad stołem tak że te jego oczy wpatrywały się we mnie jak w obrazek namalowany przez Leonarda albo w rzeźbę wykutą przez Michała Anioła. –Jak dla mnie jesteś chyba aniołem który zstąpił z nieba, sprawić bym nagle stał się pantoflarzem. A zawsze należałem do grona niegrzecznych chłopców. Zepsułaś mnie! Chodź Barty się cieszy. W końcu przestałem do pokoju sprowadzać co rusz nowe panny. Nie zabijaj mnie wzrokiem Ell. To było dawno. Teraz to ty jesteś moją połówką.
 - E… -brawo Ell po prostu ci się kłaniać. Nathaniel oczekiwał że może i coś ja powiem. –Jesteś seksowny, a w szczególności w tym ręczniku. Mrr. Pół pośladka odsłonięte już wiem na co dziewczyny lecą kiedy cię widzą… Na zgrabny sześciopak z przodu i jeszcze bardziej zgrabniejszy tyłeczek. Przepraszam, musiałam. Jesteś świetnym przyjacielem i w ogóle.
 - Ranisz mnie. Tylko na tyle cię stać? Freindzone? Przed chwilą powiedziałaś że jestem twoim chłopakiem. –zrobił podkówkę. Podeszła do nas kelnerka z dwoma ognistymi. Przy okazji puściła perskie oczko Nathanielowi który nie został jej dłużny. Zagryzłam wargi i ściągnęłam brwi. Dziewczyna odeszła od nas poprawiając swoje ciemne loki niczym sprężynki. –O patrz idą. Nadal za nimi nie przepadam. Nawet jeśli twierdzą, że uratowali nas przed złem. Gdyby nie oni teraz byłabyś panią O’Collelan.
 - Mamy czas Nathaniel. –powiedziałam. I odwróciłam się w stronę nadchodzących huncwotów.

Siedziałam w pokoju chłopaków. Barty tłumaczył mi coś, a ja dokładnie słuchałam. Nasz referat był już prawie zakończony. Pozostało tylko uzupełnić niejasności i dodać źródła. Chodź pewnie dla chłopaka źródło to był „mózg”. Wielcy magowie byli po stronie Aleksandra i walczyli po jego stronie przeciwko jego przeciwnikom. Bla bla bla… Obstawiałam że i tak to zapomnę.
 - Naprawdę się zapisałaś? –burknął Nathaniel przerywając tłumaczenie przyjaciela. Był wściekły jak jeszcze nigdy dotąd. –Cholera, Ell! Będziemy po dwóch stronach bitwy. Tego chcesz?! Żebym widział jak trafiają w ciebie śmiercionośnym zaklęciem?! Chcesz żebym to ja był tym który trafi? Albo mój ojciec? Albo Barty? Ell! Jeśli takie będzie zadanie to mam do wyboru zabić albo zostać zabitym. To mnie zabije, ponieważ ja nie będę w stanie podnieść na ciebie różdżki, a co dopiero wypowiedzieć te dwa przeklęte słowa. Ty podajesz mu siebie na złotym talerzu. Obiecałaś mu coś… Chodź wcale nie musiałaś. Miałem tego nie mówić. Bo nie chciałem żebyś po prostu zwiała. Otóż kiedy się urodziłaś twój ojciec obiecał coś mojemu. Miałaś być to ty. Pierwsza córka Felixa Fraya. Jako dzieciak byłaś nieśmiała potem stałaś się opryskliwa. Zostało ci to do dziś. Kiedy po raz pierwszy się spotkaliśmy od razu zaznaczyłaś, że jesteś zajęta, ja powiedziałem to samo. Stwierdziłem, że masz tupet i wtedy dostałem list od moich rodziców, że moja z góry zapisana przyszła niedoszła jest tutaj. Miałem nic nie mówić. Wkupić się w twoje łaski. Zostałem zawsze odesłany z kwitkiem. Czasami mi się udało wywołać u ciebie uśmiech. Wtedy o tym wszystkim zapominałem. Zakochałem się w tych oczach podobnych do moich samych i w ustach czerwonych jak płatki róż. Z których chciałem chodź jeden pocałunek skraść. Szósty rok to ten teraz który zaczął się jak tania hiszpańska telenowela. Ty wróciłaś do jednego potem do mnie. Nie do końca wiedziałaś kogo chcesz. Nagle te zdarzenie. Zaproponowałaś coś o czym i tak już wiedział. To było dla niego jak uśmiech losu. Ja się czułem winny. Jak wiesz albo nie wiesz nasi ojcowie to śmierciożercy. Oddani czarnemu panu bardziej niż psy. Twój ojciec obiecał mi ciebie pod warunkiem, że nasz potomek będzie prawie, że następcą czarnego pana. Cóż potoczyło się jak potoczyło, a czarny pan nie kryje urazy. Czasami na zebraniach piorunuje mnie wzrokiem ale jednak chyba się poddaje… Co faktu nie zmienia. Bezpieczna to jesteś tylko obok mnie i Dumbledora no i koło tamtych gołąbków. I to tyle… Patrz przyjacielu! W końcu udało mnie się to powiedzieć.
 - I zabrać jej mniej więcej pół godziny z życia. –spojrzał na swój srebrny zegarek na nadgarstku. –Ty, super szybki, składający zdania w idealną całość, człowieku. Ell drzwi są tam i zamykaj usta bo ci mucha wpadnie albo jak to mówiła moja ciotka, krowa nasika.
 - To mi się układa w logiczną całość! –powiedziałam dając oznakę życia. –Niedawno widziałam wspomnienia mojej ciotki. Petry. Tam był moment w którym jedne nazwisko brzmiało jak przez stary megafon na peronie. Szumi ale niby informuje. Powiem, że się spodziewałam po tym jak się dowiedziałam chodź szczerze to obstawiałam każdą czysto krwistą rodzinę.
 - Wiesz że każda normalna dziewczyna by wyszła ale wcześniej trzasnęłaby mnie w twarz? –powiedział Nathan, a ja wzruszyłam ramionami.
 - Sadystą nie jestem. W końcu nie dowiedziałam się, że jestem w ciąży to co w tym strasznego? Lecz jeśli chcesz to chętnie ci przyłożę albo możesz też mieć marsz pokuty. –uśmiechnęłam się chytrze. –Całe błonia przechodzisz, nie przebiegasz w samych bokserkach.
 - Takie propozycje to kiedy gramy w butelkę i mam parę procent we krwi maleńka. –prychnął. –Chodź jeśli cię to podnieca… Mogę wpaść do twojego pokoju w nocy w samych bokserkach i z gitarą. Po za tym zagrajmy w grę… Dobra na tym nie wypali gdybyś miała koszulę to by wypaliło.
 - Może jeszcze powiesz na czym by ta gra polegała? –Barty zaśmiał się, a Amanda mu zawtórowała delikatnie się rumieniąc. Chyba wiedziałam o co chodzi i kto tą zabawę zaczął jako pierwszy. –No i po zabawie dziewczyna się domyśliła o co ci chodzi. I najlepiej by było gdyby ona miała te parę procent. Chodź nie wiem. To zależy od jej głowy. Jedne tracą nad sobą kontrole po jednej ognistej jak skrzaty po kremowym piwie inne po 10 nadal się trzymają. Kobiety jak faceci. Nie wiesz kto kompan do picia, a kto zaraz zwymiotuje ci na podłogę, chodź ty dopiero zaczynasz być nietrzeźwy. Alexander był typem kompana. Tak głosiły zapiski Cyrlusa naszego głównego bohatera, maga który był prawie że jego prawą ręką. Wiem, że jestem niemożliwy i wszędzie wpakuję te  durne informacje ale to kara za to, że zapomniałaś zebrać daty!
 - No wiem, wiem… Ile jeszcze razy mam cię za to przepraszać? –spytałam. Chłopak załorzył ramiona na piersiach i burknął coś pod nosem. Chyba to oznaczyło, że niczym czarny pan nie będzie chował urazy przez kolejny rok. –Mogę ci postawić kremowe albo ognistą ale się nie bycz.
 - Czekaj… -odezwała się Amanda jakby łącząc wątki. –Ej! Czy ty chcesz umówić się z moim chłopakiem? Jak już to te kremowe piwo albo co gorsza ognista to pod moim nadzorem. Bo kto wie co temu do łebka strzeli. Inteligentny tak, ale jak pijany to jak stary żul, nie do końca wiesz jakie ma zamiary i czy ci się do gardła rzuci czy zacznie podrywać.
 - Zaryzykowałaś. Jeszcze pamiętam ten tekst na podryw. Ygh. Nadal nie rozumiem czemu mój umysł to pamięta. „Masz zgrabne jędrne uda, co ty na to abyśmy się umówili?” –powiedział. Wybuchłam śmiechem podobnie jak Amanda, a Nathaniel padł na ziemię i ze śmiechu zaczął się turlać. –Ugh. Okropne. Stwierdziła, że przemyci mi eliksir trzeźwiejący ino potem się strasznie głupio czułem. Wszystko wina tego tam. „Wpijmy ponieważ są moje urodziny” i tak poszła jedna butelka, potem druga. A właśnie, Nathaniel ktoś tu jest.Ekhem? Hoł hoł hoł?
- Aaaa. –Nathaniel podbiegł do swojej szafki. Barty przymknął oczy oczekując, że z szafy wypadnie wszystko od starych ciuchów, po książki i przeterminowaną pizzę, a tam… Nic. Czysto. Zamrugał. Nathaniel pogrzebał w ciuchach i wyciągnął paczuszkę. Podszedł do mnie i klęknął. Nie, paczka nie była na tyle malutka by okazać się pierścionkiem zaręczynowy. Mógł być w niej na przykład sweter albo książka ale nie pierścionek. –Eleanore Fray z domu Fray, córko świętej pamięci Felixa Fray i Jodelle Fray z domu Clark. Czy zechcesz być… obdarowanym przez mnie dzieciaczkiem? A tak na poważnie. To chciałem ci to wręczyć osobiście skoro cię tu na święta nie będzie, a raczej nie przyjedziesz do mnie. Mama zrobiłaby ciasto cytrynowe, a siostra odnalazłaby dla ciebie jakąś świąteczną sukienkę. Może ze wszytymi w sukienkę choinkowymi światełkami? A teraz, otwieraj!
 Wzięłam pakunek od chłopaka. Było to opakowanie po butach przewinięte różową wstążeczką. Wykwintnie i z klasą w szczególności idealne dla dziewczyny o którą się starasz, na pewno to będzie wielkim plusem. Podziękowałam, a ten przewrócił oczami zachęcając bym otworzyła. W środku była karteczka oraz jeszcze mniejsza paczka. Wzięłam karteczkę i zaczęłam ją czytać.
 - Twe oczy szmaragdy, co nocą błyszczą się, dla nich na kolana padam, tak bardzo kocham cię, włosy twe, zawsze pachną wrzosami, je można nazwać brązowymi kłosami, kocham cię bardziej niż Tristan Izoldę, rzucę się i pod pociąg jeśli będę musiał, zatrzymam go dla ciebie, za to niedolę zrzucę na siebie. Och, gdybyś na mnie inaczej spojrzała, to byś mnie od razu bardziej pokochała. Twój Szekspir. –odczytałam, a Amanda westchnęła i powiedziała przesłodzonym głosem „Jakie to słodkie.” –Twoje dzieło? No dobra nie pytałam. Świetne! Pisz, pisz dalej.
 Zabrałam się do rozpakowywania drugiej paczki. Owiniętej typowo świątecznym różowym papierem w Mikołaje przemierzające cały papier na miotłach. Był on przepasany niebieską wstążeczką w groszki. Amanda od razu się odezwała, że to ona wybierała, dodała od razu, że chodzi o papier i wstążeczkę, a prezent to jego pomysł. Tu, wskazała na Nathaniela, który uniósł ręce i uśmiechnął się zalotnie. Rozerwałam papier, a Amy zrobiła urażoną minkę. Było to opakowanie po…Jeszcze mniejszych butach. Czyżby do pudełka po butach Nathaniela włożyli pudełko po butach Amandy? Otworzyłam wieczko, a tam znalazłam nasze zdjęcie oraz jeszcze jedno. Nasze zdjęcie najwyraźniej było robione niedawno. Nawet pamiętałam kiedy Amanda nam je robiła. Tłumaczyłam coś Nathanielowi, Amanda mnie zawołała, a wtedy Nathaniel musnął mój policzek. Ja odwracam się i piorunuję go wzrokiem. Za to drugie musiało być robione z ukrycia. To byłam ja, tego dnia kiedy przymierzałam suknię ślubną. Obracałam się, żeby zobaczyć jej zakończenie, a potem odwróciłam się do Amandy. Chłopak zaszalał jednak jeszcze bardziej. Odnalazłam album na zdjęcia, a to nie koniec. Uniosłam brew. Amanda machnęła różdżką uśmiechając się promiennie. Zaklęcie zmniejszająco-zwiększające. Mogłam się tego domyśleć. Równie dobrze jakoś magicznie mogłam znaleźć tam rower albo samochód. Czarodzieje potrafią wszystko. Otworzyłam album, który okazał się już mieć zdjęcia w tym te z takiego okresu mojego życia który powinnam pamiętać, a mam tylko przebłyski. Ja i mały Nathaniel. Uciekam przed nim i krzyczę chodź tego nie słychać. Zdjęcie typowych dzieciaków w piaskowni gdzie chłopak pociągnął mnie za warkocz ,a ja od razu rozwaliłam mu babkę. Zdjęcia z nim jak byłam mała to okres w którym miałam 4-6 do 8 lat. Później już z pierwszego roku szkoły i dalej. Kiedy obejrzałam cały nawet mnie się łezka w oku zakręciła. Było jeszcze miejsca, a miejsca. Odłożyłam na bok i wyciągnęłam z pudełka coś co musiało być bo inaczej chyba by nie było prezentem świątecznym. Różowy wełniany sweter z wielkim reniferem na cały przód bluzki i aby dobić z jego tyłem na tyle. Dojrzałam też karteczkę „Nadal wieżę, że od przyszłej teściowej”.
 - No i to tyle. Amanda chciała tam wpakować szkicownik ale w końcu stwierdziła, że to będzie od niej i od Barty’ego. Oj. Nie masz dla nas prezentu? Mam się popłakać? –zrobił podkówkę. Czułam się głupio w szczególności kiedy Amanda wyciągnęła spod poduszki szkicownik dla mnie oraz ich zdjęcie bym o nich pamiętała. Kupiłaby im nawet skarpety gdybym wiedziała. –Oj się nie denerwuj. Wyślesz nam pocztą… No tak. Wspominałaś, że cię wyciągają w Alpy. To może normalną pocztą? Zaklęcie takie jakie zrobiła Amanda i już o wiele mniej płacisz. Jakby co… Nie chcę skarpet. Je zawsze dostaję od ciotki Lucylli. Każdego roku w każdych kolorach tylko nie w czarnych.

    Siedziałam już po spotkaniu w wierzy Astronomicznej czekając na dodatkowe zajęcia które prowadziła nauczycielka w weekendy. Oparłam się o balustradę wychylając się delikatnie. Ostry chłodny wiatr owiał mi twarz, ale to było nawet przyjemne. Tego wieczoru niebo było cudowne dlatego też poszłam na te dodatkowe zajęcia. Po za tym miały spadać gwiazdy. Odszukałam Syriusza, oczywiście nie tego huncwota, a gwiazdę. Tą kule gazu którą nawet nie wiemy czy jeszcze nam świeci. Przeleciałam wzrokiem i oddałam się przemyśleniom, które natarły na mnie, jak Tytanik na górę lodową. Czy może popełniłam błąd zapisując się do Zakonu? Stałam tam niczym żołnierz, słuchając swojego przełożonego. Alastor wydawał się wiecznie opryskliwy ale przez to tylko ci co naprawdę chcieli się zapisać zostali. Walił prosto z mostu bo po co ubrać delikatniej to, że grozi nam śmierć. Dumbledore nie był zadowolony z tego, że się zapisałam. Podobnie jak Remus czy Nathaniel. Lecz to śmierciożercy zabili mi ojca. Przez nich zostałam sierotą, chodź mój ojciec po części sam się w to wplątał. Zawsze myślałam, że jest tym dobrze wychowanym, wzorem dla jego małej dziewczynki. Jednakże każdy ma swoją mroczną historię ukrytą przed światem. Nadal myślę czy jednak nie odejść, zostawić chęć do walki i być bezpieczna. Westchnęłam głucho i przymknęłam na chwile oczy. Szepnęłam.
 - Jeśli ktoś tam jest na górze, to niech mi powie co mam robić. –powiedziałam głośno i o dziwo nie odpowiedziała mi cisza. Usłyszałam głos który nie słyszałam od czas balu albo nawet przed balem. Za mną stał Lucas. Widziałam go podczas zebrania chętnych wstąpienia do Zakonu. Widziałam jak parę razy zawahał się, czy by jednak nie wyjść.
 - Jako starożytny wróżbita Lucas z Delf oświadczam ci, abyś szła własną drogą, bo dopiero później się okaże, czy będzie usiana cierniami czy stokrotkami. Czemu z góry ktoś ma nam zakładać, że ta droga to klęska albo na pewno początek czegoś nowego. –odezwał się i stanął tuż obok mnie opierając się o balustradę i spoglądając w dół. –Idź własną drogą, nawet jeśli będzie to oznaczało, że skończysz jako sklepowy żul. Nie dowiesz się tego, jeśli nie spróbujesz pójść tą drogą. Ty masz trochę gorzej, ponieważ robisz coś co jest szalone i może cię zabić szybciej twój chłopak. Chyba że to przeszłość i jednak zarywasz do starego kumpla? Mam rozumieć, że nie bawicie się w bociany? Nie bij. Elka. Mam wiele krępujących wspomnień w zanadrzu. Szkoda, że z nami nie zamieszkasz, a z tą ciotką. Myślisz że twoja mama przepisała cię jej w testamencie jak starą komodę? Po za tym… Jak tam się toczy życie? Oprócz tego, że nie zostałem zaproszony na ślub. No ja się pytam, dlaczego nie dostałem zaproszenia? Jeśli nie on to dlaczego ty mi nie wysłałaś?  Przepraszam kuzyneczko, nie powinienem żartować. Narobiłaś mi stracha kiedy nagle zginęłaś i nie tylko mi. Nauczyciele byli przerażeni ale na razie wszystko wróciło do no…no… Młoda Fray? –To na pewno nie był głos Lucasa –Młody umysł, a tak łatwo go wykorzystać. Po prostu chciwość znalezionej błyskotki. Niezły cyrk mi odstawiłaś. Myślisz ,że jesteś tu bezpieczna? Myślisz, że twój chłoptaś cię tu uratuje? Pobożne życzenie. Złamałaś obietnice, a u mnie to grozi śmiercią.
 Przeraziłam się nie na żarty. Oczy chłopaka jak dotąd błękitne i żywe stały się zamglone a na usta wpełzł dziwny uśmiech. To nie był mój kuzyn, zdecydowanie nie. Tyle, że o jakiej błyskotce mógł mówić. Od zawsze uwielbiał zegarki oraz czystość co nie miało teraz nic wspólnego. Zegarków miał zawsze ogromną ilość na rękach, to dla szpanu, to z własnego fetyszu. Czarny pan w skórze mojego kuzyna sięgnął po różdżkę z tyłu spodni. To nie był Lucas, a więc mógł spokojnie rzucić na mnie zaklęcie niewybaczalnie nie patrząc na to, że ja i chłopak jesteśmy rodziną. Cofnęłam się od barierki. Gdyby chciał mógłby mnie przez nią zepchnąć, a wtedy byłabym tylko mokrą plamą. Przerażenie w oczach, serce które waliło mi jak młotem. Czułam dokładnie jak obija się o moje płuca jakby domagało się wypuszczenie. Coraz szybsze „Bum, bum”. Podbiegłam do pierwszej z lunet, a koło mnie śmignęła tylko jasna poświata trafiając tuż obok mnie w drewnianą ławkę. Odwróciłam się. Chłopak jakby pod Imperiusem robił dokładnie to co chciał zrobić czarny pan. Chodź dokładnie to on to robił, Lucas z pewnością by się o coś potknął. Dlaczego przyszłam szybciej od pozostałych? Podbiegłam do schodów unikając kolejnych zaklęć rzucanych w moją stronę. Śmiał się z tego, że uciekam niczym myszka przed kotem. Jedno z zaklęć trafiło we mnie. Jako, że używał niewerbalnych nie miałam pojęcia czym było ale w brew swojej woli odwróciłam się i ruszyłam w jego stronę. W głębi duszy odwracałam się i uciekałam schodami ale moje ciało brnęło ku chłopakowi. Stanęłam przed nim. Ten uniósł kącik ust w drwiącym uśmiechu i trafił we mnie jeszcze jednym zaklęciem, którego nie musiał wymawiać, bym zdała sobie sprawę czym jest. Ból był taki jakby ktoś stał nad tobą i walił młotkiem raz za razem, mocno by bolało, ale nie tak by zabić. W oczach stanęły mi łzy, a z gardła wydobył się wrzask, gorszy od wrzasku dziecka, typowego histeryka. Crucio było tym, które mogło wsadzić Lucasa do Azkabanu, chodź to nawet nie był on. Zacisnęłam z bólu szczęki tak mocno, że zaczęły boleć mnie zęby. Wzrokiem, chodź niewyraźnym od łez, odszukałam chłopaka, który z dumą patrzył na minie leżącą pod jego stopami. Machnął różdżką i wdarł się do mojego umysłu tak szybko, że nawet nie poczułam. Mógł zobaczyć wszystko ale najwyraźniej zależało mu tylko na tym aby mnie torturować. Wdarł się do jednego ze wspomnień z moją mamą, a dokładnie z dna jej śmierci. Razem z czarnym panem staliśmy w drzwiach pokoju i patrzyliśmy, a ten jak kasetę wideo przewijał co chwila te zdarzenie od początku i od początku. W końcu kiedy znudziło mu się siedzieć w mojej głowie. Jedną nogą przygniótł mnie do ziemi i zacmokał z niezadowoleniem. Wtedy też na wierzę Astronomiczną wpadł dyrektor, nauczycielka i o dziwo O’Collmelan oraz parę gapiów i Remus.
 - To nie Lucas. –pisnęłam. Chłopak zdjął ze mnie nogę co dało mi szansę do ucieczki. Podbiegłam do Nathaniela i wtuliłam się w niego chodź kawałek dalej był chłopak z blizną. Zawsze można było powiedzieć, że był pod ręką lecz nie to było ważne. Lu spojrzał na wszystkich z rozszerzonymi oczami przypominającymi galeony.
 - Zaprowadźcie ją do pielęgniarki. Jest wystraszona chodź może być jej coś jeszcze. Tego nie wiemy. –zagrzmiał Dyrektor. Spojrzał na blondyna który nie wiedząc co się dzieje podszedł do dyrektora z otworzonymi ustami. Po chwili wzrok jego padł na mnie, ale ja tylko zalałam się łzami i wtuliłam w chłopaka tłumiąc płacz w jego czarnym T-shirt’cie z napisem „Płacz dziecino, płacz”, który prawdopodobnie nawiązywał do piosenki „Cry Baby” jednej Amerykańskiej piosenkarki, która przedawkowała. –Lucas pamiętasz w ogóle co się wydarzyło? O’Collmelan chyba ci mówiłem żebyś zabrał ją do pielęgniarki! Po za tym powiedz Horacemu żeby przyszedł domie. Wyczuwam tu silny urok rzucony na przedmiot w posiadaniu tego chłopca. Pani profesor powiedz Minerwie, żeby zapisała tej dziewczynie dokładnie z kim ma chodzić co dziennie. Nie przez przypadek ten chłopak został opętany przez czarnego pana. On chciał zabić pannę Fray tym chłopcem. Do tego to jeszcze jej rodzina. Jej kuzyn. Czasami myślę że dla niego nie ma granic.

Rozdział tak bardziej Ellie x Nathan.  Następny prawdopodobnie będzie typowo świąteczny i do tego tylko z Ell. Za to może dodatkowy rozdział świąteczny dla Huncwotów kiedyś napiszę :’) Jeśli jednak jesteście za Ellie x Remus to nie martwcie się. Jak już robić hiszpańską telenowele to ich wątek też się wprowadzi XD Tak więc jak się podoba to komentować jak nie też, uzasadniając dlaczego :’) Wtedy będę się starała jeszcze bardziej. Mecz też będzie opisany i to mam nadzieje w niedalekiej przyszłości :’) Mam nadzieje, że błędy nie rażą. Mój Word przestał podkreślać gdzie stawiać przecinki XD Więc mniej więcej od połowy zdawałam się na to co pamiętam z polskiego. Ino nadal piszę One Shot dla fanów Jili :’) To też będzie swego rodzaju rekompensata za to, że następny rozdział będzie się skupiał na El. W końcu to historia Ell XD Rozdział pisany bez Internetu i mam nadzieje że nie walnęłam się robiąc z Moody’ego młodego chłopaczka :’)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz