wtorek, 23 czerwca 2015

Rozdział XVIII

Huncwoci
- Remek! –Glizdogon przybiegł do chłopaka ledwo zipiąc. –Pan diabli wzięli! Nie ma nikogo! Syriusz może potwierdzić! Nie ma ani Elki ani Nathana ani nikogo! Ale to z pewnością ich dom…
- Coś się stało? –koło Remusa i Petera pojawił się James poprawiając swoją fryzurę jedną ręką zaczesując ją do tyłu. Chłopak wytłumaczył mu, a na twarzy rogacza pojawił się szatański uśmiech, jaki to się pląta zawsze, kiedy nie miał dobrego planu albo przynajmniej uważał go za dobry. Poszedł przed siebie i zapukał do drzwi jak wychowany dżentelmen. Drzwi otworzył mu skrzat, który otworzył szeroko oczy. James chwycił go za łachmany i uniósł na tyle wysoko by mógł spojrzeć mu w oczy. –Ej, skrzacie. Gdzie się wszyscy podziali? To przecież dom O’Collmelan’ów?
- Ślub! Ślub panicza i panienki. Pośpieszyli się. Pośpieszyli. Jeszcze dań nie mamy oj zgroza pana, który to zobaczy –pisnął jak to skrzaty potrafią i chwycił się za głowę.
-O k**wa –chłopak puścił momentalnie skrzata i przywołał gestem dłoni swojego przyjaciela, który bardziej ostrożniej niż jego przyjaciel podszedł do niego. –Lunatyczku mamy mało czasu. Twoją kobitę chcą chajtnąć z O’Collmelanem! O zgrozo! Ej! Skrzacie gdzie ślub? Bo my spóźnieni przyjaciele pana młodego. Twojego panicza!
- Och… -skrzat odwrócił się do niego. –To nie daleko panie. Jakiś kilometr ja pokażę drogę. Znaczy się przynajmniej wytłumaczę, bo tu Brudzika czeka praca. Tort dla pary. To niej panicz idzie za mną to ja pokaże gdzie skręcić i za ile…
James poszedł za skrzatem, który wierząc w to, co powiedział mu chłopak nic nie podejrzewał. Remus chwycił się za głowę i wrócił do samochodu, w którym siedział już Glizdek i Łapa. Obydwoje na tyłach. Syriusz spojrzał na przyjaciela z uniesioną brwią, a chłopak wytłumaczył mu wszystko prawie przy tym wylewając te męskie łzy, które tak trudno wydobyć. Chłopak zrozumiał. Położył dłoń na ramieniu Remusa i dał mu radę, którą chciał by jego kumpel się kierował „Życie jest zawsze do dupy a do tego rzuca nam kłody pod nogi. Ale wiesz, czego trzeba się trzymać? Przyszłości, celów no i pięknych dziewczyn…” Rogacz wrócił do samochodu po chwili i odmachał skrzatowi, który nagle zniknął. Zaczął ich wieźć prawie pod sam kościół. Był to skromny kościółek, lecz już stojąc koło nich słychać było kościelne dzwony. Chłopcy stanęli przy grubej ścianie kościoła obmyślając nowy plan.
- No to tak… -Remus podrapał się niezręcznie po karku. –Nie zgadzam się na zawarcie małżeństwa, po czym ją porywam i oddaję ją tobie James a ty pod postacią jelenia przybiegniesz do naszego samochodu. Syriusz bądź już gotowy. To powinna być szybka akcja. Ja wszystkich rozproszę, jako potwór. Glizdek ty… Siedź tu. Jesteś naszym planem awaryjnym, bo to ty jeśli Syriusz będzie nam potrzebny wywieziesz Elkę samochodem wraz z Rogosiem. Zrozumiano?
- Tak sir. –powiedział glizdek i podszedł do witraży, do których nie sięgał. –Podnieście mnie do tego witraża to wam powiem czy możemy już wejść i co nasz czeka…
- Nie potrzeba Peter. –Syriusz stanął na palcach by spojrzeć przez witraż, kto prawdopodobnie jest w kościele. Momentalnie przybrał koloru trupa.- Do jasnej cholery. Czy świat nie może nam wszystko komplikować? Widzę samych czarnoksiężników oraz tych, co najczęściej kończą w Askabanie za używanie zaklęć niewybaczalnych. Kochani to nie skończy się dobrze…
- No, ale… Co mówią? –spytał James a Syriusz przystawił ucho do ściany kościoła. –No i?
- Jeszcze nie… Ale już powinniśmy się ustawiać. To ten… Ja idę już do samochodu. Skoro ma to byś mega szybka akcja… A jeśli coś nie wypali… To wiedźcie, że zawsze was kochałem. –po czym odchrząknął. –Znaczy się wiecie tak po przyjacielsku. No homo moi przyjaciele, no homo. Po za tym, jeśli umrę a którymś z was przeżyje to niech powie każdej dziewczynie, że ją kochałem.
- A jeśli ja umrę to powiedźcie rudowłosej Evans, że od zawsze chciałem żeby była ze mną… Szkoda tylko, że nie doczekam się wtedy tego, co wam mówiłem.-westchnął ciężko. Peter położył swoją dłoń na jego ramieniu i uśmiechnął się burcząc pod nosem że się uda i wszyscy przeżyjemy to niestety nie napawało entuzjazmem tak jak oczekiwał. Cisza nadal była grobowa.
Wszyscy ustawili się na swoje miejsca. Serce Remusa łomotało tak głośno, że wydawało mu się, że to jedyny dźwięk, jaki teraz słyszy. James przysunął się niebezpiecznie blisko drzwi frontowych małego kościółka. Spojrzał przez dziurkę od klucza, lecz widok zasłonił mu jakiś facet albo też kobieta ubrana w czerń. Przyłożył ucho by usłyszeć, co mówi i usłyszał to, czego już nie powinni słyszeć. Nie było to może „Czy bierzesz sobie tego mężczyznę za męża”, lecz dawno było po tym, aby Remus wpadł i krzyknął swoją kwestie. Pociągnął lunatyka za bluzkę i wepchnął do kościoła. Wszystkie wzroki były skupione na nim w tym Ellie. Przełknął głośno ślinę. Czuł się jak skończony idiota, ale szybko musiał wziąć się w garść. Za nim wpadł James widząc, że Remus nic nie mógł powiedzieć.
- Sprzeciw! Nikt tu się nie będzie hajtał, a przynajmniej nie na mojej warcie! -krzyknął James, a biedny Lunatyś tylko mu przytaknął. –Chcemy tylko uprowadzić pannę młodą. To nic wielkiego a więc… No to my się chyba nie dogadamy... No to jazda panienki!
Cały plan diabli wzięli. Syriusz i gwizdek wpadli do kościoła jak gdyby nigdy nic. Organista zaczął grać melodie akurat dopasowaną do sytuacji. Wszyscy goście spojrzeli na nich w tym sam Voldemort. Chłopcy wyciągnęli różdżki, lecz wyglądało to komicznie, kiedy otoczyła ich wiele razy większa grupa z różdżkami, a ich usta układały się w jedno zaklęcie. James wyszczerzył się do Remusa, po czym zamienił się w jelenia i zaszarżował na nich. Miał cel. Uprowadzić Elkę.
- Na brodę Merlina, oni nawet taki dzień potrafią zepsuć. –burknął pod nosem Nathan i zakasał rękawy. Miał ich po dziurki w nosie. Bo nie dość, że naprzykrzali mu się w szkole to teraz tak samo. Był wściekły i widać to było po jego twarzy. Jego nos był zmarszczony, a brwi ściągnięte tak, że po między nimi pojawiła się zmarszczka.
Ellie
Nathan spojrzał na mnie tak jak nigdy dotąd. Biel sukni ślubnej był to najbardziej rzucający się kolor w pomieszczeniu. Podał jej dłoń a ja niepewnie za nią chwyciłam. Chodź widok panny młodej przed ślubem przez pana młodego przynosił pecha to on i tak zadeklarował, że pomoże mi wsiąść do samochodu. Drugą dłonią uniósł mój podbródek i musnął delikatnie wargi.
-Zabawne. –stwierdziłam –Jeszcze nie tak dawno chciałam cię zabić chodź to i tak za łagodne słowo, a za chwilkę mam stanąć razem z tobą na ślubnym kobiercu, cóż za ironia losu. Ta osoba, która pisała scenariusz mojego życia musiała się naprawdę nudzić albo była szalona.
Chłopak uśmiechnął się i wyprowadził mnie z pokoju. Tren wlókł się za mną przez korytarze rezydencji O’Collmelanów, a kiedy miałam wyjść na dwór jedna z młodziutkich kuzyneczek Nathaniela chwyciła za niego, aby ten się nie pobrudził. Włosy miała upięte w koczek, ale parę niesfornych loczków wypadło z niego okalając jej drobną okrągłą twarzyczkę. Wsiadłam na tyły do srebrnego samochodu nieznanej mi marki. Koło mnie siedziała Amanda, której usta były pomalowane mocną czerwoną szminką. Była ubrana w kremową sukienkę delikatnie za kolana bez rękawków.
- Wyglądasz ślicznie –stwierdziła i wsadziła mi kosmyk włosów za ucho. –To dla mnie zaszczyt być twoją świątkową. Może i ty będziesz kiedyś moją. Cóż, Bóg sam zadecyduje. Nieprawdaż?
Przytaknęłam nieśmiało i na tym nasza rozmowa się urwała aż do drewnianego, skromnego kościółka ukrytego w lesie.  Wysiadłam z samochodu i już od drzwi mogła zobaczyć ile osób się zebrało, aby zobaczyć jak mówię „Tak”. Odwróciłam się by spojrzeć czy Amy za mną idzie. Amy… pomyślałam i nagle zebrało mi się na płacz. Tak dawno jej nie widziałam, a może tak tylko mnie się wydawało. Może to, co wydawało się miesiącami było tak naprawdę paroma dniami? Śniegu nawet nie było a chłód nawet nie doskwierał. Nie mogłam wejść dopóki nie nadejdzie czas, więc dla zabicia czasu liczyłam ile z zebranych gości ma już naszykowane miejsce w Azkabanie. Było ich trochę. Pan młody zjawił się spóźniony. Przelotnie cmoknął mnie w policzek i wpadł do kościoła. Koło mnie pojawił się Barty Junior, który uśmiechnął się blado i podał mi ramię. Co chwila odwracał wzrok a jego tik był, co raz to częstszy. Bąknął coś pod nosem o tym, że to ojciec jego powinien mnie zaprowadzić, a nie on, ale kiedy zabrzmiał marsz wprowadził mnie do środka. Spojrzałam za siebie. Trzy małe księżniczki jedna o śnieżnych włoskach, druga o ogniście rudych lokach i trzecia o długich blond włoskach zaplecionych w warkoczyk. Zaczęły rzucać płatki białych róż, a za nimi szła jeszcze jedna, która była podobna do mnie. Ciemne włoski zaplecione w koszyczek i pistacjowe oczka. Ta to też rzucała płatki błękitnych róż, które kontrastowały z durzą ilością białych. Wszyscy powstali i zaczęli pomrukiwać coś pod nosem. W pierwszym rzędzie siedział czarny pan, którego mina nie wyrażała żadnych emocji a koło niego siedział chłopiec, który uderzał monotonnie czarnymi bucikami o siebie, co parę sekund. Uniósł wzrok na mnie i uśmiechnął się szeroko. Na jego kolanach była intensywnie niebieska poduszka z dwiema obrączkami ze złota. Stanęłam naprzeciwko Nathaniela i w tym momencie zaczęła się procesja. Prawie cały czas patrzyłam w oczy chłopaka tak jakby nic wokół nie istniało, a przynajmniej tak mówił mi mój umysł, który myślał, że zaraz się obudzi i to wszystko zniknie tak jak śnieg na wiosnę. Coś jednak było nie tak usłyszałam głos znajomy, którego nie dało się pomylić z żadnym innym. Odwróciłam się i zobaczyłam Jamesa, który uśmiechnął się tak jakby właśnie wpadł na jakąś imprezę a nie ślub. Obok niego stał Remus a moje seruducho zabiło jak u kolibra. Za nim wpadła cała hałastra. Mój umysł już tego nie rozumiał, bo nie potrafił stwierdzić czy to, co teraz się dzieje jest naprawdę czy to też wymysł mojej chorej wyobraźni. James zamienił się w jelenia, a ja chodź nigdy nie byłam dobra w jeździectwie dosiadłam go i razem uciekliśmy z kościoła zostawiając za sobą wszystko to, co chciałam zostawić oraz to, czego nie chciałam. Rogacz odmienił się dopiero, kiedy byliśmy na tyle daleko by nas nie było widać. Zaczął dyszeć ciężko. Chwycił się w pół, po czym spojrzał na mnie i posłał jeden z tych jego specyficznych uśmieszków. Chwilę poczekaliśmy, aby ten odetchnął. W końcu ten pociągnął mnie dalej przez chaszcze, które darły materiał sukni a liście i wysuszone gałązki wczepiały mnie się we włosy.
- Wracamy do domu Elka. –James zaśmiał się radośnie i jakby dostał nową baterię. Ledwo za nim nadążałam, a tren w tym mi nie pomagał.- Zaraz dojdziemy do samochodu. Znaczy się… On jest pod kościołem ino... Ten… Chłopaki muszą odwrócić uwagę tamtych żebym mógł cię wpakować i odjechać a wtedy jak gdzieś cię schowam to wrócę po nich i razem uciekniemy.
-Taki był plan? –spytałam ledwo zipiąc. Chłopak się zaśmiał, a odpowiedź była jasna „Oczywiście, że nie”. Jak wszystko to, co robili Huncwoci, była to czysta improwizacja.
Nagle otoczył nas czarny dym, który krążył wokół nas i zatrzymał się przed nami. Nie wiedziałam, co się dzieje chodź pomału się domyślałam. Przed nami pojawiła się kobieta z burzą czarnych loków, które opadały tam gdzie chciały. Zaśmiała się ta kobieta jak typowy szaleniec i końcem swojej różdżki dotknęła piersi Jamesa. Zaraz po niej pojawiło się ich, co raz więcej. Otoczyli nas, a z nikąd pomocy. Za nami było drzewo, lecz co to za drzewo, jeśli pierwsza lepsza gałąź była cztery metry nad nami.
- No to jesteśmy w ciemnej dupie. –stwierdził James. –Ej. Po co te nerwy sekto tamtego faceta z kryzysem wieku średniego? Może się jakoś dogadamy… Czekoladę? O wiem! Chodźmy na kremowe piwo. Przy kremowym piwie zawsze się lepiej myśli!
- Zamknij się. –syknęła kobieta z burzą loków i wycelowała różdżkę we mnie. –Chodź ze mną a nikomu nie stanie się krzywda. W końcu i tak w jakiejś części jesteś jedną z nas.
- Zapisałaś się do sekty faceta po czterdziestce? Oszalałaś? Przecież facet po czterdziestce, a w szczególności z kryzysem wieku średniego jest złym przywódcą. W końcu nie ma oleju w głowie. Ale to tak jak ja… Jednakże nie zmieniajmy tematu. –podciągnął rękaw mojej sukni ślubnej tak, aby sprawdzić czy nie ma tam mrocznego znaku. Nie było a jedynie siniaki po wbijanej igle. Zmarszczył brwi. –Coś ćpiesz? I mi o tym nie powiedziałaś?
Widać, że chłopak grał na zwłokę byle by tylko nie zaczęli w nas strzelać zaklęciami. Opłaciło się to. Słychać było wycie i nagle na jednego z nich naskoczył czarny wilczarz, a za nim wilkołak, który już dawno stracił nad sobą panowanie. Wiedziałam, że będąc tym stworem traci się świadomość jednakże nie wiedziałam, że aż tak. Może i oszalałam, ale zrobiłam delikatny krok w jego stronę. Miodowe zadrwione oczy człowieka, którego kochałam spojrzały na mnie. Wiedziałam, że nawet, jeśli mnie drapnie to teraz nic mi się nie stanie, a jedynie będę pożądała krwistych steków. Wyciągnęłam dłoń w stronę futerkowego księcia, lecz nie spodziewałam się tego, że na mnie skoczy. Byłam przerażona podobnie jak chłopcy. Drapną mnie łapą w brzuch tworząc parę pasów na sukience, zaczęłam krwawić i to nie tylko z miejsca, w które zostałam zaatakowana. Byłam osłabiona, więc krew zaczęła ściekać mi z nosa a nawet i z kącików oczu. Straciłam przytomność, lecz jeszcze ostatkami sił usłyszałam słowa nadbiegającego Nathana „Drętwota”… 

3 komentarze:

  1. długo kazałaś nam czekać na coś owego i niestety nie wracasz z czymś dobrym. rozdział różni się od powszednich - jest na niższym poziomie. mam jednak nadzieję, ze wakacje natchną Cię do nowych genialnych odcinków, na które czekam z niecierpliwością! pozdrawiam ! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem wiem... Stracona wena która nie objawiała się długi okres jest zauważalna w słownictwie... Powrócę. Przysięgam. Dziękuję też za tego kopniaka dzięki któremu zepnę się w sobie aby napisać coś o wiele lepszego,ciekawego i bogatszego :'')

      Usuń
  2. Ellie nazwała cię wariatką! No cóż jej się dziwić... to ty układasz jej historię ;)

    OdpowiedzUsuń